„Dopóki w zegarku jest jedna mrówka, dwie lub trzy, wszystko jest w porządku i nic nie zagraża naszemu czasowi. W najgorszym przypadku oddaje się zegarek do przeczyszczenia, co zresztą jest nonsensem. Jeśli mrówki zagnieżdżą się, niepodobna ich wytępić. Są niewidoczne gołym okiem, czerwone i bardzo żarłoczne.
Po pewnym czasie zaczynają gwałtownie rozmnażać się. Można obrazowo powiedzieć, że na przegubie ręki nosimy już nie zegarek, ale kopiec. Pracę zachłannych szczęk bierzemy za tykanie. W poszukiwaniu pożywienia mrówki plądrują żyły. Wieczorem z fałdów bielizny wysypujemy rude kulki krwi.
Kiedy praca mrówek jest skończona, zegarek na ogół staje. Ale można go zapisać dzieciom. Wtedy wszystko zaczyna się od nowa.”
[Zbigniew Herbert „Zegarek na ręku”]
Przywołany jako motto niniejszego artykułu przykład prozy poetyckiej Zbigniewa Herberta z roku 1969 potraktować można jako wnikliwą metaforę dwóch charakterystycznych cech ideologii marksistowskiej i pochodnego wobec niej systemu komunistycznego. Pierwszą z nich jest jej ekspansywny i destrukcyjny charakter, drugą zdolność do infekowania kolejnych pokoleń tych, którzy niepomni na doświadczenia ojców, stają się mniej lub bardziej świadomymi spadkobiercami ich niechlubnej historii. W świetle poetyckiej paraboli autora Potęgi smaku komunizm jawi się nie tylko, jako czas zniszczenia, ale i ten fenomen dziejów, którego dziedzictwo zdaje się być ciągle żywe i zagrażające światu. Diagnoza Herberta nie traci na aktualności, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę wciąż obecne w wielu kręgach zachodnioeuropejskiej i polskiej inteligencji pragnienie unicestwienia wielowiekowej spuścizny kultury łacińskiej i zbudowania świata „na nowo”, w oparciu o typowe dla tych środowisk, często sięgające granic absurdu, lewackie ideologie. „Na naszych oczach – zauważa Dorota Kania w Dyktaturze lewicowej ideologii – rozgrywa się bitwa o normalność, której stawką jest przyszłość, i to wcale nie tak odległa. Ofensywa brutalnej, lewackiej ideologii daje namiastkę tego, jak może wyglądać nasze życie w świecie zdominowanym przez środowiska tęczowej flagi. Polska młodzież ma w większości lewicowe poglądy, a skrajne, lewackie środowiska chcą na tym zbić swój kapitał polityczny.”
Wydawać by się mogło, że po doświadczeniach realnego socjalizmu, wyposażeni w wiedzę o komunistycznych zbrodniach, raz na zawsze powinniśmy uodpornić się na pokusy, jakie niosą ideologie otwierające przed nami kolejny raz w historii wizję „nowego wspaniałego świata.” A jednak… ciągle znajdują one zwolenników, także w kręgach szeroko rozumianej inteligencji. Przyczyn tego zjawiska należy zapewne szukać między innymi w tym, że jako zbiorowość nie dokonaliśmy rzetelnego rozrachunku minionego okresu, mającego przełożenie na stan świadomości szerokich kręgów społecznych. Jako wspólnota nie poddaliśmy wnikliwej analizie przyczyny postaw tych, którzy ten zbrodniczy system tworzyli i sankcjonowali. Nieodrobiona lekcja historii może nas drogo kosztować w przyszłości.
Mając to na uwadze, proponuję przypomnienie dwóch analiz zjawiska uwikłania części polskiej i zachodnioeuropejskiej inteligencji (intelektualistów, artystów….) w ideologię marksistowską i system komunistyczny. Autorem jednej z nich jest nieżyjący już współczesny poeta i myśliciel Zbigniew Herbert, znany ze swej bezkompromisowości i przenikliwości umysłu, drugiej – prof. Ryszarda Legutko, filozof, publicysta i polityk, autor książek o tematyce społeczno-politycznej, tłumacz i komentator dzieł Platona. Proponuję skonfrontowanie ich obserwacji z postawami tych, którzy obecnie pretendują do roli „duchowych przywódców narodu” i głosicieli nowych utopii.
***
Zbigniew Herbert (rocznik 1920), zjawisko zniewolenia elit, współtworzenia przez nie i usankcjonowania komunistycznego reżimu, ujmuje z perspektywy bardzo polskiej i osobistej. W polu jego analizy pozostają przede wszystkim postawy przedstawicieli środowisk inteligenckich i artystycznych wczesnej fazy PRL-u: pierwszych lat powojennych i lat 50-tych. Jego poglądy na ten temat zaprezentowane zostały w rozmowie z Jackiem Trznadlem, której zapis odnajdujemy w książce z roku 1980 pt. Hańba domowa. Jest ona jedną z najważniejszych prób zobrazowania postaw pewnej części polskiej inteligencji twórczej tamtego czasu. Warto przywołać ówczesną opinię Herberta, który „nie był aktorem tego zniewolenia literatury okresu stalinowskiego”, „obrzydliwego rozdziału w dziejach literatury polskiej”, który „trącił pornografią i gangami politycznymi”, jak go opisuje i ocenia Herbert.
