Zajechały do nas dziewczyny . Daria i Agata – zwana z powodu swojego specyficznego wyrazu twarzy „Matką Boską”. Przezywaliśmy ją bo miała taką uduchowioną twarz jakby z jakiegoś obrazka świętego przeniesioną prosto w rzeczywistość. Daria i Agata jeździły długo w naszej stadninie. Przyjechały przywitać się z końmi. Usiedliśmy przy herbacie. Znaczy moja żona Czesia, dziewczyny i ja. Nasz mały synek Wojtuś w tym czasie był nieznośny. Przeszkadzał w robieniu herbaty szarpał mamę za nogę, czepiał się spódnicy. Miotał po podłodze utrudniając Czesi poruszanie, usiłując zwrócić na siebie uwagę.
– Mamou, daj ręke … mamou noga bolji… Cały czas biegał wokół biednej Czesi nie pozwalając jej przygotować poczęstunku.
– Moja mama …Krzyczał przeraźliwie, ryczał i targał matkę to za nogę, to za suknię.
Ja już miałem dość jego sztuczek, więc milczałem, ale dziewczyny rozbawione obserwowały Wojtusia.
– No, chłopcy to kochają swoje mamy…Odezwała się wreszcie Agata.
– Niektórzy chcą się nawet z własnymi mamami żenić. Westchnęła Daria. Jak to zazwyczaj mrugając oczkami, trochę załzawionymi z powodu reakcji alergicznej na sierść.
– Mój braciszek Michał to się chciał z naszą mamą ożenić. Powiada „Matka Boska” / Aha może też wołali tak na nią ponieważ nie tylko wygląd miała uduchowiony, ale jednocześnie nadużywała imion świętych bez potrzeby łamiąc kościelne przykazania, gdyż bardzo często w chwilach szczególnej trwogi/ a zdarzały się one co kilka minut, wypowiadała zdanie: „ O Matko Boska „ co było bardzo śmieszne i ogólnie nie pasowało do sytuacji. Ale lepiej tak, niż jak niektórzy co używają zamiast przecinka nieco innego wyrazu. Trochę podobnie taka moja inna koleżanka używała określenia przecinkowo- wykrzyknikowego: „dramaty ludzkie” albo „no nie po prostu ludzkie dramaty” .
– Ja to się nie dziwię, że twój brat chciał się ożenić z mamą, bo pamiętam raz widziałem jako pediatra osobisty waszej rodziny jak piersią karmiła i to naprawdę był widok godny pędzla Rafaela…
– Profesorze, on naprawdę się chciał z nią żenić, biegał i łaził wszędzie za nią, tacie mamy dotknąć nie pozwalał, ciągle tak jak Wojtuś się czepiał spódnicy.
– Twoja mama jak twoja starsza siostra wygląda i jest bardzo urodziwa.
Daria wtrąciła nagle.
– A pan panie profesorze… nie kochał mamy… nigdy nie pragnął się z nią ożenić?
Dziewczyny śmiały się i próbowały zająć Wojtusia zabawkami, żeby Czesia mogła podać herbatę.
Zamyśliłem się. Ujrzałem w pamięci moją Matkę. Najpiękniejszą kobietę jaką kiedykolwiek spotkałem. Nie tylko z powodu urody ale chyba najbardziej z powodu charakteru. Nie mówiła wiele. Ciężko pracowała, szyła dla nas ubrania, przygotowywała posiłki, zawsze mieliśmy co położyć na chlebie. Przypomniałem sobie jak ustępowała ojcu, który popijał dość konkretnie i wytrwała przy nim całe życie pomimo iż nie było jej łatwo.
– Oczywiście, że kochałem mamę i pragnąłem się z nią ożenić.
Dziewczyny śmiały się wesoło.
– No proszę jaki ojciec taki syn. Tylko kto bardziej swoją mamę kocha z was?
-Nie wiem kto bardziej, ale mogę opowiedzieć jak raz na weselu mojego wujka Rysia tańczyłem z mamą.
Nawet Wojtuś zamilkł i wszyscy zastygli z herbata uniesioną do ust, żeby nawet siorbanie nie przerwało odbioru tej historii.
– Było wesele. Jeszcze w komunistycznych czasach .Miałem wtedy 14 albo 15 lat . Czerwiec się dopiero zaczynał i dość ciepło , co ma pewne znaczenie dla tej opowieści.
