Młodzież, która cieszy się pełnią praw wyborczych relatywnie od niedawna, została brutalnie oszukana – przez polityków, a jakże by inaczej. Co więcej – ci oszukani potrafią wskazać imiennie, kto ich oszukał. To po bolesnym zderzeniu z rzeczywistością, kiedy okazało się, że nie będzie większej kwoty wolnej od podatku, większych stypendiów, ani akademików za złotówkę.
Ale stracili – co też powoli odkrywają – znacznie więcej, bo także wprowadzoną przez gabinet Morawieckiego ulgę podatkową gwarantującą im wygodny start w dorosłość przed 26 rokiem życia. Dowiedzieli się również, że niektóre z haseł wyborczych były ściemą – o czym ze szczerym uśmiechem (i śmiechem) mówił niedawno na antenie Radia Zet obecny minister nauki i szkolnictwa wyższego Dariusz Wieczorek. Będą o tym pamiętać słuchając obietnic kandydatów na urząd Prezydenta PR.
Rzeczy naprawdę nieważne
Jednak wyraźnie chudszy portfel, ani brak akademików, ani nawet marne szanse na otworzenie działalności gospodarczej nie otworzyły im oczu do końca. Wciąż wierzą, że walczą o praworządność. Krótko mówiąc „j**** PiS” wciąż jest obowiązującym hasłem. A to dlatego, że nad kampanię socjologiczną, która była i jest wycelowana właśnie w nich, pracowali prawdziwi fachowcy od dusz i umysłów. Fachowcy, którzy nie tylko wiedzą, jak wiarygodnie kłamać, ale przede wszystkim jak oduczyć ich czytać i sprawić, że naprawdę zobaczą pięć palców zamiast pokazywanych im przez dzisiejszy establishment rządowy czterech, a nierzadko i jednego – i to bez zadawania zbędnego bólu, jak to miało miejsce w „Roku 1984” George’a Orwella. Macherzy od społeczeństwa odwrócili ich uwagę od rzeczy ważnych skupiając na tym, co w pewnym wieku w naturalny sposób może stać się najważniejsze, i wynika wprost z naszych ewolucyjnych mechanizmów. Uwaga młodych wyborców skupiła się na… przepraszam, na dupie. Tak, tam właśnie. To doprowadzona do ekstremum seksualność stała się najważniejszym rzeczywistym hasłem wyborczym, seksualność niczym nie ograniczona, seksualność dozwolona wszędzie i w każdej postaci.
Właściwie wszystkie – poza znikającym ze sceny politycznej (w końcu!) PSL-em w obecnej postaci – partie obecnej koalicji rządowej, jako główny punkt swoich programów wyborczych miały wzmocnienie praw mniejszości seksualnych, czyli społeczności LGBT+. Społeczności, która od bez mała ośmiu dekad definiuje swoje jestestwo wyłącznie poprzez upodobania seksualne – nazywając rzecz po imieniu. Czy wyobrażacie sobie Drodzy Czytelnicy, że idziecie w pochodzie, czy proteście określając się, jako miłośnicy seksu oralnego? No właśnie! Przecież to absurd, bo komu co do tego, co i z kim robicie w zaciszu czterech ścian, jeżeli tylko za obopólną zgodą i nie łamiecie prawa? W naturalny spośób kwestie upodobań seksualnych nie istnieją w publicznej dyskusji, prawdę mówiąc trudno się nawet dzielić wrażeniami z upojnej nocy z przyjaciółmi. Nie ma mowy, żeby któreś z nas szukało grupy ludzi, z którymi uwspólniamy doznania, i maszerowało w pochodzie pod wspólnym transparentem nawiązującym do tych właśnie doznań.
Kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa
Wszystkie – poza znikającym ze sceny politycznej (w końcu!) PSL-em – partie obecnej koalicji rządowej zobowiązały się wobec mniejszości seksuanych do wprowadzenie prawa, które umożliwi przedstawicielom tych mniejszości zawieranie związków małżeńskich, czy wchodzodzenie w tzw. związki pratnerskie. To obietnica obciążona dużym kłamstwem, bo wprowadzenie takiego prawa wymaga zmian w Konstytucji, co przy obecnym rozkładzie głosów w Parlamencie jest po prostu nieosiągalne.