Poeta jest przede wszystkim jednoznaczny w ocenie rzeczywistości, w jakiej znalazła się Polska po II wojnie światowej. W rozmowie z Trznadlem, nawiązując do tamtych czasów, wspominał: „W Polsce ludzie dzielili się na dwa obozy: na lewobrzeżnych i prawobrzeżnych. Ci, którzy przeżyli okupację sowiecką 39 do 41 we Lwowie czy Wilnie, mieli po prostu pojęcie o systemie sowieckim, jego pokaz in nuce. Tacy jak ja uważali, że rok 45 to nie jest żadne wyzwolenie, tylko po prostu najazd, dalsza, dłuższa, znacznie trudniejsza do przeżycia moralnego okupacja. Ja miałem doświadczenia lwowskie. Była to lekcja poglądowa, po której nie pozostawały właściwie żadne wątpliwości, co do zamiarów, koloru władzy i jej intencji. Dla mnie była to po prostu odmiana faszyzmu. Okropne słowo, ale mogę to udokumentować. Prawda, faszyzm w sensie metod. To, że komunizm miał swoich świętych, a faszyzm ich nie miał, to jest pewna różnica gatunkowa, ale metody były w końcu te same. (…) Więc tak, ja jestem tym Polakiem prawobrzeżnym, wschodnim Polakiem, który właściwie wiedział o tym systemie już wszystko w tydzień od wkroczenia armii – wyzwolicielki do Lwowa. To moje założenie, aksjomat: wiedziałem, że to będzie okupacja i sadzę, że większość społeczeństwa myślała tak samo. (…) „Trzeba (było) uświadomić sobie, że jestem niewolnikiem. Bardzo przykre stwierdzenie, ale odpowiadające prawdzie. To znaczy, że od humoru już nie generała, ale jakiegoś majora, zależy moje życie, moja egzystencja, całość moich rękopisów, a także spokój zewnętrzny. Czy będę mógł realizować to, co chcę realizować, nawet rzeczy zupełnie apolityczne. Czy będę mógł skończyć książkę o malarstwie holenderskim…. (…) I wyjść na spacer. Takie najzupełniej proste sprawy. Więc to jest sytuacja niewolnika, albo jeżeli chcemy użyć eufemizmu, zakładnika. Jestem zakładnikiem tego systemu. Natomiast ludzie starają się jakoś urządzić w tym niewolnictwie, oswoić potwora. Wiedza, że może być gorzej, przynosi ulgę. (…) Od początku patrzyłem na nową rzeczywistość bez złudzeń, i jak mi się wydaje, był to punkt widzenia większości społeczeństwa polskiego…”.
Ci, którzy poszli na współpracę z reżimem (zwłaszcza przedstawiciele starszego pokolenia), zdaniem Herberta, doskonale wiedzieli, czym on jest i, jakie dramatyczne konsekwencje przynosi nie tylko Polsce, ale i światu. Działali więc w pełni świadomie i „w złej wierze”.
Rządzący – przypomina Herbert – wiedzieli, że „nie trzeba kupować narodu, wystarczy mieć tych inżynierów dusz i to zupełnie załatwia problem zniewolenia. Władza potrzebowała legitymizacji i legitymizacja wyszła od strony inteligencji tak zwanej twórczej, przede wszystkim od literatów”.
Sposób myślenia poety jest bliski poglądom Hany Arendt na temat banalności zła: „Wszyscy chcą nadać temu jakieś demoniczne wymiary: noc pascalowska, tamto-siamto, a nie chcą powiedzieć, że to było pospolite, wulgarne, tuzinkowe. (…) Nie ma ducha dziejów. System ten zakładali ludzie, można ich wymienić po nazwiskach. Na początku była mała grupka agentów, którzy uczepili się intelektualistów, a intelektualiści odegrali na cześć „nowego” symfonię patetyczną. To było małe, głupie, nędzne, zakłamane. (…) Artystów podniecała nowa władza, że taka prosta, przystępna i swojska. Zaproszenie do Belwederu, nagrody, rozmowa z Bierutem. Surowy pan, ale sprawiedliwy, podziemie wytłukł, ale nas kocha. Co to wszystko właściwie miało znaczyć? Oczywiście, to targowisko próżności jest wpisane w atmosferę warszawki, której nie lubię. To znaczy towarzyskie kontakty, stoliczek w PIW-ie, stoliczek w Czytelniku, duże nakłady i podpisywanie książek, kwiatek w celofanie, wieczór autorski, pięć tysięcy ospałych, zmęczonych robotników przychodzi i bije brawo towarzyszowi pisarzowi. Pycha rosła. Nigdzie w świecie realnego kapitalizmu nie powodziło się pisarzowi tak dobrze. (…) Bo życie artystów było idyllą, podszytą co prawda strachem, że można zlecieć w ten okropny dół, gdzie żyło realne społeczeństwo. Kluby, domy wypoczynkowe, wysoko standard, salon literacki pani Nałkowskiej, wyjazdy za granicę. Bereza poszedł w dyplomację…”.
