Polacy mieszkający w Wielkiej Brytanii – wśród nich wcale niemała liczba olsztyniaków – już wiedzą, że muszą szykować się na poważny kryzys na Wyspach Brytyjskich. Niekontrolowany i bez umowy z Unią Europejską brexit oraz nie dająca się powstrzymać epidemia koronawirusa może doprowadzić do największych w historii zamieszek społecznych. Do wystąpienia przeciwko poddanym królowej przygotowywana jest nie tylko policja, ale również wojsko, które już skoszarowano przy największych miastach królestwa.
Scenariusz, w którym zbuntowanych i głodnych Brytyjczyków będzie pacyfikować armia Królowej Elżbiety II jest poważny – tym bardziej, że premier Wielkiej Brytanii, Boris Johnson zapowiedział, że jest gotów złamać podpisaną w związku z brexitem umowę z Unią Europejską dotyczącą kwestii granicy pomiędzy należącą do UE Irlandią a będącą częścią Zjednoczonego Królestwa Irlandią Północną. Granica między obydwoma częściami Zielonej Wyspy jest kwestią sporną od lat – w latach 80. XX wieku Irlandczycy domagali się opuszczenia Irlandii Północnej przez wojska królowej i pełnego zjednoczenia kraju. Nie było miesiąca, żeby Irlandzka Armia Republikańska nie zorganizowała zamachu w Wielkiej Brytanii – wszystko w ramach walki z brytyjskim okupantem.
Czy po 31 grudnia sytuacja może ponownie się zaognić? Po oświadczeniu brytyjskiego rządu, że zamierza złamać umowę z UE podpisaną w dniu rozpoczęcia brexitu jeżeli do połowy października nie zakończą się negocjacje handlowe pomiędzy Londynem i Brukselą sytuacja nie jest wcale taka oczywista.
– Jestem bardzo zaniepokojona oświadczeniami rządu brytyjskiego o zamiarze złamania umowy o wystąpieniu Wielkiej Brytanii z UE. To złamałoby prawo międzynarodowe i podważyłoby zaufanie. Zasada, że umów należy dotrzymywać to podstawa pomyślnych przyszłych stosunków – oświadczyła Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej. – Bez zapisów umowy o wyjściu Wielkiej Brytanii z UE, dotyczących granicy między Irlandią a Irlandią Północną, nie będzie przyszłego partnerstwa między Unią a Wyspami.
Rząd w Londynie chce przyjąć przepisy, które osłabiłyby zobowiązania do utrzymania otwartej granicy między należącą do Wielkiej Brytanii Irlandią Północną, a będącą państwem członkowskim UE Irlandią. Gwarancja dotycząca granicy jest kluczową częścią prawnie wiążącego porozumienia rozwodowego, podpisanego w zeszłym roku przez obie strony. Jej anulowanie mogłoby potencjalnie zagrozić całemu traktatowi i rozpocząć nową wojnę w Irlandii Północnej.
Gaz na ulicach?
Ale nie to jest największym problemem gabinetu przy Downing Street. Kiedy pod koniec sierpnia do mediów nad Tamizą wyciekły niejawne kryzysowe scenariusze rządowe, Brytyjczycy nie byli zaskoczeni ani planami pacyfikacji tłumów, ani problemami, jakie w dokumentach opisywali analitycy Cabinet Office – biura wspierającego pracę premiera i jego rządu. Tak naprawdę są przygotowani na kryzys. Nie zdawali sobie tyko sprawy, jak poważnie może się odbić na brytyjskiej codzienności.
Rząd przygotowuje się do zbiegu drugiej fali koronawirusa (podczas której zgodnie z prognozami brytyjskiej służby zdrowia w szpitalach Albionu umrze tej zimny nawet 85 tys. osób!) z brexitem bez porozumienia z Unią Europejską, który nastąpi po zakończeniu obecnego okresu przejściowego, 31 grudnia. Efektem mogą być zimowe przerwy w dostawach prądu i paliw, racjonowanie wody oraz chaos gospodarczy prowadzący do zapomnianych na Wyspach niepokojów społecznych. Braki leków, żywności oraz paliwa rozpoczną się w okolicach Bożego Narodzenia – wystarczy, że ciężarówki z dostawami niezbędnymi dla gospodarki Królestwa utkną w porcie Dover, lub nawet nie opuszczą francuskiego wybrzeża.
