Mędrców dwóch
Debata – miesięcznik regionalny w numerze 8 (155) 2020 przynosi kilka tekstów poświęconych czterdziestej rocznicy powstania NSZZ Solidarności. Solidarność – polski fenomen, który uruchomił proces upadku opartego na komunizmie imperium sowieckiego, jest wielkim wkładem naszego pokolenia w historię Polski, Europy i świata. Po czterdziestu latach nadal czerpiemy całymi garściami z tego, że Solidarność wspólnie ze Świętym Janem Pawłem II i Ronaldem Reaganem zwróciła narodom Europy środkowej i wschodniej wolność, a naszym państwom – suwerenność. Mamy prawo do wielkiej dumy i satysfakcji.
Redakcja Debaty poprosiła o refleksje na ten temat. Od osobistych, szczerych i bezpretensjonalnych wypowiedzi byłych działaczy odbiegają dwa teksty: wydawcy Debaty – Bogdana Bachmury (BB) – „Solidarność? Proszę się dowiadywać” i czołowego publicysty tego tytułu Adama Sochy (AS) „Na kogo zagłosuję w 2023 roku?”.
Do obydwu wypowiedzi odniosę się łącznie, bo tak ich ton, jak i przesłanie jest tożsame: w Polsce jest ŹLE, bardzo ŹLE, właściwie BEZNADZIEJNIE. Bogdan Bachmura twardo i jednoznacznie ogłasza: „Z solidarnościowych wartości pozostały zgliszcza”. Adam Socha prorokuje: „I nie wiadomo, czy w 2023 roku w ogóle będą wolne wybory?”.
Diagnoza
Bogdan Bachmura porusza się wyłącznie na poziomie ogólników z najwyższej półki „Homo Demokraticus tęskni za starymi wartościami, ale sam stał się ich żywym zaprzeczeniem. Adam Socha powołuje się na dokumenty, cytuje filozofów, poetów, naukowców, opowiada o swoich doświadczeniach, kreśli radykalne projekty zmiany ustroju politycznego, prorokuje, rozpacza. W efekcie dostajemy intelektualnego zakalca, w którym próżno szukać spójności, logiki, a co najgorsze powiązania z rzeczywistością.
Gdybym chciał dyskutować ze wszystkimi „okryciami” ogłoszonymi w tych dwóch tekstach, musiałby napisać broszurkę i to sporych rozmiarów. Wybaczcie, wolę no to machnąć ręką i przejść do bardziej pożytecznych zajęć. Jednak do czterech poruszanych tematów odnieść się muszę:
1. nowej konstytucji, a właściwie systemu wyboru naczelnych organów władzy w Polsce,
2. partyjno- plemiennego konfliktu,
3. inwazji ideologii LGBT,
4. diagnozy gospodarczej z Arthurem Rakowskim w roli głównej.
Polemikę zawrę szanując Czytelników – w czterech odsłonach, gdyż jedna mogłaby być nieco przydługa, zwłaszcza dla młodszych czytelników.
Na początek trzeba przyznać, że obydwaj autorzy z równą niechęcią odnoszą się do obozu rządzącego jak i opozycji. Z tych dwóch tekstów, ale też z innych publikacji obu autorów wynika, że nadal w Polsce mamy bardzo prosty dwubiegunowy model społeczny – po jednej stronie są ONI – władza, gdzie w jednym worku siedzi rząd i opozycja. Po drugiej stronie jesteśmy MY – społeczeństwo niestety już zdeprawowane przez demokrację, skoro dobrowolnie głosuje na ONYCH.
Żyjemy w wolnym kraju. Każdy może głosić swoje poglądy, grymasić na rząd i na opozycję, albo na jedno i na drugie jednocześnie. Warto jednak zauważyć, że od trzydziestu lat odbywają się w Polsce wolne wybory, funkcjonuje wolność zrzeszania się. W każdej kadencji w Sejmie pojawiają się nowe ugrupowania (mimo że nie mają dotacji), co jednoznacznie świadczy, że polski system partyjny jest otwarty. Rosnąca frekwencja wyborcza również oznacza, że społeczeństwo znajduje między tymi, którzy kandydują ugrupowanie i kandydatów godnych zaufania. Można oczywiście w imię wolności słowa skwitować te fakty stwierdzeniem – a mi się to nie podoba, bo nie tak miało być. Jasne, że można tak stwierdzić, tylko czy chcemy rozmawiać o rzeczywistości, czy o odczuciach autorów?