Wesele jak to wesele. Były moje kuzynki. Starsze o kilka lat, kwitnące panny, cała rodzina, wielu gości których nie znałem, może gdzieś około 80 osób. Pyszne jedzenie. Na tą okazję utłuczono świniaka – albo i dwa, znakomite wędliny , przekąski i oczywiście alkohol. Za tamtych czasów nie jadało się codziennie do oporu i nasycenia. Takie wesele to była wielka przygoda, kulinarna, alkoholowa.
Kiedy wszyscy najedli się i zaczęła grać orkiestra. I to nie taka pierwsza lepsza, tylko chłopaki z elektrycznymi gitarami, organami i perkusją. Rozpoczęły się tańce. Byłem w wieku niezgrabności najwyższego stopnia. Głowa za duża, w ogóle wszystko miałem zbyt…niedopasowane. Ubrania wisiały , … Jest to taki wiek, kiedy nie jest się już chłopcem, pomimo niewielkiego wąsika pod nosem i jeszcze nie jest się mężczyzną. Takie nie wiadomo co. Siedziałem więc i przyglądałem się tańczącym parom.
Były tam moje piękne kuzynki, które chciał nawracać na właściwą drogę życiową wuj Feliks, nadzwyczaj zgrabnie wywijający na parkiecie pomimo swojej tuszy. Był mój kolega gej, kilka lat starszy zalecający się do cioteczki Elizy, z którą będzie próbował później bezskutecznie założyć rodzinę…. Było wielu innych ludzi, których pamiętam doskonale ale nie o nich chciałbym teraz opowiedzieć.
Wśród tego towarzystwa niewątpliwie królowała jedna kobieta. Siedziała samotnie przy stoliku, piła herbatę tak jak wy teraz. Nie była taka młoda jak moje kuzynki, ale trudno byłoby powiedzieć, że jej wiek przekracza 30 lat. Miała na sobie sukienkę białą w czarne grochy koloru jej włosów. Była harmonijnie zbudowana, miała wielkie uśmiechnięte błękitne oczy….To była moja mama. Siedziała tak ponieważ ojciec pił wódkę z przyjaciółmi wujkami i nie miał dla niej czasu.
Patrzyłem jak się uśmiecha, popijając herbatę ze szklanki i odstawia ją na mały spodeczek. Poruszała nogą w takt muzyki. Nie umiałem tańczyć za bardzo, no niby trochę. Podszedłem wtedy i poprosiłem ją do tańca. Zgodziła się chętnie. Widać było, że ma ochotę.
Zaczęliśmy płynąć po Sali w rytm muzyki najpierw raz , później kolejny raz i dalej, aż w końcu już nawet nie siadaliśmy. Ludzie rozstąpili się wokół i klaskali. Mama tańczyła świetnie.
Pamiętam to doskonale do dziś, chociaż spotkałem tyle świetnych tancerek. Tańczyłem z wice mis europy, która była Albanką. U wuja Feliksa w stodole. Wysoka, zgrabna, wiotka , płynąca na wietrze. Pryskałem ściany utrwalaczem i nie zauważyłem, ze foliowa warstwa na mojej twarzy zwija się pod wpływem wydzielanego potu i jednocześnie barwi dymem z paleniska. Wyglądałem jak Frankenstein po operacji mózgu, ale ona nic nie powiedziała, nie odmówiła, dziękowała… Tańczyłem z Olesią dziewczyną ukraińskiego choreografa, lekką i delikatną z uśmiechem przyklejonym do twarzy i to było jakbym wiatr w ramionach trzymał. Wtedy już tańczyłem trochę po łacinie i klasycznym na politechnice…Jej chłopak patrzył na nas a ona była jak piórko, dotyk słońca w mroczny wieczór, mieniące się fale jeziora. Jak można tak robić, że głowa jest ciągle tak samo ułożona identyczna w pozycji, kształcie i ten uśmiech laleczki jakby z piasku i piór ulepionej, fruwającej w powietrzu z dystynkcją i swobodą, poddającej się wszystkim moim gestom i przeczuciom. Wdzięk i rozum w każdym dotknięciu. Dziwne ale tak to odbieram, bo chociażby, palce jak wyciągała; to od przegubu do ostatniego paliczka układała