Wydarzenia kilku ostatnich miesięcy, zapoczątkowane znaną wypowiedzią posła Sławomir Nitrasa, że „ katolików trzeba opiłować z pewnych przywilejów”, stawiają polski rząd w światowej czołówce państw walczących z kościołem katolickim.
Ten niechlubny „złoty medal” to zasługa przede wszystkim Donalda Tuska i kierowanej przez niego Platformy Obywatelskiej, ale warto również pamiętać o koalicjantach. Jedni (jak lewica) w swojej nienawiści do religii i kultury naszych przodków nawet PO prześcignęli. Drudzy (jak Polska 2050), udając świętoszków zatroskanych przyszłością Kościoła, dosyć otwarcie akceptują pomysły swego „starszego brata”. I wreszcie PSL. Choć większość jego posłów formalnie dystansuje się od działań wymienionych katolikożerców, to niestety zapomina, że uczestnicząc w koalicji 13 grudnia, odpowiada również za jej grzechy.
Nie rozwijając powyższych wątków, chciałbym zwrócić uwagę na pewne zjawisko, które od pewnego czasu obserwuję. Otóż w wielu rozmowach z ludźmi głęboko wierzącymi i bardzo często swoją religijność potwierdzającymi działalnością służącą drugiemu człowiekowi, pojawia się pytanie: dlaczego biskupi, księża, episkopat, a nawet papież tak słabo reagują na te ataki? Dlaczego nie bronią przed pełną chamstwa i pogardy dla drugiego człowieka agresją, codziennie obrażanych i represjonowanych wiernych? Mając krytyczny stosunek do zachowań niektórych księży i osób duchownych warto jednak zastanowić się: co robimy my – „szeregowi katolicy” – dla obrony bezpodstawnie oskarżanych kapłanów? Dlaczego zamiast zdecydowanie sprzeciwiać się brutalnej nagonce na nich (często kończącej się, jak w wypadku księdza Michała Olszewskiego torturami i grożącej wytworzeniem mechanizmów, które doprowadziły do męczeńskiej śmierci księdza Jerzego Popiełuszki) jedynie od nich wymagamy heroicznej postawy i zapominamy, że Kościół to wielka wspólnota, w której największą i najważniejszą częścią jest katolicki laikat. Dobrze się stało, że ostatnie wypadki trochę nas zmobilizowały, że potrafimy zaakcentować swoją niezgodę na zło, które próbuje zdominować życie publiczne (notabene nie tylko w Polsce).
Ale to ciągle zbyt mało. Zamiast apelować do naszych duchowych „pasterzy” o większą aktywność i obarczać ich wszystkimi grzechami Kościoła, uderzmy się we własne piersi i twórzmy wały obronne, które będą broniły ludzkość przed nihilizmem moralnym prowadzącym świat do zagłady.
Wojciech Starzyński
Wojciech Starzyński
Prezes Zarządu Fundacji „Rodzice Szkole”.
W latach 1980 – 1989 przewodniczący Krajowej Sekcji Pracowników Weterynarii NSZZ „Solidarność”. Pomysłodawca i założyciel Społecznego Towarzystwa Oświatowego oraz jego wieloletni Prezes (1989–2010).
Jeden z założycieli Wszechnicy Mazurskiej w Olecku – pierwszej niepublicznej uczelni wyższej na Mazurach. W latach 1997–2001 doradca Prezesa Rady Ministrów ds. organizacji pozarządowych i edukacji. W latach 2002–2010 radny m.st. Warszawy i przewodniczący Komisji Edukacji i Rodziny w Radzie m.st. Warszawy. Współpracował z kolejnymi Ministrami Edukacji Narodowej przy inicjowaniu i kreowaniu polityki oświatowej państwa.
Animator wielu inicjatyw obywatelskich na rzecz uspołecznienia polskiej oświaty i zagwarantowania rodzicom realnego wpływu na szkołę. Autor ponad 200 felietonów dotyczących spraw edukacji i bieżących wydarzeń w życiu publicznym. Współautor książek: Prawa rodziców w szkole, Rodzice Partnerzy i Sprzymierzeńcy – poradnik dla rad rodziców, Vademecum finansów Rad Rodziców.
W latach 2015–2020 członek Narodowej Rady Rozwoju. Odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Medalem Komisji Edukacji Narodowej, Odznaką Zasłużony Działacz Kultury oraz Medalem 100–lecia Odzyskania Niepodległości.