To, co charakteryzowało te zniewolone elity, czy raczej pseudoelity, na co zwraca uwagę Herbert, to ich całkowite wyalienowanie od reszty społeczeństwa i bezgraniczna wobec niego pogarda, „wyraźny rozdział między tą elitą a uczuciami narodu”, w znacznej części wrogo nastawionego do reżimu komunistycznego i ideologii marksistowskiej. „Ci ludzie sądzili, że naród to masa, z natury głupia, i natchniona mniejszość musi prowadzić trzodę. Taki jest początek każdego systemu faszystowskiego – samozwańcza elita, która narzuca reszcie społeczeństwa marsz ku świetlanej przyszłości” – zauważa poeta. Towarzyszyła temu pycha i obłudne „uzasadnienie – jak mówi Herbert – własnego świństwa, że my to robimy, ale z myślą o przyszłości, my z narodem. Guzik prawda, – konstatuje – nikt i nigdy nie był z narodem. (…) Oni nie wiedzieli, czym to społeczeństwo żyje, jakimi troskami i kłopotami. Oni byli w akwarium, mieli swoje kluby, samochody, żyli po prostu w izolacji, stworzono ten zamknięty krąg ludzi, którzy odbijali sami siebie”. Autor Przesłania Pana Cogito nawiąże to tej kwestii także w wywiadzie zatytułowanym Sztuka empatii, który przeprowadziła z poetą Renata Górczyńska: „totalitaryzm, to ja myślę, że rodzi się on ze straszliwej arogancji, z pychy. Podstawową cechą Diabła jest pycha. I, niestety, także podstawową cechą pisarzy. Oni ulegają podszeptom Diabła.(…) Natomiast totalitaryzm (…) bierze się z arogancji, że możemy ogarnąć całość rzeczywistości i wyciągnąć wnioski co do losów całego społeczeństwa. No, to już przestępstwo kryminalne. Dopóki to jest na poziomie jakichś broszurek, to… Ale niestety, broszurki potem owocują w historii. (…) Ja bym to wywiódł właśnie z pychy, cechy szatana, który chce stworzyć Królestwo Boże na ziemi. I z tych dobrych zamiarów, jak się okazuje, wychodzą straszliwe rzeczy – obozy koncentracyjne, zsyłki. (…) jeżeli ktoś ma tę jedynie słuszną drogę do szczęścia ludzkości, kończy się to fatalnie.”
Władza potrzebowała inteligencji, aby ten system uwiarygodnić, usankcjonować i stworzyć „zasłonę” dla jego zbrodni. Co oferowała w zamian? „Boską rangę, rolę demiurga”. Zdaniem Herberta ci, którzy poszli na współpracę z reżimem „uczuli nagle, jak ster historii jest także w ich rękach, i że opłaca się nawet w jakimś sensie okłamywać ten zbełkotany naród, na który patrzyli z pogardą. Na tę masę. Kto z tych pisarzy wiedział coś o życiu robotników? Nikt, nic ich to nie obchodziło. (…) Pragnąc pisać o rzeczywistości, pisali o tym, czego nie ma (…) nie chcieli widzieć rzeczy prostych. Posługiwali się intelektem, aby rzeczy fałszować. To znaczy nie mówić, że to jest niewola, ale „pewne ograniczenie suwerenności, wynikające z geopolitycznego układu, będącego wynikiem historycznej sytuacji, w jakiej znalazł się nasz naród, pod ciśnieniem…” i tak dalej”. Z tym wiązało się zjawisko nowo-mowy służące zafałszowywaniu rzeczywistości i „odwracaniu” podstawowych znaczeń słów. Nie było z kim polemizować – zauważa poeta – i o co polemizować. Język był sprzedany, zakłamany, zupełnie, jak w czasach hitlerowskich”. (…) mało kto był skłonny walczyć o postawę moralną pisarza i jego odpowiedzialność wobec społeczeństwa (…) I człowieka, nawet nie Polaka, tylko człowieka”.
Herbert zwraca uwagę że, towarzyszył temu niepokój (strach), podsycany przez władzę, „że znajdziemy się na śmietniku historii – poza głównym, postępowym nurtem, duchem dziejów, jakby powiedział Hegel”.
Poza „psychologicznymi” uwarunkowaniami postaw polskiej inteligencji twórczej, serwilistycznej wobec komunizmu, Herbert przywołuje jeszcze jedną przesłankę ich wyborów życiowych, tę, której przypomnienia nie mogły mu wybaczyć osoby, które wyszły z tego okresu „z niezbyt czystymi rękoma”. Mowa o „niskich pobudkach materialnych”, którym ulegali, ci, którzy pretendowali do roli duchowych przywódców narodu. „ „Chodziło o to, żeby elitę, elitę intelektualną, oddzielić od tego nędznego życia tak zwanego narodu. (…) Jakże pouczającą lekturą jest lista lokatorów Alei Róż, to jest proste, nie wymaga ukończenia szkoły znakomitych Ossowskich, każdy dozorca to rozumie. A na wyższym piętrze niekończące się akademie, nagrody państwowe pierwszego, drugiego i trzeciego stopnia, sztandary pracy – przecież to był cyrk, w którym występowali osobnicy, zdawałoby się dorośli”- komentuje Herbert z sarkazmem.
A więc nie ideologiczne przekonania leżały u podstaw zaangażowania znacznej części inteligencji artystycznej w dzieło komunizmu w Polsce, ale (co podsumowuje w swojej wypowiedzi poeta) to, że „działali ze strachu i w złej wierze”, „powodowali się pychą, która o dziwo, wynikała ze strachu” i „działali z niskich pobudek materialnych”. W ten sposób sprzeniewierzyli się temu, co stanowi podstawowy, moralny obowiązek każdego intelektualisty, zwłaszcza w czasach elementarnych zagrożeń: „widzieć fakty olśniewająco jasno, a jeśli są proste, prosto je nazywać”, mieć odwagę stać na straży „prawdy”, „myśleć na własny rachunek, nawet przeciwko wszystkim” i kierować się głosem „sumienia”.
