Prezydent Olsztyna, Robert Szewczyk, zdaje się, mistrzowsko opanował sztukę robienia mieszkańców w przysłowiowe „bambuko”. Jego wypowiedzi na temat kontrowersyjnego pomnika, potocznie zwanego „szubienicami”, przypominają raczej misternie utkaną grę pozorów niż faktyczną wolę zmiany.
Z jednej strony prezydent przyznaje w swoich najnowszych wypowiedziach dla Radia Olsztyn, czy w rozmowach z Gazetą Olsztyńską, że pomnik „jest zupełnie niezrozumiały i zupełnie nie na miejscu”, zwłaszcza w kontekście wojny na Ukrainie. Przywołuje obrazy maszerujących wojsk radzieckich, które w dzisiejszych realiach jednoznacznie kojarzą się z rosyjskim imperializmem. To mocne słowa, które mogą budzić nadzieję na zdecydowane działania. Ale tylko na chwilę.
Teraz prezydent poszedł krok dalej. W rozmowie z Radiem Olsztyn zapowiedział: „Chcemy, aby szubienice, w takiej formie w jakiej są, zniknęły z naszego krajobrazu. Żeby przestała być widoczna w przestrzeni miejskiej wymowa tego niedomkniętego łuku triumfalnego. Fizycznie pomnika jaki znamy nie będzie.” Zapowiedź wydaje się konkretna, ale nadal brak szczegółów dotyczących planowanych działań. Prezydent określa je jako „kompromisowe” i „zaskakujące”. Jednym słowem — uśmiechnięte frazesy i drżąca ręka, która za wszelką cenę zdaje się chronić symbol hańby przed ostatecznym usunięciem z Olsztyna!
Wcześniej, podczas kampanii wyborczej, Szewczyk deklarował chęć przeniesienia pomnika w inne miejsce, co pokazuje. Tymczasem Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie w 2023 roku orzekł, że pomnik powinien zostać usunięty jako propagujący totalitaryzm. Pomimo tego prezydent mówi raczej o zmianie jego wymowy, niż o definitywnym usunięciu. I nie wycofuje odwołania od decyzji WSA do NSA…
A kontekst historyczny dodaje jeszcze większej powagi tej sprawie. Pomnik wciąż stoi, kiedy w regionie trwają przygotowania do beatyfikacji sióstr męczenniczek, które zostały zamordowane przez żołnierzy Armii Czerwonej. Także w samym Olsztynie!
Sama beatyfikacja, na którą przyjadą goście z całego świata już 31 maja tego roku, stawia w centrum uwagi dramatyczny kontrast. Nie zobaczą oni pomnika upamiętniającego ofiary, lecz wciąż stojący monument, który może być odczytywany jako hołd dla ich oprawców.
To wydarzenie jeszcze dobitniej podkreśla rozdźwięk między pamięcią o ofiarach a obecnością w przestrzeni publicznej monumentu, który ich oprawców może gloryfikować. Jak można mówić o szacunku wobec męczeństwa tych sióstr, jednocześnie zachowując pomnik upamiętniający tych, którzy dokonali zbrodni?
Czy to przypadkiem nie oznacza, że zamiast konkretnej decyzji mamy przed sobą tylko rozciąganie procesu w czasie? Prezydent mówi o potrzebie „dekompozycji, rozebraniu, przebudowie”, ale w kolejnych zdaniach wypowiadanych mediom podkreśla konieczność „zachowania pamięci o tym miejscu” i „opowiadania historii”. W efekcie nie dowiadujemy się, co tak naprawdę stanie się z pomnikiem — czy zostanie usunięty, czy jedynie symbolicznie osłabiony w swojej wymowie.
Najbardziej uderzające jest to, że cała narracja prezydenta przypomina próbę zadowolenia wszystkich — zarówno tych, którzy domagają się usunięcia pomnika, jak i tych, którzy wciąż widzą w nim dzieło sztuki Xawerego Dunikowskiego. To balansowanie na krawędzi politycznej poprawności, które może skutkować brakiem jakichkolwiek realnych zmian.
Historia Olsztyna — jak słusznie zauważył prezydent — jest złożona i pełna trudnych momentów. Ale czy nie jest też momentem na wyraźne postawienie granicy między pamięcią a gloryfikacją?
Trudno oprzeć się wrażeniu, że pod płaszczykiem troski o historię kryje się strategia zachowania status quo — w lekkim liftingu, z nową narracją i odrobiną modernizacji placu. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że prezydent chce zjeść ciastko i mieć ciastko. Tyle że mieszkańcy Olsztyna mogą w końcu dostrzec, że to ciastko jest już dawno czerstwe.
Marek Adam