1. Recepta – nowa konstytucja
Przejdźmy do propozycji jakie podają Adam Socha (AS) i Bogdan Bachmura (BB). Na początek diagnoza. Jak autorzy widzą rzeczywistość.
„Rządzi nami oligarchia polityczna spleciona z oligarchią pieniądza, biurokracji i mediów. Środowisko Debaty wskazało remedium na zwyrodnienia naszego ustroju, które przekładają się na demoralizowanie społeczeństwa i stan permanentnej wojny domowej. Zawarliśmy je w Projekcie zmian ustawy zasadniczej.” (AS)
Zasadniczo Autorzy proponują wprowadzenie w Polsce ustroju prezydenckiego. Podobnego jak w Stanach Zjednoczonych, Francji, Rosji, Białorusi, Kazachstanie i wielu innych państwach w Ameryce Południowej, Afryce i Azji. Niestety ustrój prezydencki, sam z siebie, nie gwarantuje wolności, dobrobytu, pokoju społecznego, rozwoju gospodarczego swoim obywatelom. Myślę. że Autorzy nie chcieliby żyć w Boliwii, czy w Mali, a tam taki ustrój funkcjonuje.
Ustrój polityczny to tylko narzędzie, resztę wypełnia religia, kultura, tradycja, zwyczaje, jakość elit.
W Europie przeważa ustrój polityczny z wiodącą rolą parlamentu, w których partie polityczne tworzą większościowe koalicje i powołują rządy. W Republice Federalnej Niemiec obowiązuje ustrój nazywamy kanclerskim, gdzie całkowicie dominującą rolę zajmuje szef rządu – kanclerz, lider wiodącej partii politycznej. Prezydent posiada niewielkie kompetencje i jest wybierany przez Parlament. Niemcy uznają, że od prowadzenia polityki (tak jak od zajmowania się innymi dziedzinami życia) są specjaliści, tj. politycy i powołane do tego struktury – partie polityczne, zresztą hojnie dotowane z budżetu RFN. I jeszcze ciekawostka – politycy wybierają najważniejszych sędziów. Czy Niemcy są skorumpowanym krajem rządzonym przez chore, zdeprawowane elity, opętane przez plemienno-partyjny konflikt? Nie. W Wielkiej Brytanii, która jest monarchią, członkowie rządu muszą być członkami parlamentu. Zresztą, nie wiem, czy jest kraj na świecie, w którym politycy wybrani przez społeczeństwo nie mogą uczestniczyć we władzy wykonawczej? Co zdaniem AS jest jednym z najważniejszych warunków uzdrowienia sytuacji w Polsce. Czy jest to sprzeczne z zasadą trójpodziału władzy? Tak oczywiście. Ale zdrowy rozsądek i pragmatyzm w zarządzaniu państwem jest ważniejszy od myśli filozofa sprzed trzystu lat.
Prezydent miałby być wybierany w wyborach powszechnych na 10 lat. Świetnie, jak powszechne wybory – to kampania wyborcza. Kto ma pracować na kandydata? Pospolite ruszenie? Bo przecież partii politycznych nie lubimy. Niedawno to przeżywaliśmy. Szymon Hołownia bardzo boleśnie zderzył się z dwoma kandydatami wspieranymi przez największe partie polityczne. Przypomnę jeszcze, że najbliżej zwycięstwa prawdziwie społecznego, niepartyjnego i niezależnego kandydata był Stanisław Tymiński, który przybył do nas prosto z Peru, a potem gdzieś zawieruszył się. Tę historią to chyba AS dobrze pamięta.
