Oddałbym sporą kasę za to, by starówka żyła przeszłością, by w ogóle żyła, by ponownie stała się światem, który buduje tak wspaniałe wspomnienia.
Zazwyczaj nie oglądam filmów. W kinie często przysypiam, gubiąc kolejny wątek. Wolę książki, choć i przy nich zdarza mi się zamknąć przy drugim rozdziale oczy. Ale zawsze lubiłem pójść do „Staromiejskiej”, żeby usiąść przy stoliku i wpatrywać się w przebiegających ludzi. Tak, to dawało mi wiele radości, człowiek z czarną teczką, mama pchająca wózek, człowiek chodzący po starówce od lat, który prosi o papierosa lub złotówkę na gorącą herbatę. Ludzie znikający za ratuszem, gołębie, stukot szpilek kobiety idącej po bruku. Zawsze towarzyszyły temu wspomnienia, choćby końcówki lat 80. ubiegłego wieku. Rozumiesz? Ubiegłego wieku. Niedziela, czarny fortepian na podwyższeniu, „Czerwony Tulipan” w niedzielne wieczory, Marian Bublewicz fundujący szampana i Mariola Platte ze swoimi wierszami. Jako świeżo upieczony osiemnastolatek bywałem w te wieczory tam często. Mariola czytała moje wiersze. „Na pewno się spotkamy”, komentowała, spoglądając na mnie. Dziś nie ma już tego miejsca. Pewnie się spotkamy, ale w niebie. I nie boli tak przemijający czas, jak świadomość utraconych miejsc, że już tam nie usiądę, tam, pod szyldem „Staromiejska”.
Pamiętam ostatnią wypitą kawę w „Staromiejskiej”. Jak zawsze poprosiłem o dużą filiżankę, bo nie lubię mocnej kawy. Patrzyłem na olsztynian, patrzyłem na turystów, nie zdając sobie sprawy z faktu, że to ostatnia wypita kawa w tym miejscu, że to moje ostatnie spojrzenie na starówkę, już tak inną, która przez lata straciła swój urok. Życie przeniosło się do galerii bez smaku i atmosfery, z zagonieniem, z torbami markowych sklepów, z młodzieżą wpatrzoną w smartfony. Nie ma już świata, który smakował, pozwalał na zapomnienie, na świadomość, że tu chodził Mikołaj Kopernik, że życie może zwolnić, że jest miejsce pozwalające być sobą.
Stary fortepian już nie brzmi „Dla Elizy”. Mariola Platte pisze psalmy, a Marian Bublewicz stawia szampana wszystkim świętym. Olsztyńska starówka umiera powoli, choć już widocznie. Symbolem tego jest ukochana „Staromiejska”. Już nigdy kawa nie będzie smakowała tak, jak w tym miejscu, już nigdy. Nie zastąpi jej scena, amfiteatr pod zamkiem, kolejna odnowiona kamienica. Pewna epoka umarła. Zginęła. Odeszła w zapomnienie. Nowe pokolenie tego nie wie. Wsiądzie do tramwaju, przez drogę odbędzie kilka spotkań w smartfonie, wejdzie na starówkę i nie zobaczy żadnej zmiany. Jedynie będzie. A my, olsztynianie z ubiegłego wieku, będziemy chodzić między kamienicami, szukając zgubionego czasu, zatraconego przez tych, dla których ważniejsza jest wątpliwa przyszłość, niż wspomnienia, niż ukochany Olsztyn, który żył starówką, żył miłości do ludzi, a nie do żelaznego tramwajowego szlaku. Oddałbym sporą kasę za to, by starówka żyła przeszłością, by w ogóle żyła, by ponownie stała się światem, który buduje tak wspaniałe wspomnienia.
Korneliusz Niemota