Mamy już wiele różnych wzorców, łącznie z tym najsłynniejszym z Sevres pod Paryżem. Przy ich pomocy mierzymy różne wielkości i określamy ich wartości. Stosujemy je tak do ciał fizycznych jak i myślowego odzwierciedlenia cech przedmiotów lub zjawisk. Określamy przecież stan nastroju, zdrowia fizycznego i psychicznego. Możemy również zmierzyć i określić stan czyjegoś usposobienia, a więc cechę czyjegoś charakteru i właściwy mu sposób zachowywania się. Szczególnie ten negatywny, naganny. Zatem najwyższy czas wprowadzić nową jednostkę – tusk.
„Tusk” byłby jednostką określającą poziom hipokryzji. Proponuję wprowadzić skalę 11-sto stopniową: „0” „tusków” – brak hipokryzji, „10” „tusków” – największa hipokryzja. Wzorzec mamy już gotowy – przewodnika Partii Obłudy (formalnie Platformy dla zmylenia Obywatelskiej), Donalda Tuska, o wartości 10 „tusków”. „Tusk” byłby jednostką uniwersalną, stosowaną do wielu synonimów hipokryzji jak: fałszywość, kłamstwo, łgarstwo, krętactwo, nieszczerość, obłuda, oszukaństwo, przewrotność, cynizm, draństwo, fałsz, niegodziwość, podłość, kabotyństwo, cwaniactwo, mitomania, oszwabianie i wiele innych łotrostw. Taki „Sevres” z Sopotu. Przykro tylko patrzeć, jak trzódka podąża za swoim przewodnikiem i próbuje go doścignąć.
Tusk skrywa swoje cwaniactwo (jeszcze z Sopotu) pod maską mitomana. Jedzie dalej na „białym koniu” i całkiem dobrze się czuje w tej legendzie. Fakt – trochę podreperował Platformę tzw. Obywatelską, ściągając z powrotem kamratów zwabionych przez Hołownię, który podobno „wiedział jak”. Zawiódł jednak oczekiwania swoich fanów, bo nie powiększył swojego posiadania sprzed migracji do Brukseli. Podobnie do płaczka Szymusia zwierzył się „Polityce”, że „ma doświadczenie, jak wygrywać wybory z PiS”. Doradził przecież opozycji węgierskiej. Macron nie chciał skorzystać z jego usług. W Polsce Lewica i PSL/ZSL też się nie rwie do niego.
Że jest mitomanem, świadczą o tym jego przechwałki i przekonanie o swojej „wszechmogącości”. Jako „król Europy” (nie ma nic przeciwko temu tytułowi) niemalże uratował Unię Europejską. Tylko Wielka Brytania mu się … wymsknęła. Mitomania jest patologicznym kłamstwem, lecz osoba na nią cierpiąca czuje, że musi kłamać, ponieważ musi zmieniać swoją rzeczywistość, aby uczynić ją bardziej znośną. Staje się jednak problemem dla siebie i innych.
Inna rzecz, że „wielcy” tego świata, a szczególnie Merkel i Putin utrzymywali go w przekonaniu o jego megalomanii, ściśle związanej z mitomanią. Merkel dobrze go wyhodowała („był łatwy w hodowli”). Z nic nie kosztującego Merkel medalu Karola Wielkiego „za zasługi w promowaniu pokoju i jedności w Europie” pęczniał z dumy. Przez te „zasługi” Europa już od dwóch miesięcy nie może się pozbierać. Dostał też nagrodę im. Rothenaua, polakożercy, niemieckiego polityka pochodzenia żydowskiego. Tym razem „zasługa na rzecz polsko-niemieckiego pojednania” kosztem polskiego przemysłu stoczniowego jest niekwestionowana. Putin natomiast poklepywał go po plecach, zapewniał o „przyjaźni”, poufale nazywając „swoim człowiekiem” w Warszawie.