No dobrze, przyjmijmy, że apartyjny kandydat jednak wygrywa wybory i zaczyna rządzić. W pierwszej kolejności powinien porozumiewać się z Sejmem i Senatem. Ciekawe, czy będzie miał tam swoich stronników. Trzeba szybko utworzyć rząd, wskazać premiera, ministrów, czołowych urzędników państwowych. Oczywiście wybierze najlepszych, zasłużonych, kompetentnych, uczciwych, świetnie przygotowanych i sympatycznych. Nawet nie trzeba będzie szukać. Zgłoszą się sami, na dodatek będą bezinteresowni i gotowi zgodnie i lojalnie pracować za najniższe wynagrodzenie (nie będą mogli go podnosić). Oczywiście kpię sobie, ale chcę pokazać, że domagać się radykalnych zmian jest łatwo, trudniej takie zmiany zrealizować. Co jednak najgorsze: nie wiadomo jakie ostateczne skutki ta generalna zmiana przyniesie.
Dwa przypadki: Paweł Kukiz po bardzo dobrym wyniku w poprzednich wyborach prezydenckich, rok później wchodził do Sejmu jako ruch społeczny pod antysystemowymi hasłami. W Sejmie nie odegrał znaczącej roli, klub rozpadał się. Na koniec wylądował w najbardziej skostniałej formacji politycznej – PSL. Wiadomość z ostatniej chwili – założył partię polityczną, jednak.
Szymon Hołownia podobnie: bardzo dobry wynik w wyborach prezydenckich, buduje struktury w Polsce – jego ruch zasilają już posłowie na Sejm, więc następne kroki są oczywiste. Wniosek jest bardzo prosty: jeżeli ktoś chce zajmować się rządzeniem (proszę nie mylić z głoszeniem poglądów politycznych), to musi mieć struktury, działaczy, zorganizowane zaplecze społeczne -choć nie wiem jak źle to by nie brzmiało – partię polityczną.
Kolejna receptą mają być jednomandatowe okręgi wyborcze do Sejmu. Pomysł promowany od wielu lat, ciągle głoszony przez Pawła Kukiza. Przyświeca mu wiara, że dzięki takiej ordynacji posłowie będą działać w interesie obywateli, a nie jak dotychczas w interesie partii, która ich wystawiła.
Szanowni Autorzy, bardzo was proszę: nie zamykajcie oczu na rzeczywistość. Wybory w okręgach jednomandatowych budują system dwupartyjny i eliminują małe partie. Tak jest wszędzie, gdzie taka ordynacja obowiązuje (Wielka Brytania, Stany Zjednoczone). Również w Polsce, co doskonale widzimy w Senacie. Tam wybory w okręgach jednomandatowych po raz kolejny wykreowały dwa bloki – PiS i KO – i trzyosobową grupę mieszaną, która jedynie destabilizuje sytuacje w Izbie Wyższej. I podam dwa bardzo ciekawe przypadki niezależności od partii politycznych: Henryk Stokłosa, a ostatnio Stanisław Gawłowski (startował jako „niezależny”). Bardzo proszę zatem drodzy Autorzy zdecydujcie się. Z jednej strony rwiecie szaty, że partie polityczne zawłaszczyły państwo i niszczą życie społeczne, a z drugiej strony proponujecie rozwiązanie, które cementuje ich rolę. Chyba, że zabronicie partiom politycznym wystawiana kandydatów, no ale co wtedy z wolnością zrzeszania się?
Inny przykład. Jeszcze do niedawna ordynacja wyborcza we Włoszech umożliwiała bardzo małym, lokalnym ugrupowaniom wchodzenie do parlamentu. W efekcie zwykle około 1/3 izby stanowiła tzw. grupa mieszana, w skład której wchodzili przedstawiciele kilkudziesięciu grup, grupek czy pojedynczych posłów. Idealne warunki do korupcji, prywaty, destabilizacji państwa. Jeszcze chyba pamiętamy, jaki chaos wnosiło to do włoskiej polityki. Tamtejsza ordynacja wyborcza z 2005 roku wprowadziła jeden okręg wyborczy obejmujący cały kraj z progiem 4% dla partii i 10% dla koalicji. Dziś w izbie niższej włoskiego parlamentu mamy pięć ugrupowań i 6% posłów niezależnych. Włoska polityka stała się przewidywalna.
