Ujawnienie fragmentów nagrań wspólnej celebracji rocznicy stanu wojennego przez Michnika i Jaruzelskiego, mocno potrząsnęło opinią publiczną. Na Michinka, toczącego właśnie heroiczny bój o utrzymanie swojej neotrockistowskiej placówki w ramach wielkiej kapitalstycznej korporacji, to kolejny cios.
Przy okazji dostało się Jaruzelskiemu, który inaczej niż generałowie podczas Nocy Listopadowej czy jurgieltnicy targowiccy podczas Insurekcji Kościuszkowskiej, nie tylko wyszedł z życiem, ale dzięki B. Komorowskiemu wręcz awansował na bohatera narodowego.
Dla mnie jednak oglądanie tej „produkcji filmowej” stało się okazją do utwierdzenia poglądu, jaki miałem w „przedmiocie Michnika” już po jego słynnej na mojej ówczesnej uczelni – UMK w Toruniu – debacie z prof. Wiesławem Langiem.
Podczas tej rozmowy, młody jeszcze Michnik wdał się z profesorem w dysputę, na temat sposobów ulepszania socjalizmu.
Prof. Lang choć uchodził wtedy za ideowego marksistę, był jednak człowiekiem wielkiej klasy, jego wywody były racjonalne i logiczne. Choć nie podzielałem już wtedy jego wizji świata, budził szacunek i zawsze można było z nim spokojnie i rzeczowo rozmawiać. I co ważne, nigdy nie zdarzyło się, aby ktokolwiek – z uwagi na swoje inne niż on reprezentował poglądy – spotkał się z jakąkolwiek restrykcją. Jestem pewien, że prof. Lang nikomu nie opowiadał, że taki czy inny student „stanowi zagrożenie”. Co więcej – wiem to po sobie – bo z arcytrudnego przedmiotu (teoria prawa) dostałem na egzaminie piątkę, co zdarzało się u niego bardzo rzadko.
Już wtedy widziałem, że Michnik zachowuje się jak zwykły cham i nie potrafi rozmawiać. Jedyne co robił, to wzbudzał emocje i hamletyzował, co zgromadzonej gawiedzi bardzo wtedy imponowało. Ale argumentów – jakichkolwiek – w żadnej jego wypowiedzi nie było.
Przez kolejne czterdzieści lat każde moje zetknięcie (na szczęście nie miałem bezpośrednich, bo mógłby mnie obślinić w tej swojej „wylewności”) z ekspresją Michnika, utwierdzało mnie w tym pierwszym przekonaniu. Skala absmaku w związku z jego zachowaniem wylewała się też z twarzy Jaruzelskiego na rzeczonym filmie. Widać było wyraźnie, jak nawet on, komplementowany przez MIchnika, spoglądał na niego z niekłamanym obrzydzeniem.
Zostawiając jednak na boku te wątpliwe wrażenia „estetyczne”, jedno pozostaje uderzające, a ten film tylko potęguje moje zastanowienie.
Od mojego doświadczenia z Michnikiem minęło 40 lat i przez ten czas jedno pozostaje constans – absolutnie stuprocentowa jałowość intelektualna tego gościa. Choć ciągle usiłuje on pobudzać emocje i nędznie gestykulować ćmiąc kipę, w tym co mówi, ciągle jest jedna, niekończąca się pustka.
I pal sześć Michnika – zarabia na tej pozie przez całe życie, to nie było powodów by to zmieniać.
Porażające jest to, że coś takiego było i pozostaje dla sporej części polskiej „inteligencji” arbitrem etyczno – moralnym, drogowskazem politycznym, wzorem „człowieka uczciwego”.
Jak ślepym trzeba być, jak tchórzliwym z uwagi na środowiskowe uwikłania albo jak nie myślącym, aby Michnik w pełnej swojej krasie, był jakimkolwiek autorytetem?
Jednak ten swoisty fenomen akceptacji Michnika tłumaczy całkowicie, dlaczego nasze minione 40 lat upłynęło tak, jak tego doświadczyliśmy. I dlaczego dzisiaj zdrajcy pozostają dla części Polaków bohaterami (vide Jaruzelski), a prawdziwi bohaterowie (vide choćby płk Ryszard Kukliński) pozostają kontrowersyjni. Zróbcie Państwo ten prosty test na admiratorach „myśli” Michnika, to najszybciej zweryfikujecie to co napisałem.
I właśnie ten „test Michnika” wyjaśni nam wszelkie zawiłości minionych 40 lat, ale także – niestety – uwarunkowania dzisiejszej polskiej polityki.
Grzegorz Górski