Teraz, w „Polityce” (ulubił tą lewacką gazetę) Tusk przechwala się: „W Brukseli się za głowę łapali, nazywali mnie monomaniakiem, że ja wciąż tylko o Ukrainie i o zagrożeniu rosyjskim”. Czy może, jak chlapnął o tym Radek Sikorski, o rzekomym „rozbiorze Ukrainy przez Rosję i Polskę”? No bo o czym Tusk mógł rozmawiać z Putinem na sopockim molo w 2009 r.? Na pewno nie o pogodzie i krajobrazie jak bezczelnie oświadczał. Przekonuje, że powiązanie go z Nord Stream 2 jest niesłuszne, bo „to, że nie jest politykiem agresywnym w retoryce, nie oznacza, że Polska za rządów PO nie była surowym krytykiem niemieckiej polityki energetycznej”. „Nieagresywnie” bąkał: „Lepszy dla ciebie byłby świt zimowy. I sznur i gałąź pod ciężarem zgięta”. I „opozycyjnie” przyjmował nagrody od Merkel, którą „błogosławił” za jej rządy. „Opozycyjnie”: Alles Für Deutchland!
Próbuje wmówić, że „w Brukseli miał opinię rusofoba”. „Dla Europy byłem zbyt antyrosyjski” – dodaje bez mrugnięcia okiem. Taki antyrosyjski, że o mało co nie pozbył się na rzecz Rosji litewskich „Możejek” (właścicielem był i jest nadal Orlen), chciał sprzedać „Azoty”. Rękami Pawlaka podpisał niekorzystny kontrakt (utajniony) na dostawę gazu do końca 2037 roku. Na szczęście interweniowała UE (chociaż raz na coś się przydała) i zależność gazowa od Rosji skończy się w tym roku. „Rusofob”, by nawiązać przyjazne stosunki z „Rosją taką jaką ona jest”, ściskał się z Putinem (może go dusił?) nad ciałami poległych Polaków i oddał śledztwo w sprawie Tragedii Smoleńskiej? No, taki naiwny i głupi to mimo wszystko nie jest. Ponosi winę co najmniej politycznie. „Rusofob” po Tragedii Smoleńskiej najbardziej się obawiał, że „Prawdziwe źródło niepokoju w Polsce to jest: czy to zrobili Rosjanie?” Ileż to jadu wylał i podłości wyrządził nie tylko bliskim ofiar, ale i pozostałym Polakom, którzy opłakiwali swojego Prezydenta i chcą czcić jego pamięć. Ciekawe jakie haki ma na niego Moskwa? No, ale teraz ma już odpowiedź.
Na domiar wszystkiego zarzeka się, „że nie jest głodny stanowisk, ale poświęci się dla Polski, by odsunąć od władzy obecny rząd”. No istny „Bolek” Wałęsa II. Brakuje tylko Tuskowego hasła: „Polska ma być znowu nasza, nie Polaków!” Czy on myśli, że można zamydlić oczy wszystkim Polakom?
Tusk, zamiast opatrznościowego męża stanu, przypomina raczej psa Muttley’a z popularnej kreskówki. Ten, odróżnieniu od Tuska, ma tylko jednego „pana”. Dość często ratuje swojego szefa, Dicka Dasterdly’ego (łajdak, nikczemnik), ciągle pakującego się w kłopoty. Nie mniej często nie szczędzi mu złośliwości, przy tym śmiejącego się jak hiena – jak wcześniej z Polaków, a teraz „nawrócony”, czy „zawrócony” Tusk z Unii Europejskiej i Putina.
Tak, czy owak – miara się przebrała. Na Tuskowym gmachu obłudy napisano: „mane, tekel, fares” – policzone, zważone, podzielone. Nie opłaca się dwóm panom służyć.
Poza tym szubienice, sowieckie/ruskie ścierwo, Pomnik Wdzięczności [zbrodniczej] Armii Czerwonej – okupanta Polski, w Olsztynie, należy zburzyć!
Antoni Górski