I wreszcie Senat. Senat ma składać się z „najlepszych obywateli zasłużonych dla Rzeczypospolitej w swoich dziedzinach, a więc wybitnych naukowców, przedsiębiorców, samorządowców wybieranych w systemie kurialnym”. Jasne, wszystko można napisać, a nawet głosić. Jednak czy wybory w systemie kurialnym oznaczają, że naukowcy sami będą wybierać się do Senatu. Podobnie przedsiębiorcy, działacze samorządowi, rolnicy, nauczyciele. No dobrze, a w jakich proporcjach? A może wybory będą powszechne i dostaniemy kartę z listami przedsiębiorców, samorządowców, rolników, nauczycieli … Tak chyba już kiedyś było? Dożywotnio Senat zasilaliby kawalerowie orderu Orła białego, byli prezydenci i premierzy (to już spore grono osób). Skoro jednak tak ma być, to niech będzie, nawet wybory kurialne można jakoś przeprowadzić.
Co jednak dalej? Wybory to święto i początek przygody z polityką. Potem przychodzi szara rzeczywistość, głosowania, układanki, walka, interesy (podnosimy płacę minimalną czy nie?). Lekarz został wybrany jako lekarz, a rolnik jako rolnik, nauczyciel jako nauczyciel. Czy też tak będzie myślał w Senacie, czy będzie kierował się interesem grupy zawodowej, poglądami politycznymi, czy będzie się targował z innymi senatorami – ja poprę to rozwiązanie, a wy poprzyjcie moją sprawę. No właśnie czy coś to zmieni? Wybory do centralnych organów władzy to wybory polityczne i jakimi kryteriami będą się kierować wyborcy? Tak trudno zgadnąć?
A jeżeli Ci najlepsi nie będą chcieli zajmować się polityką? Wtedy będziemy szukać wśród mniej doskonałych? Kto ma ich szukać? Komitety Obywatelskie? A może sami mają się zgłaszać? Znowu kpię? Tak, bo polityka, jak każda dziedzina ludzkiej aktywności musi odnosić się do rzeczywistości i do tego, co jest możliwe w danych warunkach. Polityka to nie jest publicystyka ani dyskutowanie o polityce nawet na regularnych konferencjach.
Autorzy zapewne odpowiedzą w ten sposób: my nie jesteśmy politykami, tylko zatroskanymi o dobro wspólne obywatelami, którzy dostrzegają problemy i zagrożenia, głośno i nich mówią i chcemy być wysłuchani. Bardzo dobrze! Trzeba rozmawiać, słuchać wzajemnie, ale konieczna jest rzetelność, zgoda dla faktów, wiedza, doświadczenie, a przede wszystkim szacunek do drugiej strony. Jeżeli do polityków stale strzelacie z wielkich dział hasłami: niszczycie państwo, niewolicie społeczeństwo, toczycie partyjno – plemienne wojny, to strzelajcie dalej, tyle waszej przyjemności.
Nikt nie obraża się za to, tylko starajcie się szanować czas innych. Bardzo szybko też wydajecie wyroki, głosicie, że wszystkich pora wymieść, przy okazji promując lokalne polityczne gwiazdeczki medialne. Na końcu proponujecie oderwane od rzeczywistości pomysły, z którymi trudno poważnie dyskutować. Na winiecie Debaty widnieje motto ze Stanisława Mackiewicza – Tylko prawda jest ciekawa. Spróbujcie zatem oceniać nasze polskie sprawy patrząc na rzeczywistość, fakty, interesy, możliwości – czyli prawdę. Samo stwierdzenie, a mnie się to wszystko nie podoba i trzeba zacząć od początku mocno utrudnia szukanie tego, co wspólne, ale też prawdziwe.
2. Partyjno-plemienny konflikt
Wiemy już od autorów Debaty, że polska rzeczywistość jest w katastrofalnym stanie. Najbardziej destrukcyjny jest „idiotyzm partyjno – plemiennego podziału świadomie z premedytacją utrzymywany przez główne siły polityczne” (BB). No tak, prosto rozumując – nie będzie partii politycznych, nie będzie podziałów społecznych i konfliktów. Proste, ale proste chyba za bardzo. Czyżby podziały w Polsce były sztuczne i wykreowane przez speców od marketingu politycznego na potrzeby politycznych kampanii?
