Film „Zielona granica” wyprodukowany przez Agnieszkę Holland nie dostał żadnego lauru na tegorocznym prestiżowym przeglądzie Europejskie Nagrody Filmowe w Berlinie. Film opowiada o spragnionych wolności, bezpieczeństwa i dobrego życia imigrantach próbujących dostać się do Polski z Białorusi. Na drodze stają tym biednym ludziom brutalni funkcjonariusze państwa polskiego, którzy nie pozwalają im przekroczyć nielegalnie granicy.
Ani twórcy filmu ani ci, którzy się nim zachwycali nie ukrywali, że jest to po prostu atak na rząd Prawa i Sprawiedliwości. Atak na rząd, który po pierwsze broniąc naszej granicy przed falą nielegalnych imigrantów podrzucanych przez Łukaszenkę wyłamał się z brukselskiej polityki otwartych drzwi. Po drugie: nie wpuszczając ich uniknął wewnętrznego kryzysu imigracyjnego. Po trzecie: trzeba było przykryć pozytywne zadziwienie świata faktem, że Polska przyjęła miliony uciekających przed wojną Ukraińców, robiąc to bezwarunkowo i własnymi siłami. Po czwarte „Obraz” miał pokazać jak nieludzki i bezwzględny jest „pisowski reżim”. Krótko mówiąc agitka na polityczne zamówienie uruchomiona przed wyborami.
Sytuacja jednak zmieniła się. Do władzy w Polsce zbliża się ekipa Tuska, która domagała się wpuszczania przysyłanych przez Łukaszenkę migrantów, która chamsko i cynicznie atakowała obrońców granicy, była przeciw wybudowaniu zapory na granicy, biadoliła nad losem nieproszonych przybyszów.
Jeżeli jest jeszcze ktoś, kto wierzy w to co mówi Tusk, to powinien spodziewać się, że bez zwłoki otworzy granicę Polski z Białorusią, wycofa służby broniące jej i zdemontuje zaporę. Jednak o takich planach nie słychać. Przeciwny sygnał dała też Gazeta Wyborcza. Opublikowała tekst Małgorzaty Tomczak, w którym autorka opisała stosowany przez antypisowskie media mechanizm kłamstwa i manipulacji. Elementem tego mechanizmu była „Zielona Granica”. Tomczak wprost przyznaje, że najbardziej „wstrząsające” przykłady opresji stosowanej wobec nielegalnych migrantów na granicy z Białorusią przez polskie służby zostały wymyślone. A wprowadzone w publiczny obieg zostały jedynie dla wywołania złych, antyrządowych emocji. Szerzej pisał o tym Michał Karnowski (Sieci nr 49).
W obecnej sytuacji film Holland stracił swoją atrakcyjność, nie tylko dlatego, że posługuje się kłamliwymi historiami, o których w Gazecie Wyborczej napisała Małgorzata Tomczak. Przede wszystkim dlatego, że nagrodzenie filmu przyciągnęłoby ponownie uwagę na polsko-białoruską granicę.
Padłyby pytania do Tuska: a co się tam teraz dzieje? Rozebraliście zaporę? Otworzyliście granicę? Wycofaliście służby? A prawa migrantów są przestrzegane? Cóżby wtedy powiedział Tusk: zapora stoi, ale tymczasowo, granicy tak pochopnie nie możemy otworzyć, bo to zbyt duże ryzyko, służby muszą być, bo sytuacja do końca nie jest jasna, a prawa człowieka są dla nas najwyższym dobrem. I tak dalej i tak dalej, znamy dobrze tuskową ekwilibrystykę słowną. Odbiór byłby jednak słaby, szczególnie wśród tych, którzy nie oglądają godzinami TVN. Przecież łatwo byłoby stwierdzić: Panie Donaldzie tak Pan narzekał na tego Kaczyńskiego, Błaszczaka, Kamińskiego, a teraz robi pan dokładnie to samo co oni, dlaczego?
W Berlinie doskonale rozumieją takie niuanse. Mimo szczerych chęci i ogromnej sympatii dla zasłużonej artystki Agnieszki Holland, nagrody za „Zieloną Granicę” nie dostanie. Jak to kiedyś mówiono etap, który opisała w swojej politycznej agitce został zakończony i nie będziemy to tego wracać.
Jerzy Szmit