Herbert zresztą przywołuje nazwiska tych, którzy tę wolność i odpowiedzialność swoją postawą ocalili, niejednokrotnie płacąc za swoją niezależność wysoką cenę: „Ajdukiewicz, Ossowscy, Elzenberg, Ingarden… Lista długa i piękna. Żaden z nich nie zaczął mówić nowo-mową, nie pokajał się, że błądził jako fenomenolog czy neopozytywista. Więc oni mogli, a inni nie? Nikt nie przemówił w ich obronie. Na placu została jedynie słuszna filozofia marksistowska i tak jak u literatów zaczął się cyrk pcheł”.
Po drugiej stronie pozostawali ci, którzy zatruwali duszę narodu, szczególnie ludzi młodych, co było, zdaniem Herberta, działaniem niewybaczalnym: „A jeśli mówię o zbrodni, to mówię o zbrodni dokonanej na młodych ludziach, na pokoleniu, które po nich przyszło i które teraz ma dwadzieścia, trzydzieści lat. Oni się wychowują w dalszym ciągu na tej literaturze. I to jest zbrodnia przeciwko Duchowi Świętemu. Grzech przeciwko Duchowi Świętemu jest niewybaczalny. Ja jestem rzymski katolik, ale bardziej rzymski niż katolik. I tutaj nie ma usprawiedliwienia”.
***
Z innej perspektywy, filozoficzno-socjologocznej, opisywane tu zjawisko zniewolenia elit, uwikłania intelektualistów w system komunistyczny prezentuje w tekście publikowanym w książce O czasach chytrych i prawdach pozornych z 1999 r. Ryszard Legutko (rocznik 1949). Zwraca uwagę na specyficzny dla tej grupy sposób myślenia i postrzegania zastanej rzeczywistości, a także stosunek do przeszłości. Podkreśla, że intelektualistów, którzy ulegli „urokom” komunizmu cechuje przyjmowanie wspólnych schematów myślowych i założeń aksjologicznych oraz funkcjonowanie w sferze pewnych wewnątrzśrodowiskowych zależności.
Legutko pisze nie tylko o polskich intelektualistach, ale przede wszystkim o „elitach” intelektualnych Europy, a więc ludziach, którzy nie doświadczyli okrucieństw systemu „na własnej skórze”, a realia świata, w którym przyszło egzystować wielu milionom mieszkańców m.in. Europy Wschodniej, znali jedynie z mniej lub bardziej wiarygodnych przekazów. Wydawać by się mogło, że ludzie żyjący w świecie wolnego słowa, swobodnej refleksji historycznej i politycznej, powinni byli pozostać odporni na marksistowskie uwiedzenie. Spodziewalibyśmy się, że pozostaną niezależni w swoich poglądach a z racji pozycji społecznej będą „widzieć trafniej i przenikliwej niż inni”. A jednak to właśnie oni niejednokrotnie pozostali bezrefleksyjnymi apologetami systemu zła, dostarczyli mu sankcji moralnej nawet wtedy, gdy zbrodnie komunizmu (czy to w wydaniu sowieckim czy jakimkolwiek innym) nie stanowiły już niedostępnej tajemnicy, przysłoniętej zasłoną niewiedzy i złudzeń, umiejętnie podsycanych przez propagandowe ośrodki komunizmu rozsiane po całym świecie. Mało że zawiedli intelektualnie i moralnie, kiedy system ten „trzymał się mocno”, to ponadto pozostali mu wierni, praktycznie do dnia dzisiejszego, w szczególności za sprawą przywiązania do jego fundamentalnych założeń światopoglądowych.
Legutko zauważa przede wszystkim, że „Był to prawdopodobnie (…) jedyny nowożytny ustrój od początku do końca wymyślony przez teoretyków i wizjonerów, a poparcie, jakie uzyskał było największe, jakie zdobył jakikolwiek ustrój w całych dziejach ludzkości”. W tym znaczeniu miłość intelektualistów do komunizmu była poniekąd „miłością do własnego dziecka” w „dużo mocniejszym sensie niż, na przykład, system nazistowski”.
Szukając przyczyn tej spektakularnej klęski nowożytnych intelektualistów, badacz wskazuje na fakt, iż na ich postawy wpływ miała „długa, historyczna refleksja intelektualna i długa tradycja moralna”, dwie spokrewnione ze sobą idee: „idea rewolucji” oraz „idea humanizmu”, które, co podkreśla, „towarzyszyły intelektualistom od dawna, towarzyszą nadal i nic nie wskazuje, by rzeczy miały się zasadniczo zmienić w dającej się przewidzieć przyszłości”. Dwie na pozór sprzeczne idee, ulubione przez elity intelektualne Zachodu wciąż trwają i są przez nich propagowane, a więc stanowią ciągle istniejące zagrożenie.