Znowu trochę ponudzę. Żyjemy w wolnym kraju, gdzie osoby, grupy społeczne, środowiska zawodowe, obszary geograficzne, religijne, biznes walczą o swoje interesy. Konflikt jest naturalnym stanem w demokracji szanującej wolność obywateli. Artykułowanie sporu, opisywanie różnic, definiowanie interesów to warunek konieczny samoświadomości społecznej, co pozwala na znajdowanie rozwiązań.
Żadnym odkryciem też nie jest, że od 2015 Prawo i Sprawiedliwość zmienia mapę interesów społecznych i przesuwa środki do grup biedniejszych, poszkodowanych w okresie transformacji. Prowadzi inną politykę inwestycyjną, przemysłową, rolną, obronną, fiskalną, zagraniczną. Reformuje wymiar sprawiedliwości oraz szereg innych pól społecznych. Ponieważ są to zmiany dla dotychczasowych beneficjentów państwa polskiego bardzo bolesne, wywołują one opór. Wobec tego proszę nie mylić przyczyn ze skutkami. Chyba, że ze strony Autorów to świadoma manipulacja lub naprawdę uważają oni, że przed objęciem władzy przez Prawo i Sprawiedliwość nie było „partyjno- plemiennego podziału”, a polskie sprawy szły w dobrą stronę?
Jeżeli chcemy poważnie rozmawiać o polityce to odróżniajmy teatrzyk polityczny odgrywany w Sejmie, Senacie czy mediach od tego co jest istotą polityki – podejmowania decyzji, kształtujących byt publiczny. I taki poważny dyskurs stale trwa. Partie dyskutują, można to nawet nazwać kłótnią. Czy budować Centralny Port Komunikacyjny? Czy kopać kanał przez Mierzeję Wiślaną? Czy kupić helikoptery dla Wojska Polskiego we Francji, czy w Stanach Zjednoczonych? Czy blokować za każdą cenę budowę Nord Stream 2, a może dochodzić do porozumienia z Rosją i z Niemcami? Podnosić najniższe wynagrodzenie czy nie? Otwierać szkoły w czasie pandemii, czy nie? To są problemy i setki innych, które na co dzień rozstrzygają partie polityczne. Te które rządzą, ale też i te które do tej władzy aspirują.
Polityka do roztropne zabieganie o dobro wspólne. Piękna, treściwa, lakoniczna definicja. Jednak, aby móc roztropnie o dobro wspólne zabiegać potrzebujemy właściwego rozpoznania interesów społecznych. Czyli musimy pamiętać, że polityka to także gra interesów, kto zyska, kto za to zapłaci (na przykład czy podnosimy płacę minimalną czy nie).
Każdy może snuć rozważania o czystej polityce, kształcie konstytucji, kompetencji organów władzy, sposobie ich wybierania, relacji między nimi, a na końcu może stwierdzić czy mu się podoba, czy nie podoba. Takie debaty poprawiają samoocenę uczestników, to prawda, ale decyzje w tych sprawach zapadają w ściśle wyznaczonym miejscu i gronie. Natomiast jeżeli macie ambicje rzeczywiście wpływać na te rozstrzygnięcia, to serdecznie zapraszamy na pokład realnej polityki. Jednak, żeby nie było rozczarowań, przy stoliku, gdzie piszę się konstytucję jest mało krzeseł. Łatwiej znaleźć miejsce tam, gdzie rozwiązuje się konkretne problemy, choć i tam dostać się niełatwo.
3. Ideologia LGBT
Zacznę o cytatu „Mamy szanse na zajęcie miejsca w I lidze państw europejskich, ale ona może być zaprzepaszczona w wyniku wojny politycznej i ideologicznej, która trwa od 2015 roku, od czasu wygranej PiS-u. Teraz weszła w nową, jeszcze bardziej gwałtowna fazę pod sztandarem LGBT” (AS).