Choroby będą dziesiątkować nie tylko starzejące się brytyjskie społeczeństwo, ale przede wszystkim zwierzęta gospodarskie, co w konsekwencji w ciągu kilku tygodni może doprowadzić w niektórych hrabstwach nawet do głodu. Na tanią żywność z UE brytyjski rynek nie będzie mógł liczyć, bo handel z największymi dotychczasowymi dostawcami z kontynentu będzie się odbywał według zasad ustalonych przez Światową Organizację Handlu, czyli będzie obciążony cłami, co zauważalnie odbije się na cenach produktów na Wyspach Brytyjskich. Protesty są pewne – a w odpowiedzi na nie władze będą zmuszone użyć wojska przeciwko własnym obywatelom. „1500 żołnierzy zostanie skierowanych na ulice, by pomóc policji w razie wybuchu zamieszek” – można przeczytać w analizie, którą opublikowały wszystkie największe media w dominium Elżbiety II.
Nie wiadomo, jak na kryzys zareaguje Szkocja, coraz głośniej domagająca się niepodległości, ani Irlandia, w której coraz silniej słyszane są głosy o konieczności odzyskania części Zjednoczonego Królestwa, czyli Irlandii Północnej. Problemy terytorialne Królestwa mogą głośno wybrzmieć wiosną przyszłego roku.
Zbyt wiele różnic
Kryzys gospodarczy jest niemal pewny – jesienna, siódma runda negocjacji między Wielką Brytanią a Unią Europejską nie przyniosła postępu. Obecnie trwająca również prowadzi do impasu. Brytyjczycy chcą odejść na własnych warunkach – jednym z nich było pozbycie się imigrantów z Europy, między innymi „przynajmniej połowy Polaków”. Jednak warunkiem Unii Europejskiej jest, aby w zamian za dostęp do unijnego rynku, Wielka Brytania dostosowywała się do unijnych regulacji – również tych, które zostaną przyjęte w przyszłości. Bruksela zwraca także uwagę na możliwość stosowania przez Brytyjczyków „dumpingu regulacyjnego”, co ma pomóc im zwiększyć przewagę konkurencyjną nad dostawcami towarów i usług ze Starego Kontynentu. Zdaniem administracji unijnej sprowadzi się to wprost do obniżania standardów w zakresie praw pracowniczych, praw konsumenckich i ochrony środowiska.
– Równe zasady działania w produkcji i handlu są naszym warunkiem, w którym nie możemy ustąpić – wyjaśnia Michel Barnier, unijny negocjator. – Przykład? Wielka Brytania chce pełnego dostępu do unijnego rynku dla swoich produktów rybnych. W zamian za to domagamy się takiego samego dostępu do brytyjskich łowisk, jaki UE ma obecnie. Na to jednak rząd Borisa Johnsona nie chce się zgodzić. Takie negocjacje nie zaprowadzą nas do porozumienia.
Deklaracja o porozumieniu, na którą zgodziły się po formalnym wystąpieniu Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej obie strony, zawiera zobowiązanie obu stron do zapobiegania zakłóceniom w handlu i nieuczciwym przewagom konkurencyjnym. Dokument mówi również o tym, że obie strony zobowiązują się do utrzymania wysokich standardów w obszarze pomocy państwa, konkurencji, kwestii społecznych i zatrudnienia, zmian klimatu oraz spraw podatkowych.
Analitycy przyznają, że porozumienie w oparciu o taką deklarację jest coraz mniej prawdopodobne.
Naukowa grupa doradcza ds. kryzysowych SAGE przygotowała dla gabinetu przy Downing Street 10 prognozę dotyczącą rozwoju epidemii koronawirusa na Wyspach Brytyjskich. Prognoza ujawniona przez dziennikarzy BBC nie pozostawia wątpliwości, że brytyjska służba zdrowia nieprędko poradzi sobie z Covid-19. „Podczas nadchodzącej zimy w Wielkiej Brytanii z powodu koronawirusa może umrzeć nawet 85 tys. osób” zakłada dokument. A to połowa mieszkańców Oksfordu, liczba która zmroziła nie tylko brytyjską ulicę, ale przede wszystkim pracowników służby zdrowia. Scenariusz zakłada, że – zgodnie z deklaracjami premiera Borisa Johnsona – szkoły pozostaną otwarte, a rządowe system wynajdywania kontaktów osób zakażonych w celu ich izolacji będzie identyfikował tylko 40 proc. tych kontaktów poza gospodarstwami domowymi zakażonych osób. Po nadejściu drugiej fali niewiele pomoże nawet wprowadzenia ograniczeń podobnych do tych, które obowiązywały w kraju wiosną tego roku – do końca marca. Zresztą kolejny lockdown jest na Wyspach Brytyjskich mało prawdopodobny, bo tego gospodarka brytyjska nie wytrzymałaby i realny stałby się kolejny punkt scenariusza mówiący o znacznie większej, niż średnia, liczbie zgonów z powodów pozawirusowych.
Paweł Pietkun