Pierwsza z nich, idea rewolucji, wyrażała się poprzez jednoznacznie negatywną ocenę rzeczywistości i pragnienie zbudowania jej od nowa. Do przyjęcia takiej postawy przygotowywała współczesnych intelektualistów historia, szczególnie te jej momenty, kiedy do głosu dochodziło przekonanie, że obecna epoka stanowi „jakiś zasadniczy globalny przełom, jakiś absolutnie nowy początek, dzięki któremu dzieje ludzkości będą odtąd wyglądać zupełnie inaczej, a historia – czy to polityczna, czy duchowa, czy jeszcze jakaś inna – wejdzie w nowy etap”. Przekonanie tego typu wpisane było szczególnie w te momenty dziejów, które eksponowały możliwości twórcze człowieka jako głównego kreatora dziejów: epokę renesansu, oświecenia, pozytywizmu czy w nieco innym ujęciu ― romantyzmu. Zdaniem Legutki, także współczesności towarzyszył przejęty od poprzedników „stan ducha, który sprzyja przychylności wobec przełomów politycznych i ekonomicznych, a nawet takich przełomów oczekujący”. Stan ducha dodatkowo spotęgowany w swoim radykalizmie ze względu na głęboki kryzys wartości oraz myślenia metafizycznego, uwzględniającego istnienie Doskonałego Bytu Osobowego – Boga. Konsekwencją tego kryzysu, stał się relatywizm moralny, który pojawił się jako rezultat odrzucenia obiektywnie istniejącego porządku etycznego, wyznaczającego granice tego, co dobre, a co złe, co dopuszczalne moralnie, a co nie. Ideologia komunizmu jawi się w tym kontekście jako kolejna w dziejach (choć odmienna ze względu na swój totalizm i impet destrukcji) wersja myślenia rewolucyjnego, tak mocno przez historię zakorzenionego w umysłach wielu współczesnych intelektualistów, choćby nawet nie była ona w pełni przez nich uświadomiona i wprost wyrażana.
Drugą z idei, silnie inspirujących sposób myślenia współczesnych intelektualistów, jest idea humanizmu. Może się wydawać paradoksem, że ona właśnie, stawiająca dobro człowieka jako najwyższą wartość, dawała uzasadnienie rewolucyjnemu przedsięwzięciu i sankcjonowała moralnie największe nawet zbrodnie systemu. „W świecie, gdzie zmarginalizowaniu uległo myślenie teocentryczne – twierdzi Legutko – humanizm wydaje się jedyną ideą moralną, jaka pozostała do dyspozycji politykom, moralistom i obywatelom (…), ideą moralną, która wydaje się wszystkich lub niemal wszystkich łączyć”. Nieprzypadkowo komunizm, zarówno w swoich ideowych założeniach, jak i propagandzie, odwoływał się do idei dobra ludzkości lub przynajmniej jakiejś jego części, np. „uciemiężonych przedstawicieli miast i wsi”. Pamiętamy przecież, że kiedy komuniści podbijali świat, to czynili to w imię „dobra ludzkości”, kiedy mordowali przedstawicieli danego narodu, to czynili to dla „dobra np. klasy robotniczej”, kiedy zwalczali to, co w historii było najcenniejsze, to czynili to w „imię postępu i szczęścia przyszłych pokoleń”, itd.
Idea humanizmu obecna była w kulturze europejskiej od stuleci, we wszystkich tych nurtach, które widzieć chciały „w człowieku istotę zdolną osiągnąć wielkie rzeczy i zająć miejsce Boga”. Legutko zauważa, że „W sytuacji załamania się wielkich systemów filozoficznych, postępującego odczarowania świata oraz upadku wiary w moralny sens natury, idea humanizmu stanowi jedyne przesłanie, jakiego nie osłabił nowożytny duch zwątpienia”. Nie osłabił tego przesłania nawet fakt niejednoznaczności samej idei humanizmu ani to, że stanowić ona mogła wygodną zasłonę dla antyludzkich działań i rzeczywistej pogardy dla człowieka, obecnych przecież we wszystkich państwach wcielających idee komunizmu w życie. Intelektualiści „nie tylko system (ten) akceptowali, ale zdawali się przyjmować humanistyczne przesłanie komunistycznej propagandy”, nie dopuszczając do swojej świadomości faktu, że idea humanizmu w wydaniu komunistów „była zwykłą mistyfikacją”. Dlatego właśnie – zauważa Legutko – idea humanistyczna mogła stanowić okoliczność rozgrzeszającą zbrodnie systemu komunistycznego, nawet wówczas, „Gdy komunizm upadł, a jego zbrodni nie dało się już w żaden sposób rozgrzeszyć ani im zaprzeczyć”. Także wtedy „idea humanizmu okazała jeszcze raz swoją skuteczność, służąc wykazaniu, iż system ten nie zasługiwał na całkowite potępienie”. Ponadto łączyła się ona ściśle z ideą rewolucji i zakorzenioną w umysłach intelektualistów nienawiścią do świata, który należy poddać krytyce i odrzucić. „Demaskatorstwo – zauważa Legutko – stało się pasją tak wielką, iż zrodziło pewien rodzaj ślepoty pozwalający ignorować zło nowego systemu. Nienawiść do „starego” była czynnikiem tak silnym, że brano ją często za oddanie sprawie wyzwolenia człowieka, a więc „humanizmu”, „brutalnym lecz koniecznym zadaniem do wykonania”. W ten sposób odwoływanie się do humanistycznego przesłania dawało swoiste moralne rozgrzeszenie rewolucyjnej sile destrukcji. Być może zresztą, co uwzględnia w swojej analizie profesor, w głębi duszy intelektualistów fascynowała przede wszystkim „brutalność rozprawiania się ze ‘starym’ i piękno rewolucyjnego barbarzyństwa”, a „w Arkadię przyszłego komunizmu jako królestwa człowieka nikt już – poza kilkoma idealistami – nie wierzył”.