Jednak, gdyby było, to co miałoby nowe prawo zmienić w życiu związków jednopłciowych? Koronnym argumentem Roberta Biedronia (Lewica), Szymona Hołowni (Poska 2050), czy Donalda Tuska i Rafała Trzaskowskiego (Koalicja Obywatelska) była możliwość dziedziczenia, czy dostęp do danych medycznych w przypadku choroby jednego z partnerów. To ściema, bo bez względu na to, czy nosimy na palcu obrączkę, czy nie, służba zdrowia każdorazowo domaga się od nas imiennego zezwolenia do udostępniania naszych danych. To komu go udzielimy zależy od nas. Jeżeli nie wpiszemy nikogo to nasza żona, czy mąż też informacji nie dostanie – akt małżeństwa niczego tu nie zmieni.
Kwestie dziedziczenia załatwia się testamentem. Prawo spadkowe dość precyzyjnie reguluje kwestie komu po śmierci przypadnie nasz majątek. Przede wszystkim rodzina, przy czym małżonek będzie się musial podzielić z krewnymi. Chyba, że w testamencie – podpisanym u notariusza – przekażemy wszystko komuś innemu. I tu znów – urzędowy akt partnerstwa nie zmieni tego prawa, cokolwiek nie mówiliby politycy koalicji 13 grudnia, czy kandydaci na Prezydenta RP.
Tak zwane prawa dla mniejszości LGBT+ sprowadzają się do uznania wolności seksualnej i rozszerzenia jej na pozwolenie na publiczne spółkowanie. Tego zaś nie wolno – to zachowanie nieobyczajne, zabronione bez względu na to, czy podobają nam się mężczyźni, czy kobiety oraz to, kim się czujemy.
Jednak skupienie się na seksualności ma dla polityków ogromne znaczenie – targani pożądaniem do spełnienia nie zwracają uwagi na rzeczy naprawdę ważne.
Być kobietą, być kobietą
W obszarze praw kobiet odbyła się równie wielka batalia, w której prawa kobiet zostały sprowadzone do wolności pozbawionych konsekwencji fizycznych zbliżeń – wolności co do liczby i rodzaju partnerów oraz co do wyboru momentu zbliżenia. Krótko mówiąc politycy Koalicji 13 grudnia żądają bezwarunkowego wprowadzenia zgody na aborcję. NIe oceniam tu aborcji jako takiej – mam swoje zdanie, jednak zdaję sobie sprawę, że można mi wytknąć brak odpowiedniej wiedzy medycznej, czy niewystarczające przygotowanie filozoficzne. Nie zmienia to faltu, że kłamstwo koalicjantów Donalda Tuska i samego premiera aż bije po oczach! To, że jedną ręką politycy chcą pozwolić na zabijanie nienarodzonych dzieci – zmieniając ich definicję na płody, co pozwoli uniknąć zarzutu morderstwa – nie przeszkadza im w gwarantowaniu szczególnych praw zarodkom w klinikach in vitro, gdzie są one objęte wyjątkową ochroną – za celowe zniszczenie nie tylko nie swojego zarodka, ale również samej komórki jajowej, można pójść siedzieć na wiele lat.
Prawa kobiet, czego nie zauważają rządzący, nie kończą się na aborcji, ani na niej nie zaczynają – to przede wszystkim prawo do godnego życia. Czy naprawdę wszystkie Polki mogą powiedzieć, że żyją godnie w swojej ojczyźnie? Że zarabiają dużo, a podatków płacą mało? Że nie muszą się martwić o źłobki, przedszkola i edukację swoich dzieci? A te, które nie mają dzieci, nie muszą martwić się o to, co stanie się z nimi na starość i czy będzie je stać na jakąkolwiek pomoc? Czy naprawdę nie przeszkadza im, że ich godność została sprowadzona wyłącznie do kopulacji nie zagrożonej prokreacją? I czy na pewno nie maczali w tym palców politycy KO, którzy nie zawsze panują nad rozporkami, a chcieliby poprzytulać się bez konswkwencji w postaci nieoczekiwanej, a często niechcianej ciąży? No właśnie! Dałyście się oszukać Drogie Panie.