Jednak sprostuję. To Rząd Prawa i Sprawiedliwości wykreował problem LGBT?! I co jeszcze napsocił? Ktoś chyba ma problem z przytomności umysłu. I dalej „Obraz pilnujących figurę Chrystusa policjantów i stojącej obok kobiety z parasolem LGBT pokazuje tak naprawdę bezradność państwa i słabość Kościoła”. A co powinien rząd zrobić? Kazać „spałować” każdego, kto pokaże się na ulicy z fałszywą tęczową flagą (bez jednej barwy). A może na odwrót, puścić na luz, nie reagować na prowokacje? Czy organizować dla uczestników tych demonstracji pogadanki uświadamiające? A może nie chronić demonstracji LGBT, niech siły społeczne im przeciwne usuną ich z ulic swoimi sposobami – tak robi w Rosji Putin.
Autorzy słusznie zauważają, że ideologia LGBT jest nam zaszczepiana przy użyciu wielkich środków finansowych i medialnych przez międzynarodowe ośrodki tego ruchu. Po stwierdzeniu tego faktu AS stawia retoryczne, a tak naprawdę bałamutne pytanie „Czy rząd PiS-u jest w stanie ten walec rewolucji gender zatrzymać?”.
W tej sytuacji wiadomo, że nie ma szybkich i łatwych politycznych albo administracyjnych sposobów na ten atak. Więc proszę bardzo, jaką maciereceptę oprócz cytowania filozofów i zadawania pytań? My robimy co trzeba powoli, bez gwałtownych ruchów, nie ulegamy prowokacjom, ale też nie kapitulujemy. Uświadamiamy społeczeństwu, że uliczne burdy i akty wandalizmu są dziełem wąskiej grupy fanatycznie, antyrządowo nastawionych aktywistów a właściwie bojówkarzy. Niestety, wspierane przez lewicową cześć opozycji. Mimo to nadal będziemy bronili wolności zgromadzeń, jeżeli są zgodne z prawem. Czeka nas długa i bardzo trudna walka na wielu polach, przede wszystkim w szkołach i wyższych uczelniach. Czy obronimy się? Tak obronimy się, tyle że najbardziej zależy to od reakcji społeczeństwa, szczególnie młodych ludzi. Czy pozwolą na opanowywanie naszego kraju przez całkowicie marginalne grupy antychrześcijańskich, antyludzkich fanatyków, którzy są przepełnieni nienawiścią do rzeczywistości, chcą zniszczyć wszystko co stanowi fundament normalnego funkcjonowania człowieka i społeczeństwa.
Na pewno natomiast bardzo niemądre i przeciw skuteczne jest okładanie tych, którzy są na pierwszej linii walki, czyli Rządu i Kościoła. Pożyteczniejsze (o ile w ogóle AS o to chodzi) od darcia szat, przybierania wyniosłych póz, zadawania wzniosłych pytań, jest przekazywanie istoty sprawy. Ogromna większość osób z mniejszości seksualnych nie chce mieć nic wspólnego ze szkolonymi do wszczynania awantur prowokatorami. Swoją seksualność, jak niemal wszyscy ludzie, traktują jako najbardziej intymny obszar swojego życia. Funkcjonowali, funkcjonują i będą funkcjonować w społeczeństwie. Nikt nie podważa ich kompetencji, potencjału, prawa do rozwoju i spokojnego, normalnego życia. Nikt nie każe im się określać, deklarować, akcentować swojej odrębności.
Jeżeli ktoś naprawdę chce bronić naszej cywilizacji, to zdrowy rozum podpowiada skupienie się wokół Rządu i Kościoła, a nie rzucanie w przestrzeń publiczną retorycznych, fałszywie zatroskanych pytań.
4. Diagnoza gospodarcza
Z lekkością motyla określił AS strategię dla Polskiej gospodarki „Skoro nie mamy naszego przemysłu, może należy postawić na przemysł zbrojeniowy jako źródło innowacyjności i nowych technologii? Środki się znajdą, jeżeli zaprzestaniemy utrzymywać nierentowne kopalnie wydobywające najdroższy na świecie węgiel”. No mamy geniusza gospodarki. Dobrze, że Prezes Kaczyński prowadzi jeszcze rekonstrukcję rządu. Trzeba trzymać miejsce dla wielkiego gospodarczego wizjonera. Inaczej nie będą tego komentował.