Istotnym zjawiskiem wpływającym na fakt uwikłania szerokich kręgów intelektualistów polskich i europejskich w komunizm było, zdaniem Legutki, także zjawisko konformizmu, można by go określić mianem – konformizmu środowiskowego. To ono stawało się źródłem rozpowszechniania schematów myślenia, swoistych mitów i ideologicznie uwarunkowanych wyobrażeń o świecie. Myślenie stadne, zaprzeczające w gruncie rzeczy pozycji intelektualisty (którego z definicji powinna cechować niezależność) okazało się słabością brzemienną w skutki nie tylko dla tzw. intelektualistów, ale i znacznej części inteligencji: „tak naprawdę tylko nieliczni z tej grupy tworzą idee, natomiast ogromna większość mniej lub bardziej wiernie poddaje się dominującym nastrojom”. Będąca udziałem wielu postawa myślowego konformizmu, będąca efektem nieumiejętności samodzielnego myślenia skutkowała powielaniem i utrwalaniem przekonań stojących często w sprzeczności z prawdą i obiektywnie istniejącym porządkiem rzeczy. „Powstała tutaj – zauważa analityk – zależność podwójna. Z jednej strony, błędne idee wybitnych jednostek stały się inspiracją dla wielu intelektualistów średnich i kiepskich, którzy z tych idei uczynili fakt społeczny. Z drugiej strony, ów fakt społeczny miał skutki paraliżujące, gdyż utrudniał żywszą wymianę myśli, a z przyjętych koncepcji czynił oczywistości nie do podważenia.(…) Fakty historyczne, na przykład, mogły jednoznacznie świadczyć o niegodziwości komunizmu, lecz to nie przekładało się automatycznie na jakiekolwiek zasadnicze zmiany w orientacjach intelektualnych”. To tłumaczy, zdaniem profesora Legutki, fakt, że wszelkiego rodzaju zbrodnie komunizmu, które ten system kompromitowały i, o których wiedza na świecie stawała się coraz bardziej powszechna, „miały jedynie ograniczony wpływ na obniżenie jego popularności w sferach intelektualnych”. Utrwalone głęboko w świadomości wielu schematy myślenia lewicowego, u źródeł których leżała „tradycja rewolucji w imię ideałów humanistycznych” trzymały się mocno, nawet po tzw. upadku znienawidzonego przez miliony ludzi na świecie systemu, powodując „światopoglądową ciągłość zachodniej klasy intelektualnej”, zwłaszcza że zacierająca się (m.in. za sprawą procesu powszechnej edukacji) granica między rzeczywistymi „elitami” intelektualnymi a szeroko pojętymi sferami inteligenckimi, potęgowała jedynie opisane powyżej zjawisko i powodowała zakonserwowanie „utrwalonych nawyków, inercję przyzwyczajeń, rutynę, skłonność do zachowania ciągłości”.
Konsekwencją opisanej powyżej sytuacji jest obecny po dzień dzisiejszy, z jednej strony pobłażliwy (lub nawet afirmujący) stosunek do lewicowych (lewackich) ideologii (dążących do radykalnej przemiany świata, tak jak niegdyś marksizm), z drugiej strony niechętny lub wręcz wrogi wobec zachowań jednoznacznie antykomunistycznych. Tak komentuje to zjawisko Legutko: „Doszło do sytuacji paradoksalnej: okazało się, że komunizm był zły, ale niezależnie od tego, jak bardzo byłby zły, antykomunizm nigdy nie był dobry. Ludzie, którzy ulegali komunizmowi przez długie lata byli wreszcie skłonni przyznać się do błędu, lecz swój krytyczny impet – pełen hałaśliwej pogardy – kierowali głównie przeciw antykomunistom. Zjawisko to występowało w skali masowej na Zachodzie, ale miało ono też swój odpowiednik w Polsce”, gdzie – co zauważa analityk – „Także znaczna część polskiej inteligencji, potulna wobec reżymu, nawet wówczas, gdy słabł i stawał się własną karykaturą, odnalazła w sobie w nowej rzeczywistości niezwykłą potrzebę wywyższania się ponad antykomunizm i antykomunistów. „Z jakichś powodów – podkreśla – długotrwała apologia ustroju sprawiedliwości społecznej traktowana jest przez nich jako doświadczenie cywilizujące, natomiast w antykomunizmie widzą rodzaj barbarzyństwa. Pojawiły się i nadal pojawiają sugestie, iż istnieje jakieś powinowactwo duchowe między komunistą a antykomunistą, że antykomunizmu trzeba się strzec, bo stanowi on niemal zwierciadlane odbicie komunizmu”.
***
Przywołane powyżej analizy wskazują na szereg zjawisk charakteryzujących postawy pewnej części wpływowych środowisk intelektualnych i artystycznych doby komunizmu. Pozwalają dostrzec także to, co czyni współczesnych inteligentów oczarowanych lewackimi hasłami i ideami, spadkobiercami ich dawnych towarzyszy walki o „nowy, lepszy i bardziej sprawiedliwy świat”.
