O Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim wielu od lat mówi się, że to „czerwona uczelnia”. Dotarliśmy do nagrań jednego z wykładów, z których wynika, że to określenie to jedynie eufemizm. Władze uniwersytetu powinny spalić się ze wstydu. W swoich murach zatrudniają „naukowców”, którzy zaprzeczają terrorowi komunistycznemu i gloryfikują PRL. I taką wersję „wiedzy” przekazują młodemu pokoleniu… przyszłych dziennikarzy!
Otrzymaliśmy nagranie z zajęć z Historii Polski XX wieku, prowadzonych przez profesora Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego. Kiedy w redakcji odsłuchiwaliśmy nagranie, nikt nie wierzył własnym uszom. Dopytywaliśmy, czy to możliwe? Czy może to jakaś fałszywka? Może ktoś robi głupi żart?
Niestety, nagranie jest prawdziwe. I nie pozostawia złudzeń od pierwszej do ostatniej minuty blisko półtoragodzinnej przemowy wykładowcy. Od czego zaczyna ów „profesor”?
— Moim celem jest odkłamanie historii PRL-u, którą zakłamywano przez ostatnie 30 lat — stwierdza, nie pozostawiając żadnych złudzeń. Dalej jest tylko gorzej.
Z obrazu rysowanego młodym studentom dziennikarstwa znika, jak za dotknięciem magicznej różdżki, faktyczna rzeczywistość PRL-u — gospodarczy upadek, ale też terror wymierzony w miliony Polaków. Trzeba stanowczo wziąć głęboki oddech, żeby móc dalej relacjonować „rewelacje” głoszone w murach UWM jako obowiązującą wiedzę.
„Czy widzicie puste półki?”
Uff, spróbujmy dalej… „Profesor” okazał studentom zdjęcie sklepu i zapytał: „Czy widzicie puste półki?”, stwierdzając, że kryzys zaopatrzeniowy i reglamentacja na kartki to „przejściowa niedogodność”. Prawda wyglądała inaczej.
Nawet pomijając reglamentację w latach 1944–1949, a nawet 1951–1953, wprowadzony system kartek obejmował niemal całą kolejną dekadę: pierwsze kartki wprowadzono na cukier w 1976 roku, a w 1981 objęły mięso, masło, benzynę i inne produkty. Do 1989 roku kartki były stałym elementem życia Polaków. Mówienie o „drobnej niedogodności” to jawne pomijanie faktów.
Kartki były codziennym koszmarem — symbolem gospodarczej katastrofy, która zmuszała obywateli do spędzania godzin w kolejkach. To nie była „przejściowa trudność”, jak mówi profesor, ale chroniczny stan zaopatrzeniowy.
„Historia jest sługą polityki”
Dalej, na nagraniu, profesor tłumaczy studentom, że „historia jest sługą polityki”. Ta teza brzmi bardziej jak manifest propagandowy niż głos naukowca. Historia nie powinna być narzędziem manipulacji, lecz rzetelną dokumentacją faktów, a jej misją jest służba prawdzie.
Profesor, wzywając do „prawdy alternatywnej”, podważa wiarygodność nauki i wprowadza studentów w błąd. Na zajęciach z dziennikarstwa takie słowa są szczególnie niebezpieczne — to właśnie przyszli reporterzy powinni umieć odróżniać prawdę od propagandy.
„17 000 represjonowanych”
Teraz naprawdę niesłychane! Gdy profesor podał liczbę „17 000 represjonowanych” w PRL-u, jeden ze studentów poprosił go o źródła. Profesor odpowiedział: „Wikipedia”. To absolutnie niewiarygodne, że profesor historii opiera się na Wikipedii, a liczba, którą przytacza, to jedynie ułamek prawdziwej skali represji.
Instytut Pamięci Narodowej dokumentuje, że w latach 1944–1956 władze komunistyczne zatrzymały ok. 250 tys. Polaków, z czego tysiące poddano torturom i skazano na śmierć. Sądy wojskowe wydały ponad 5 tys. wyroków śmierci, a egzekucji dokonano na tysiącach osób, w tym na bohaterach narodowych, jak generał August Fieldorf „Nil” i rotmistrz Witold Pilecki.
W tym okresie w Polsce stacjonowały trzy radzieckie armie, a w walkach z nimi zginęło 50 tys. żołnierzy zbrojnego podziemia. To straty porównywalne tylko ze stratami poniesionymi przez Polskie Państwo Podziemne do marca 1944 roku w walce z hitlerowskim okupantem!
„Obowiązek stosowania przymusu”
Represje te dotyczyły nie tylko osób związanych z ruchem oporu czy konspiracją, ale także zwykłych obywateli. To aparat bezpieczeństwa wypełniał rozkazy kontroli, zastraszania i eliminacji przeciwników politycznych, stosując przemoc wobec własnych obywateli. Opisy tortur, upokorzeń i procesów sądowych dowodzą, że PRL był systemem, który używał terroru jako narzędzia władzy. Liczba ofiar jest porażająca, a każdy, kto zna historię, wie, że PRL to okres, w którym państwo prześladowało własnych obywateli, zmuszając ich do życia w strachu.
Na tym nie koniec. W trakcie wykładu profesor argumentował, że aparat władzy w PRL-u „miał obowiązek stosowania przymusu”, tłumacząc to jako niezbędne narzędzie do utrzymania porządku i stabilizacji. Podkreślał, że „przemoc państwowa” była elementem, który miał chronić obywateli przed anarchią i chaosem. Takie podejście, zdaniem profesora, miało rzekomo uzasadniać używanie represji, wskazując, że bez tego „kontrolowanego przymusu” państwo nie mogłoby sprawnie funkcjonować.
„Wolność prasy”
W jednym z równie szokujących fragmentów wykładu profesor stwierdził, że „PRL była krajem wolnej prasy”. To jawne zafałszowanie faktów, które ignoruje cenzurę, jaką sprawował Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Każdy artykuł, każda książka przechodziły przez sito cenzorskie, a dziennikarze, którzy mieli odwagę pisać prawdę, ryzykowali swoją przyszłość, a nawet życie. W PRL-u jedyną „wolnością” była wolność od prawdy — to cenzura decydowała, co Polacy mogą czytać, oglądać i słyszeć. Profesor, opowiadając o „wolności prasy”, pozbawia swoich studentów pełnego obrazu rzeczywistości.
Profesor kłamstw czy naukowiec?
Dla młodych studentów te zajęcia są czymś więcej niż wykładem — są wprowadzeniem do sposobu myślenia i postrzegania historii. „Profesor” z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego propaguje fałszywe narracje, które mogą zaszkodzić… całemu pokoleniu dziennikarzy. Tolerowanie tego na uniwersytecie oznacza zgodę na fałszowanie historii, które wypacza obraz przeszłości i podważa zaufanie do UWM. Władze uczelni muszą zadać sobie pytanie: czy to jest edukacja, której chcą?
Marek Adam