Polityka zagraniczna to obszar, w którym wypowiadanie się wymaga pewnej umiejętności zdystansowania się od bieżących sympatii czy antypatii, a już zwłaszcza emocji. Jeśli ktoś chce oceniać takie czy inne działania, o kulisach których zresztą mało wie, winien naprawdę ostrożnie ważyć słowa i formułować oceny.
Z tej perspektywy w ostatnich dniach mieliśmy festiwal głupoty kwalifikowanej, w którym prym wiedli ludzie, po których wydawałoby się, że można oczekiwać choć minimum odpowiedzialności za słowo.
Ale po kolei. Dwa przykłady uzmysłowią nam, o co w tym wszystkim chodzi.
Najpierw owe orły intelektu dokonały oceny wizyty Victora Orbana w Moskwie. Prym wiódł tu rzecz jasna człowiek, który przez kilka lat był przewodniczącym Rady Europejskiej, premier dużego kraju europejskiego, a teraz lideruje głównej partii europejskiej. Wydawać by się mogło – pomijając już fakt, że z Orbanem łączyły go przez wiele lat więzy ideowo – organizacyjnej współpracy – iż ten bagaż funkcji, nauczył go czegoś. Ale nie, dla jakichś jednodniowych sukcesów wizerunkowych gotowy jest bluzgać na człowieka, z którym – jeśli na poważnie uważa, że może być ponownie premierem – w przyszłości może mu przyjść znowu współpracować. Inną rzeczą jest, że poziom zarzutów wobec Orbana, który zachował zdolność utrzymania przez swój kraj normalnych relacji z Rosją, jest żenujący w stopniu niepozwalającym na jakąkolwiek polemikę.
Tenże sam Donald nawet nie bąknął rzecz jasna nic, jak przez ostatnich kilka lat jego niemiecka protektorka nie tylko obściskiwała się z Putinem przy każdej okazji, ale przecież doprowadziła Niemcy i po części Europę do stanu głębokiego realnego uzależnienia od Rosji. Czy ktoś znajdzie jakiś komentarz Tuska do postawy Merkel? No tak samo, jak miałby znaleźć podobny komentarz o wizycie Orbana, w przypadku nadchodzących wizyt Scholza czy Macrona.
I ten facet aspiruje do ponownego bycia premierem Polski.
Prezydent A. Duda udał się do Pekinu, co również spotkało się z podobnymi reakcjami co wizyta Orbana na Węgrzech. Tutaj owym wzorcowym orłem intelektu jest „guru liberalnych demokratów” W. Sadurski. Używając – jak przystało na liberalno-demokratycznego profesora – knajackiego języka, zaatakował prezydenta, że jako „jedyny z demokratycznych przywódców Europy” udał się do Pekinu. Oczywiście nie mam zamiaru tłumaczyć takiemu tytanowi intelektu, prostych uwarunkowań polityki zagranicznej, jak choćby tego, że z punktu widzenia polskiego interesu narodowego, posiadanie dobrych relacji z sąsiadami naszych nieprzyjaznych sąsiadów, to jest od wręcz tysięcy lat elementarz tejże polityki. I że w takich sytuacjach jest doprawdy rzeczą wtórną, kim jest ów sąsiad naszego sąsiada, byle mógł wywierać choćby najmniejszy wpływ na naszego nieprzyjaciela. Ja wiem – to przekracza możliwości zrozumienia przez kogoś, kto co pięć minut musi na Twiterze wyrzucić z siebie kolejną dawkę frustracji. Tu już nawet nie ma co tłumaczyć, że wszyscy inni i tak utrzymują relacje z Chinami – nawet jeśli udając jakąś demonstrację, nie pojechali na otwarcie igrzysk, to i tak będą robić z Chińczykami miliardowe interesy. To też wykracza poza możliwości poznawcze owych „liberalnych – demokratów”. A już o takich niuansach i subtelnościach, że prędzej czy później obiektywna i wielowiekowa sprzeczność interesów Rosji i Chin doprowadzi do konfliktu, który leży w polskim interesie, nie będę się rozpisywał. Naprawdę wiem, że ów obłęd w oczach i w głowie powoduje, że rozmowa na ten temat i tak byłaby stratą czasu. To są ludzie, którzy uważają, że mamy obowiązek małpowania gestów amerykańskiego prezydenta, który – póki nie połapał się jak głupią politykę prowadzi – usiłował ostentacyjnie okazywać nam swoje lekceważenie. Wiem, to za trudne, poza tym chodzi o 137 lajków i 10 komentarzy, które na 10 minut uradują ego profesora.
Nie jest łatwo prowadzić racjonalną politykę zagraniczną w kraju, w którym recenzentami pozostają ludzie, mający kwalifikacje, które dyskwalifikowałyby ich w innym kraju do pełnienia funkcji burmistrza niewielkiego miasteczka. Emocjonaci opętani żądzą szukania aplauzu jakichś rzesz internetowych trolli ich pokroju, powinni być trzymani z dala od takich spraw. No tak, ale internet to przestrzeń wolności – każdy może. Więc trzeba się męczyć. Jednak myśl, że tacy ludzie mogliby ponownie prowadzić polskie sprawy, może naprawdę prowadzić do bezsenności. Miejmy nadzieję, że podobne do opisanych lekcji, będą dla Polaków dobrą nauką.
prof. Grzegorz Górski