Po pierwsze ciągle żywe wydaje się być w tych środowiskach myślenie w kategoriach de facto ideałów rewolucyjnych, wyrażające się w tęsknocie za odrzuceniem starego porządku i pragnieniu radykalnego przeobrażenia świata, szczególne w sferze wartości, norm moralnych i obyczajowości (w miejsce dominującej w marksizmie rewolucji w sferze ekonomicznej i politycznej). Wrogość wobec fundamentów kultury judeochrześcijańskiej, Kościoła, pragnienie dokonania przewrotu w sferach dotyczących rodziny, etyki, relacji społecznych, zachowań ludzkich, edukacji jest tego ewidentnym dowodem. „Można zaryzykować tezę – konstatuje prof. Legutko – iż rewolucyjność tkwi w samej istocie myślenia nowożytnego intelektualisty. Nawet jeśli okazjonalnie słabnie idea rewolucji, a samo słowo nabiera konotacji nieco wstydliwych, to i tak zmiana raczej niż ciągłość wydaje się naturalnym punktem odniesienia dla ogromnej części klasy intelektualnej”.
Po drugie, tak jak w przeszłości, mamy dziś do czynienia z koniunkturalnym odwoływaniem się do ideałów humanizmu, które sprawiać mają wrażenie troski o człowieka, a w rzeczywistości stanowią zasłonę dla rewolucyjnego radykalizmu i nienawiści, skierowanej szczególnie wobec tych, którym obce jest myślenie w duchu lewicowego progresywizmu. Przywoływanie w dyskursie publicznym pojęć kojarzących myśl humanistyczną (takich jak: wolność, prawa człowieka, tolerancja) inspiruje zwłaszcza tych, którzy nie dostrzegają, że za tego typu frazeologią kryć się mogą postawy skrajnie antyhumanistyczne i dyskryminacyjne. Tak jest na przykład wtedy, kiedy pod pozorami troski o prawa i wolności kobiet kryje się walka o prawo do zabijania drugiego człowieka i wrogość wobec tych, którzy myślą inaczej, wrogość wobec Kościoła, moralności chrześcijańskiej oraz wielowiekowej tradycji kultury europejskiej, albo, gdy odwołując się do tzw. poprawności politycznej i walki z tzw. mową nienawiści, samemu się tę nienawiść szerzy, dążąc do swoistego cenzurowania wypowiedzi niezgodnych z lewicowym światopoglądem, poprzez medialne i środowiskowe piętnowanie osób, które wyrażają opinie odmienne od tych, które „obowiązują” wśród „elit”.
Po trzecie, także i dziś zaobserwować możemy – dostrzeżone przez Herberta – zjawisko zafałszowywania języka, a co za tym idzie kreowania zakłamanego obrazu rzeczywistości. Odwracaniu znaczeń pojęć tak, aby poprzez ich degradację lub zagmatwanie utorować drogę do zakorzenienia w umysłach (szczególnie osób młodych) fałszywych wyobrażeń o świecie i człowieku towarzyszy sukcesywne wprowadzanie w sferę życia publicznego pojęć i „wartości” właściwych lewicowej ideologii. W ten sposób próbuje się wytworzyć przekonanie, że to one właśnie, jako jedyne, wyrażają troskę o los ludzi i świata.
Po czwarte, obserwując zachowania tych, którzy pretendują dzisiaj do roli „duchowych przywódców”, „obrońców demokracji i wolności obywatelskich” łatwo dostrzec zjawisko konformizmu środowiskowego, analizowanego przez prof. Legutkę, a wyrażającego się w bezrefleksyjnym powielaniu częstokroć kłamstw i ideologicznych sloganów. Wiąże się z tym problem demoralizującego (świadomego, cynicznego) wpływu starszego pokolenia na ludzi młodych, a więc tego rodzaju grzechu, który, zdaniem poety, jest niewybaczalny.
Po piąte, analizując postawy współczesnych elit „pookrągłostołowych”, dostrzec można także charakteryzujące je, opisane przez Herberta, zjawisko alienacji od reszty społeczeństwa i towarzyszące temu całkowite niezrozumienie rzeczywistego życia wielu milionów Polaków i sposobu ich myślenia. Towarzyszy temu często, dostrzeżona przez poetę, pogarda (idąca w parze z pychą) wobec tych, których należy pouczyć, oświecić, ukierunkować na właściwą, „jedynie słuszną” drogę. Najlepszą ilustracją tego typu postaw są wypowiedzi współczesnych celebrytów dyskredytujące beneficjentów 500+ czy deprecjonujące na przykład ludzi wierzących.
Po szóste, osobną kwestią pozostaje pytanie: czy (a jeżeli tak, to w jakim stopniu) postawy dzisiejszych „elit” motywowane są „niskimi pobudkami materialnymi”, a więc są podobne do postaw przynajmniej części polskiej inteligencji artystycznej lat 40. i 50., której gorzki portret przedstawił Zbigniew Herbert. Mając na uwadze fakt, że interesujące nas tutaj zachowania mają zróżnicowane, niekoniecznie materialne, uwarunkowania, proponuję pozostawić odpowiedź na to pytanie nieco na boku i ograniczyć się do tego, czego potwierdzenie przynosi codzienna obserwacja zachowań „elit” postokrągłostołowych. Bezsporny bowiem wydaje się fakt, że mamy tu do czynienia z – opisanym przez poetę – zjawiskiem strachu przed utratą własnej pozycji i wpływów (na przykład w sferze medialnej czy ekonomicznej).