Natomiast wiemy kogo przyszły Wicepremier i Minister Gospodarki weźmie na swego głównego doradcę – Arthura Rakowskiego, syna ostatniego PRL-owskiego Premiera Mieczysława F. Rakowskiego, dyrektora w australijskiej „firmie Macquarie światowym potentacie bankowości”. Pan Dyrektor Arthur (ciekawe dlaczego nie po polsku Artur) wygłasza w przywołanym przez redaktora Sochę cytacie stare ulubione przez komunistów twierdzenia: „Gdyby Polacy potrafili lepiej zarządzać swoim potencjałem mogliby zajść bardzo daleko”. I dalej jeszcze ciekawiej „Mój pogląd jest taki, że Polska jest trudna do rządzenia, a natura Polaków nie sprzyja rozwojowi kraju”. Pedagogika wstydu w pełniej krasie: ktoś musi tymi Polakami zarządzać, bo sami ze sobą nie dają rady.
Przytoczę jeszcze jeden ciekawy cytat z Arthura Rakowskiego, który tak spodobał się AS: „Chcieliśmy zainwestować w Polsce w drogi. Ale od 10 lat decydenci nie mogą się dogadać, czy te autostrady mają być prywatne czy państwowe”. Ale zdaje się Pan Arthur Rakowski nie wie, że ten problem został na początku naszych rządów rozstrzygnięty – budujemy za swoje i europejskie. A przypomnę, że w spadku po poprzednikach dostaliśmy trzy odcinki koncesyjne na warunkach podyktowanych przez międzynarodowy kapitał. Najgorsze dla polskiej strony umowy podpisali koledzy ojca (z SLD) dyrektora Rakowskiego z firmą Pana Kulczyka. Dziś mamy tam najwyższe opłaty od podróżujących, największą dopłatę z budżetu państwa i nie ma możliwości zmiany umowy. Czy o takie biznesy chodzi?
Od trzystu lat Polska ze względu na położenie oraz potencjał jakim dysponuje jest polem rywalizacji wpływów Moskwy, Berlina, w ostatnich dziesięcioleciach – Stanów Zjednoczonych, Izraela, a od całkiem niedawna – Unii Europejskiej i Chin. Każda z tych potęg buduje w naszym kraju, jawne i skryte stronnictwa, które na różne sposoby próbują wpływać na naszą postawę. Żeby nie było niedomówień potęgi, dlatego są potęgami, ponieważ mogą i chcą takie działania podejmować. Trwa również odwieczny spór, czy trzeba polską duszę zmieniać i dostosowywać do prądów i mód światowych i europejskich, czy strzec, zachowywać w niezmienionym kształcie, stać przy naszych wypróbowanych wartościach. Mamy też nowy, najbardziej gorący spór o rozliczenie PRL-u i początku transformacji. Rządy Prawa i Sprawiedliwości dokonują głębokiej rewizji dotychczasowej polityki państwa polskiego, która: zapominała zadane narodowi krzywdy, usprawiedliwiała i chroniła złoczyńców, przyzwalała na grabież dla nielicznych, utrzymywała nędzę szerokich rzesz obywateli, uległością i polityka wstydu zdobywała akceptację u naszych sąsiadów i partnerów.
W tym gąszczu labiryntów polscy politycy muszą znajdować najlepszą dla narodu drogę. Można oczywiście ubrać się w perukę i togę mędrca wyrokować, czy nasza rzeczywistość pasuje, czy nie pasuje do idealnych modeli i wzorców. Można też stwierdzić – a mnie się to wszystko nie podoba. Wtedy satysfakcja jest pełna, bo po co zmagać się z rzeczywistością, ustalać fakty, analizować interesy i powiązania, sprawdzać co jest dziś możliwe, a co jeszcze musi poczekać, przewidywać jaka może być reakcja na nasze działania. Wystarczy napisać kolejny tekst i orzec dramatycznie – Oni na pewno to zepsują. A jak nie zepsuli teraz, to na pewno zepsują w przyszłości. Trzeba ich wszystkich powymieniać.
W ten sposób poważnie o przyszłości rozmawiać się nie da.
Wracając do pytania AS zawartego w tytule jego tekstu: „Na kogo zagłosuję w 2023 roku?” Przykro mi, nie podpowiem. Każdy powinien sobie na to pytanie odpowiedzieć sam, kierując się mam nadzieję zdrowym rozumem i sumieniem.
Jerzy Szmit