Kolejne rocznice Powstania Warszawskiego wywołują dyskusje i analizy dotyczące nie tylko historycznych faktów i ich konsekwencji, ale również pytanie: czy historia mogłaby potoczyć się inaczej? I jak zawsze, kiedy rozmawiamy teoretycznie i piszemy w oderwaniu od zaistniałych historycznych faktów możemy zapytać, czy ma to sens? Jednak takie pytania trzeba stawiać.
Po pierwsze, jeżeli uznalibyśmy, że wydarzenia historyczne dzieją się poza wola konkretnych ludzi oznaczałoby to, że historia toczy się sama i poza Bożą opatrznością nic nie ma na nią wpływu. Po drugie trzeba spróbować uczyć się na podstawie faktów historycznych i kierować naszymi działaniami tak, aby realizować nasz narodowy interes. Po trzecie: otworzenie wyobraźni pozwala przy realnych, bieżący problemach na poszukiwanie niestandardowych (zaskakujących naszych rywali i wrogów) rozwiązań.
Tak więc załóżmy, że 1 sierpnia 1944 roku Powstanie w Warszawie nie wybucha. W kierownictwie Armii Krajowej zwycięża pogląd, żeby zaczekać do czasu, aż Sowieci na dobre staną na prawym brzegu Wisły i podejmą realne działania, aby wkroczyć do lewobrzeżnej części stolicy Polski. Udaje się też opanować próby podejmowania spontanicznej walki z Niemcami oraz prowokacje komunistycznej partyzantki.
Polski dramat polega na tym, że o ile Niemcy jak i Sowieci walczyli ze sobą na śmierć i życie, to w stosunku do Polski i Polaków cele mieli bardzo zbieżne. Niemcy chcieli nas fizycznie i materialnie zniszczyć. Sowieci planowali nas osłabić, podporządkować, a potem zniewolić. Żadna ze stron nie miała dla Polski pozytywnej oferty (w odróżnieniu od pierwszej wojny światowej, gdzie tak Rosja jak i Niemcy próbowały Polaków pozyskiwać do swoich celów). Byliśmy podmiotem, którego losy zostały ustalone w czasie konferencji w Teheranie na przełomie listopada i grudnia 1943. Polska przez naszych sojuszników, Wielką Brytanie i Stany Zjednoczone, została poddana trzeciemu koalicjantowi – Sowietom i ograbiona z 40 % terytorium.
Wróćmy do Warszawy, na początek sierpnia 1944 roku. Zakładamy, że Powstanie nie wybucha. Na prawym brzegu Wisły, na Pradze, stoją Sowieci, na lewym w Niemcy. Co byłoby dalej? Sowieci robiliby wszystko, aby powstanie jednak wybuchło. Nawoływali do tego już w lipcu. Podjęliby wielką akcje propagandową i polityczną przeciwko Rządowi RP tak w kraju i na arenie międzynarodowej oskarżając polskie władze, że zawarły sojusz z Niemcami i przeszły na nich stronę. Głosiliby, że Polska wyszła z koalicji antyniemieckiej i wszelkie zobowiązania jakie alianci mają wobec polskiego rządu i Armii Krajowej są nieważne. Sowieci ogłosiliby, że żołnierze AK z założenia będą traktowani tak samo jak Wermacht, co w znacznym stopniu zrealizowali. Na następnej (czyli jałtańskiej konferencji międzynarodowej, w lutym 1945) Sowieci zażądaliby wykluczenia Polski z koalicji. Ostatecznie stanęłoby na jeszcze większym osłabieniu pozycji Polski, a w konsekwencji ubytkach terytorialnych. Na przykład Polska nie odzyskałaby Wrocławia albo Szczecina.
W przypadku odstąpienia od powstania przez Armię Krajową, Niemcy mieliby możliwości manewru. Jedną opcją byłoby kontynuowanie, a nawet zwielokrotnienie polityki represji i eksterminacji Polaków. Na przykład przez takie działania jak rzeź Woli – zamordowanie przez Niemców 60 tysięcy mieszkańców warszawskiej Woli na początku sierpnia 1944. Czy rozpoczęliby planowe palenie i burzenie miasta? Taki wariant byłby zgodny z dotychczasową polityką wyniszczenia Polaków jednak musieliby się liczyć, że gdy ruszy sowiecka ofensywa – to Armia Krajowa (a przynajmniej to co by z niej zostało) uderzy na Niemców. Im więcej czasu mieliby Niemcy w Warszawie – tym większych strat mogliby zadać Polakom. Takie okoliczności oczywiście sprzyjałyby też wywoływaniu spontanicznego powstania poza strukturami Armii Krajowej, tym bardziej że Sowieci stale nawoływaliby do rozpoczęcia powstania, obiecując pomoc.
Czy Sowieci również czekaliby na przekroczenie Wisły blisko pół roku, a ten czas wykorzystali przede wszystkim na instalowanie swojej agentury we wschodniej części Polski? To pytanie pozostanie bez odpowiedzi.
Niemcy mieli jednak wybór. Warto pamiętać, że w styczniu 1945 roku wyszli ze zrujnowanej i wyludnionej stolicy bez walki. Po zrealizowaniu swojego planu zniszczenia Warszawy. Można powiedzieć, że w przypadku Warszawy wykonali i wzięli na swoje sumienie i rachunek zbrodnię zniszczenia miasta, rzezi jego ludności, masakry Armii Krajowej i eksterminacji elity polskiej stolicy. I wykonali za Sowietów czarną, a właściwie krwawą robotę.
Teoretycznie można sobie wyobrazić, że Niemcy, w momencie, gdy zbliżają się Sowieci, po prostu z Warszawy wychodzą. Trzeba pamiętać, że w lipcu i sierpniu 1944 roku losy wojny były już rozstrzygnięte. Ameryka uruchomiła swój gigantyczny potencjał wojenny przeciwko Niemcom, Sowieci byli w ciągłym natarciu, Alianci uruchomili drugi front we Francji, Niemcy byli wypierani z Bałkanów, Włoch, już dawno zostali wypędzeni z Afryki. W tej sytuacji, gdyby Niemcy kierowali się zdrowym rozsądkiem powinni oszczędzać potencjał Armii Krajowej, aby możliwie nieuszczuplony sprawiał problemy Sowietom.
Dochodzimy do istoty sprawy. Armia Krajowa walcząc przeciwko Niemcom pomagała Sowietom, którzy potem zniszczyli niepodległość Polski, a żołnierzy AK traktowali jak wrogów. Mordowali ich, wywozili, zamykali w więzieniach. Niemcy z równą bezwzględnością za jeden z celów wojny postawili sobie zniszczenie Polski, a z Polaków uczynienie niewolników.
Gdyby jakimś cudem Warszawa uciekła spod ręki zbrodniczych niemieckich katów – to NKWD, PKWN, PPR i inni zdrajcy wymordowaliby, wywieźli i zadręczyli w więzieniach żołnierzy Armii Krajowej, NSZ i innych formacji wojskowych niepodległej Polski.
Warszawa jako miasto ocalałaby, przetrwałyby kamienice, ulice, place, kościoły, dorobek materialny. Ludzie szczególnie z niepodległościowych elit pożyliby trochę dłużej. Jedni kilka dni, inni kilka tygodni, miesięcy, czy nawet kilka lat.
Choć myślę, że nigdy nie wybaczyliby sobie, że w sierpniu 1944 roku nie chwycili za broń.
Jerzy Szmit