Gwałt na języku
Specjaliści od socjologii kłamstwa sprytne zalepili rozdźwięk między deklaratywnym szacunkiem do kobiet, a faktycznymi działaniami Koalicji 13 grudnia wprowadzając do języka polskiego feminatywy. Genralnie nic ma w nich nic złego, ale dzisiaj na języku odbywa się gwałt z pominięciem wszelkich zasad gramatyki i zdrowego rozsądku – wśród polityków oraz wyborców KO i przystawek. Feminatywy nie przyjęły się w środowiskach ludzi oczytanych – naukowcy en masse nie zaczęli mówić „profesorka” (choć mówią tak media głównego nurtu), bo to słowo pochodzi od męskiego „profesorek”, a przecież wszyscy szanują swoje tytuły naukowe i nikt – proszę mi wierzyć, pytałem wielu – nie chce być tytułowany „profesorkiem”. „Profesora” zaś to dopełniacz od słowa „profesor” – też nie pasuje. Podobnie jest ze słowem „doktorka”. Feminatywy nie do końca przyjęły się również (o zgrozo, dla uśmiechniętych polityków!) wśród sędziowskiej palestry. Sędzia pozostaje „panią sędzią” bo „sędzina” jest przecież nikim więcej, niż żoną sędziego. Również służby specjalne starannie unikają niektórych – na przykład żeńskiej formy słowa „szpieg” nie spotkałem ani w dyskusji publicznej, ani w literaturze – nawet tak nudnej jak raporty służb.
Pewnie nawet nie wszyscy z Was drodzy czytelnicy domyślacie się, że chodzi o słowo „szpieżyca”.
Lapsusów językowych jest znacznie więcej i najnowsze pokolenie wyborców zgłasza bezrefleksyjną gotowość do zaakceptowania i przyjęcia wszystkich – łącznie z rodzajnikiem nijakim wobec osób, które nie mają pewności, jakiej są płci. „Jestem dumne, że byłom w więzieniu” krzyczy do nas ze stron magazynu „Replika” Ali Kopacz – kimkolwiek jest ta persona. Różne są powody do dumy – pokaż mi swoich idoli, a powiem ci, kim jesteś!
Dyktatury
Wyborcy z pokolenia „Z” dali się porwać politycznej walce o seks – to zdumiewające, bo nawet zatrudnieni przez Koalicję 13 grudnia eksperci od dusz i umysłów nie potrafili jej uzasadnić hasłem innym, niż „j**** PiS”. Dzisiaj ci sami eksperci (a za nimi „zetki”) przekonują, że są pełni miłości i przeciwni… głoszonej przez politycznych konkurentów nienawiści w polityce. Są praworządni, są demokratami.
„Precz z Kaczorem dyktatorem” chcieliby krzyknąć, ale… zaraz…
Wszak dyktatura to – sięgnijmy do podręcznika – forma rządów oparta na arbitralnej władzy jednostki lub wąskiej grupy osób, wyjętych spod społecznej kontroli. To system charakterystyczny dla reżimów autorytarnych i totalitarnych, w których opozycję tłumi się przy pomocy służb specjalnych i aparatu państwowego aż do całkowitego wyeliminowania jej z życia publicznego. Narzędziami dyktatorów są więzienia dla przeciwników politycznych, pozbawienie finansowania, ograniczenie dostępu do państwowych środków masowego przekazu – do oficjalnej eliminacji przeciwników z zakazem prowadzenia działalności. Słowa o delegalizacji przeciwników politycznych już w tym roku padały.
W taki sposób zdelegalizował a potem zlikwidował opozycję Adolf Hitler, a niedawno robili to Władimir Putin i Aleksander Łukaszenko. Wyborcy im przyklaskiwali, krzyczeli hasła na ich cześć, organizowali wielotysięczne marsze poparcia.
W rozpoczynającej się kampanii wyborczej czeka Was jeszcze jedno fundamentalne kłamstwo – chodzi o programy wyborcze kandydatów. Hołownia i Trzaskowki już przebąkiwali, że mają program gospodarczy. Jeżeli będą go przedstawiać, to uważajcie! Prezydent w polskim systemie prawnym pilnuje porządku prawnego i przestrzegania Konstytucji. Inicjatywa ustawodawcza prezydenta to droga przez mękę – ilość takich inicjatyw w wolnej Polsce da się policzyć na palcach. Gospodarką zajmują się posłowie i rząd – nie prezydent. Kandydat mówiąc o programie gospodarczym kłamie w żywe oczy. Jeżeli go ma, nigdy go nie zrealizuje a przede wszystkim po prostu nie zna Konstytucji. Powiedzcie o tym „zetkom” – zanim naprawdę zostaną straconym pokoleniem.
Paweł Pietkun