Miejski Ośrodek Kultury w Olsztynie tylko czasami ma coś wspólnego z kulturą. Bardzo często pieniądze mieszkańców Olsztyna idą na propagowanie lewackich ideologii. Tym razem pupil Grzymowicza, dyrektor MOK, Sieniewicz, zorganizował wernisaż pod hasłem „Srom czyli wstyd” jednej z organizatorek czarnych marszów — Marty Frej.
Czytając lewacki bełkot, który jest zapowiedzią wydarzenia, można tylko znacząco pukać się palcem w czoło. Jednak według organizatorów wpisuje się w najnowsze trendy, a autorka wernisażu jest ikoną hołubioną za między innymi „nadawanie memom artystycznego wyrazu”. Zapewne ten walor twórczości „artystki” oddaje tytuł wernisażu, gdzie płytka gra słów ma uzasadnić świecenie… no właśnie czym?
— Pomimo dominacji cielesności w świecie zachodu nie wyzbyliśmy się tabuizacji kobiecego ciała i jego potrzeb. Głęboko zakorzeniony wstyd ciągnie się za naszą cywilizacją jak ogon. Ogon, który uda nam się zrzucić tylko za sprawą szczerej rewolucji obyczajowej — tak między innymi reklamuje się owe „wielkie wydarzenie artystyczne”.
Ilustracją do niego jest półnaga autorka wernisażu, której ciało zostało pokryte licznymi tatuażami, a wśród nich dominują różne hasła. Także te znane z repertuaru wykrzykiwanych przez rozszalałe uczestniczki czarnych marszów. Oddajmy jednak głos organizatorom.
— Wybrzmiewa tu pierwotna niezależność zwiastująca pierworodny grzech, który wmówiła nam religia, wpędzając w poczucie winy nie tylko za siebie, ale także za „grzechy” całego rodzaju ludzkiego — zachęcają. — Marta stworzyła na te potrzeby ceramiczny bestiariusz: „vaginę dentatę”, reprezentującą mityczny strach wobec kobiet, waginy frywolne, wyzwolone, mrugające do nas okiem pra-waginy — z dumą podkreślają.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że Miejski Ośrodek Kultury, to instytucja, która utrzymuje się z budżetu miasta. Jego działalność musi więc być akceptowana przez władze Olsztyna. Dyrektor MOK, Mariusz Sieniewicz, jest uważany za jednego z pupilów Grzymowicza. Cieszy się jego ciągłym i niesłabnącym zaufaniem.
Trzeba pamiętać, że dyrektor MOK już wielokrotnie zasłynął z agresywnego lansowania lewactwa wszelkiej maści. Instytucja miejska, którą jest Ośrodek, użyczała np. sprzętu nagłaśniającego organizatorom czarnych marszów, a scena na Starym Mieście, która była wówczas w dyspozycji MOK, zawsze była dla nich dostępna.
Na podobną życzliwość nie mogli już liczyć organizatorzy marszu upamiętniającego Żołnierzy Niezłomnych. Dyrektor MOK uznał, że ze sceny miejskiej występy lewackich aktywistek są możliwe, ale polskich patriotów już nie.
Na tym jednak nie koniec. Zaplanowany na początek marca wernisaż dzieł „waginistki” odbędzie się w należącej do MOK Galerii Dobro. To ta sama galeria, w której Sieniewicz kilka lat temu dopuścił do karygodnej profanacji godła oraz symboli religijnych.
Przypomnijmy. Wówczas na orle stylizowanym na godło państwa polskiego namalowano olbrzymi penis. Na innym obrazie: ukrzyżowanej, nagiej kobiecie z waginy wyrastały dwa penisy, a miejscu na Krzyżu, gdzie Piłat kazał umieścić napis INRI, malarz umieścił żyletkę. Sprawa trafiła do prokuratury, a potem do sądu. Co teraz zobaczą odwiedzający Miejski Ośrodek Kultury?
I choć trudno zrozumieć fascynację penisami i waginami u artystów, których Grzymowicz za nasze pieniądze gości w mieście, to przecież warto głośno zadawać pytanie o sens istnienia takiej instytucji „kultury”, której funkcjonowanie toczy się w dużym stopniu wokół narządów płciowych. Komentując pomysł wernisażu pod hasłem „Srom czyli wstyd”, trzeba jasno powiedzieć: Wstyd, panie Grzymowicz, wstyd!
Marek Adam