Jest w tym tytule nawiązanie do tradycji kontynuowanej przez autora „Wymyku”. Tak jak filmy Kieślowskiego, którego jest uczniem, nazwane są kolorami, czerwony, niebieski, biały – który oczywiście nie jest kolorem sam w sobie, jednak po rozszczepieniu białego światła w pryzmacie tworzy całą skalę barw. Autor nadaje swojej opowieści określony odcień, co niewątpliwie nie jest bez znaczenia. Tytuł „Wymyk”, oznaczający ćwiczenie gimnastyczne, przez długi czas nie zachęcał mnie do oglądania.
Grzegorz Zgliński bez wątpienia używa zieleni w sobie tylko znanym celu. Dla mnie jest to nie tylko kolor witalnej siły, przyrody, lata, ale także kolor nadziei. Chyba też o tym decydującym przesłaniu filmu myślę.
Czy Kain może się poprawić? Czy można odkupić swoje winy? Czy zabijanie jest tylko czynnością określoną czy również brakiem reakcji?
Zgliński odpowiada na to pytanie chyba dla mnie jednoznacznie. Jeśli można ryzykować życiem bez żadnego określonego celu? No cóż, jeśli nie umiemy zaryzykować życia dla kogoś, a powinniśmy, czy to jest zabójstwo? Zabójstwo z premedytacją. Gdyby nie ta mała wstawka z umykającym przed rozpędzoną kolejką pojazdem, nie byłoby tak łatwo osądzić jednego z braci. Może w rzeczywistości wielu z nas popełnia podobne czyny poprzez unikanie decyzji, czy to życiowych, czy administracyjnych, czy też jakichkolwiek innych… Być może dzięki temu, co przeżyliśmy sami, bohaterowie stają się nam tak boleśnie bliscy.
Wspomnianą nadzieję odnalazłem w chwili przemiany Alfreda. Wtedy, gdy staje w szczynach i gdy uczy się pokory. W scenie ostatniego namaszczenia, właściwie obmywania i opłakiwania, tak podobnej do sceny z obrazu Andrea Mantegni Opłakiwanie Zmarłego Chrystusa z 1480 roku, znajdującego się w Mediolanie w Pinakotece Brera. Coś jest w pozycji i punkcie obserwacji sceny z tego obrazu. Natomiast pochylające się nad łóżkiem kobiety to Maria i Magdalena z płótna Pietro Perugino Opłakiwanie Chrystusa z 1495 roku. Jakieś inspiracje do tej sceny reżyser na pewno miał. Kino to ruchomy obraz przeniesiony na ekran z wyobraźni autora. Nikt chyba nie zabroni doszukiwać się takich właśnie źródeł. Nie ogląda się podobnych scen często. No chyba, że ktoś wykonuje pracę w zakładzie pogrzebowym. Dla Alfreda początkowo te obrazy są – odnoszę wrażenie – żenujące. Jednak naiwność, prostota i wiara – takie jak na ostatnim z wymienionych arcydzieł. Ułożenie głowy, dłonie aktorek i niesłychana słodycz uderzająca z gestów w kontrakcji ze strony obserwatora. Chyba rola i scena specjalnie dla Gabrieli Muskały napisana. Miny strojone przez Więckiewicza – nie do podrobienia. Gdy budzi się, widząc obok brata rodziców. Gdy zapalają światło w szkole. W kościele, gdy wszyscy już wiedzą… a ona jeszcze chyba nie. Także w najbardziej przejmującej scenie, gdy przed salonem fryzjerskim staje naprzeciwko Violi. Pomimo iż oddzielająca ich szyba jest przejrzysta, już się nie zobaczą. W tle obraz z lustra nieprzypadkowo odbija nadjeżdżający na wprost samego siebie pojazd. A może jednak przypadkowo i tylko wymyślam sobie historię?
Robert Więckiewicz, grafika: Tomasza Kardacz
Mieliśmy i mamy wielu świetnych aktorów. Myślę, że Robert Więckiewicz należy do grupy mistrzów mimiki, słowa gestu. Trudno nie zauważyć aktorki, prywatnie żony Grzegorza Zglińskiego, Gabrieli Muskały. Gra drugoplanową rolę, ale robi to znakomicie. Nawet sukienki ma takie jak zakładają fryzjerki na zabawę podmiejską. Rzeczywiście jest też motylem, pomimo iż jej mąż do końca tego nie dostrzega. Trochę odwołuje się ten motylek do sceny z „Podwójnego życia Weroniki”, gdy bohaterka obserwuje przemianę kukiełki w motyla. Tutaj inny magik dodaje skrzydeł Violi i ona też odlatuje. Jest to kolejny wątek umykający gdzieś w przebiegu głównej akcji, która nie toczy się pod kołami pociągu, a w zupełnie innej przestrzeni.
Musze napisać o dźwięku, który jest niezwykle trudnym zagadnieniem w tego typu filmach. Często dialogi są niesłyszalne. Wulgaryzmy wypowiadane przez Jerzego. Na początku słuchałem trzy razy, aby zrozumieć jak krzyczy „staje ci?” W kilku innych sytuacjach również dźwięk rozchodził się z akcją.
Piękny film. Znakomita gra aktorska. Więckiewicz, którego pozwoliłem sobie nieco karykaturalnie sportretować, Gabriela Muskała, Łukasz Simlat. Gwarantują półtorej godziny znakomitej… no właśnie, na pewno nie zabawy. Byli tam jeszcze statyści: menele z kolejki. Świetni. Szczególnie jeden, ten, który śmieje się z Jerzego. Chyba trochę tak, jakby się demonicznie śmiał z niejednego… który na ten ekran patrzy.
Tomasz Kardacz