Kiedy w roku 2017 decyzją wojewody Artura Chojeckiego olsztyńska ulica Dąbrowszczaków otrzymała jako patrona nazwisko Erwina Kruka, byłem bardzo pozytywnie zaskoczony obrotem spraw. Z jednej strony uhonorowano niedawno zmarłego mazurskiego poetę, pisarza i senatora I kadencji, a z drugiej usunięto z przestrzeni publicznej pamięć o tzw. Dąbrowszczakach, formacji jednoznacznie kojarzącej się ze zbrojnym serwowaniem komunizmu w czasie wojny domowej w Hiszpanii.
Kubeł zimnej wody przyszedł dość szybko. Okazało się, że olsztyński samorząd zaskarżył decyzję wojewody do Naczelnego Sądu Administracyjnego, po czym zaczął piętrzyć przeszkody formalne, aby wreszcie odrzucić ten pomysł. Na koniec głównym argumentem przeciwko zmianie nazwy ulicy na E. Kruka było prawo lokalne, które pozwala na nadanie nowej nazwy ulicy nie wcześniej niż po upływie pięciu lat od śmierci potencjalnego patrona.
Dzisiaj (31 marca) właśnie mija piąta rocznica śmierci Erwina Kruka, a to oznacza, że można wrócić do pomysłu. W związku z tym zwracam się z prośbą do władz samorządowych Olsztyna o ponowne i zgodne podjęcie tematu i wypracowanie godnej formy upamiętnienia jego osoby. Sam E. Kruk prawdopodobnie byłby całą tą sytuacją mocno zakłopotany, a już na pewno nie chciałby być przedmiotem sporu, który (chcąc nie chcąc) powstał.
A przecież mówimy o bezspornie wybitnej postaci, która pozostawiła po sobie nie tylko miłośników talentu i nie tylko zacną biografię. Erwin Kruk osierocił przede wszystkim swój mazurski ludek, którego zawiłe powojenne losy i troski, dość trudne i przez wielu niezrozumiane, przyjął na barki swojej wrażliwości. Ta wrażliwość połączona z mistrzowskim doborem słów i umiejętnością obserwacji zaowocowała tym, że dla wielu Mazurów – zakładam, że w sposób zupełnie niezamierzony – stał się wyrazicielem nigdy niewypowiedzianych myśli i skrywanych bolesnych doświadczeń. Czy to nie wystarczy?
Ulice Olsztyna mają już całkiem sporą grupę mazurskich patronów. Wśród najbardziej znamienitych można wymienić Kurta Obitza, Bogumiła Linkę, Fryderyka Leyka czy Roberta i Karola Małłków. To już jednak dla współczesnego mieszkańca Warmii i Mazur historia dość odległa. Brakuje pewnej klamry, odniesienia do naszej historii najnowszej, która pokazuje, że Mazurzy nadal są wśród nas, nadal funkcjonują w warmińsko-mazurskich miastach, miasteczkach i wsiach.
Do niedawna jeden z nich (ach… już minęło 5 lat), ten szczególny, bo wpisany wraz ze swoją mazurskością w historię przemian ustrojowych 89 roku, a wcześniej w dekadę „Solidarności”, przechadzał się w ciemnym płaszczu olsztyńską starówką w kierunku kościoła ewangelickiego. Taki widok zapamiętam…
Konrad H. Biesiadecki