dłoń z melodią, wirowała i unosiła się nad ziemią. Zatańczyłem z nią tylko raz. Za drugim razem odmówiła. Nasir stał obok i patrzył w inną stronę. Ale jej uśmiech prawdziwy należał do kogoś innego do Niego. I to widziałem z ukłuciem w sercu, gdy ode mnie do niego biegła, jej uśmiech… już nie był porcelanowy tylko pełen miłości, bo śmiały się też jej oczy jak kiedyś oczy mojej matki do mnie. Otóż tańczyłem też z moją partnerką z klubu tanecznego. Gdy tańczyliśmy na studiach wszyscy schodzili z parkietu. Byliśmy jednością i tym tańcem uwiodła mnie. Koleżanki i koledzy patrzyli jak śmigamy po parkiecie, ale oni patrzyli chyba trochę z zazdrością… kiedy siadaliśmy, dziewczyny prosiły mnie do tańca, a Magda…no… powiedział do mnie ja nie umiem tak tańczyć jak Kasia ale też ciebie kocham. Albo Anna z Zespołu Pieśni i Tańca Kortowo. Miała w sobie, ciepło mojej mamy. Poddawała się gestom, uśmiechom, dotykowi. U wuja Feliksa tańczyliśmy często do rana. Nie schodziliśmy z parkietu, non stop unosiliśmy się ponad ziemią, ponad światem trosk. Nad ranem jechaliśmy z całym zespołem tańczącym u wujka folklor jeszcze na dyskotekę. Świt zastawał nas roztańczonych, obok wewnętrznej symetrycznej do rzeczywistości świadomości. Anna została kochanką mojego przyjaciela, który bardzo o nią dbał, ale miał własną żonę, więc wyjechała do Wrocławia i tam pobrała się z chłopakiem. Mieli dwójkę dzieci. Kiedy miała 27 lat uderzył w nią na przejściu dla pieszych samochód. Obie nogi złamała w kilku miejscach.
Tak więc tańczyłem z pełną czystą nieokiełznaną namiętnością. Unosiłem Mamę w ramionach pytając sam siebie czy to koniec świata? Wirowałem wśród otaczających mnie i bijących brawo ludzi. Świat wokół rozpadł się, nie było murów budynków, tylko my pod letnim nocnym niebem, pośród mgiełek z jaśminu i bzu…
Wtedy szarpnął mnie ktoś, i ledwo zdążyłem się zorientować, że to mój ojciec, bo dostałem w ryj tak, że z nosa i rozbitej wargi siknęła mi krew na koszulę. Potoczyłem się pod krzesła łamiąc stołowe nogi i wylewając na siebie zawartość misek z zupą. Wszyscy nagle ucichli. W tym milczeniu gęstym, srogim mama chwyciła się za głowę i patrzyła, to na tatę, to na mnie. Ojciec złapał mnie jeszcze za ucho jak się podnosiłem i przyłożył z otwartej dłoni tak, że siniak miałem przez tydzień. Wtedy uciekłem przez okno. Dwa dni spałem w piwnicy, zanim tata nie przyprowadził mnie do domu. I było po weselu.
Dziewczyny nic nie mówiły. Patrzyły na mnie, wypiły herbatkę i pożegnały się. Nawet Wojtuś był zupełnie spokojny jakby nawet nie rozumiejąc opowieści przeczuwał jaka może być jego przyszłość.
Tej nocy rzucałem się w łóżku. Śniłem. I krzyczałem do mojej Mamy. Pytałem. Żarliwie mamrotałem jakieś zaklęcia, modlitwy gorące. Krzyczałem: Mama Mama, a nikt nie odpowiadał. Krzyczałem więc dalej. Widząc moją matkę pochyloną nad maszyną do szycia, obierającą maślaki na pieńku przy domku drewnianym w lesie… jakie miała brudne palce, kreślącą linie rapidografem na kolejnym rysunku technicznym. Opowieść o całej pustce i wartości wszechświata. Widziałem to każdą cząsteczką mojego ciała, czułem w każdym oddechu. W moich naczyniach płynęła jej krew. Moje kochanki patrzyły jej oczyma. I wiedziałem wtedy, krzycząc w nocy, bijąc głową w poduszki, samotnie pijany z rozpaczy i przerażenia. Krzyczałem: Mamo, Mamo, gdzie jesteś?
Tomasz Kardacz
[Z książki: Istota i machina]