Dopełnieniem opisywanych zjawisk, wskazujących na powinowactwa pomiędzy częścią współczesnej inteligencji a serwilistycznymi „elitami” okresu komunizmu, jest podjęty przez prof. Legutkę, ciągle aktualny problem zachowań wrogich wobec postaw jednoznacznie antykomunistycznych, które nakazują przeciwników szukać po stronie prawicy i konserwatystów, a przyjaciół i sojuszników po stronie postkomunistów. Źródła tego zjawiska sięgają lat przed rokiem 1989, ale szczególnie wyraziście dało ono o sobie znać przy okazji obrad (i biesiad) „okrągłego stołu”, w momencie zjednoczenia się pozornie wydawać by się mogło odległych środowisk politycznych w walce ze zwolennikami lustracji i dekomunizacji czy wspólnej dla środowisk lewicowo-liberalnych niechęci do Kościoła katolickiego. Naturalnym dopełnieniem powyżej wskazanej postawy są dzisiejsze alianse polityczne na tzw. opozycji.
***
Przedstawiłem jedynie kilka podobieństw pomiędzy postawami inteligencji („elit”) doby komunizmu a postawami tych, którzy pretendują dziś do roli współczesnych „przewodników” narodu, głoszących idee postępu w duchu lewackiego progresywizmu. Myślenie, że mamy tu do czynienia jedynie z jakimiś marginalnymi zjawiskami politycznymi skazanymi na klęskę ze względu na absurdalność niektórych głoszonych haseł i idei oraz (na szczęście) ciągle ograniczoną sferę ich oddziaływania społecznego, może okazać się brzemienną w skutkach naiwnością, zwłaszcza, jeśli prześledzi się zmiany, jakie dokonały się w wielu państwach Europy Zachodniej (niegdyś chrześcijańskich) i mapę dominujących w Europie wpływowych środowisk politycznych (i nie tylko), próbujących narzucić kierunki przemian w duchu lewackiego progresywizmu. Cywilizacyjna wojna trwa, a Polska zdaje się odgrywać rolę jednego z nielicznych krajów próbujących postawić tamę zalewowi nowej post marksistowskiej utopii. Ale tama może pęknąć, otwierając (tak jak przed laty) także u nas przestrzeń dla nowej formy zniewolenia i przemocy, która jest naturalną konsekwencją wcielania w życie ideologicznych koncepcji sprzecznych z porządkiem naturalnym, zasadami logiki i zdrowego rozsądku. Jeżeli bowiem próbuje się tworzyć świat i człowieka „na nowo”, sformatować go w myśl jakiejkolwiek ideologicznej wizji, to opór (lub choćby sama obecność) tych, którzy staną na drodze realizacji idei „postępu” i unicestwienia „świata starego” musi zostać stłumiony, nie tylko ze względu na ich przywiązanie do tradycji, ale przed wszystkim z powodu sprzeczności pomiędzy ideologicznymi miazmatami a obiektywnym porządkiem wartości oraz obiektywną prawdą o człowieku i świecie. I tu bez przemocy, nie tylko symbolicznej, się nie obejdzie.
Doskonale zobrazował ten proces Zbigniew Herbert w wierszu Damastes z przydomkiem Prokrustes mówi, przywołując postać szalonego „uczonego reformatora społecznego” – Damastesa, który „wymyślił łoże na miarę doskonałego człowieka”, „porównywał złapanych podróżnych do owego łoża”, „rozciągał członki” i „obcinał kończyny”, „pragnąc znieść różnicę między tym co wysokie a niskie”, „zrównać ludzi”, aby „ludzkości obrzydliwie różnorodnej (…) dać jeden kształt”. W ten paraboliczny sposób poeta ukazał naturalne konsekwencje wcielania w życie ideologii „uszczęśliwiania ludzkości na siłę”. I żadna pociecha w tym, że w pierwszej kolejności rewolucja (zgodnie z jej regułami znanymi nam z czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej czy bolszewickiej w Rosji) pozbędzie się tych, którzy, czy to w sposób świadomy i cyniczny, czy przyjmując rolę „pożytecznych idiotów” wierzących, że służą dobrej sprawie, ją inicjowali lub wspierali. Uruchomione procesy mogą okazać się nieodwracalne, a ludzie, chcąc nie chcąc, staną się zakładnikami nowej rzeczywistości.
W końcowej części przywołanego wiersza Herberta, kiedy to poddani eksperymentowi tworzenia człowieka na nowo „pacjenci umierali” i „ginęło ich (coraz) więcej”, Damastes formułuje przesłanie, które doskonale oddaje omawiane tu zagadnienie pokrewieństwa myślowego „uszczęśliwiaczy ludzkości” doby komunizmu i ich współczesnych naśladowców:
tym bardziej byłem pewny że badania moje są słuszne
cel był wzniosły postęp wymaga ofiar
(…)
mam niepłonną nadzieję że inni podejmą mój trud
i dzieło tak śmiało zaczęte doprowadzą do końca
Można mieć jedynie nadzieję, że tym razem instynkt samozachowawczy narodu, rozsądek i odpowiedzialność za losy przyszłych pokoleń, wyobraźnia, która pozwala przewidywać następstwa życiowych wyborów oraz zwyczajna ludzka przyzwoitość zwyciężą ten kolejny już w historii pochód zwolenników „nowego wspaniałego świata” i z Bożą pomocą, używając słów z innego wiersza Zbigniewa Herberta:
w piasek się zmieni (cały ten) pochód
niesiony przez szyderczy wiatr.
[Pieśń o bębnie]
Wojciech Marczak
OD REDAKCJI:
Autorem użytych ilustracji jest pan Cezary Długowski