Żyjemy w czasach, w których nie można wierzyć nawet nekrologom. Fakenewsy wypierają prawdziwe informacje również z mediów, które chcą uchodzić za poważne i wiarygodne. Głośne uśmiercenie m.in. przez Polską Agencję Prasową, TVP, TVN i szereg ogólnopolskich portali internetowych Adama Słodowego nie było pierwszym takim wydarzeniem. Kiedy rzeczywiście zmarł pół roku później informacje o tym mało kto traktował poważnie. Światowe media kilkukrotnie uśmiercały już emerytowanego papieża Benedykta XVI. A to jedynie przedsionek królestwa fakenewsów. Ile z nich powstanie w stajni Koalicji Obywatelskiej w związku z kampanią prezydencką?
Jeszcze do niedawna w serwisie YouTube można było nawet obejrzeć film „Śmierć papieża Benedykta XVI” oraz nad wyraz wiarygodnie wyglądający film „Pogrzeb papieża Benedykta XVI”. Informacja o śmierci byłego papieża wstrząsnęła w pierwszej chwili Włochami. Potem rozlała się na świat i największe newsroomy sprawdzały gorączkowo, co się tak naprawdę stało w Watykanie. Benedykt oczywiście żył i choć schorowany miał się – jak na swój wiek – całkiem nieźle. Ponieważ fakenews zatoczył koło i po kilku miesiącach powrócił do publicznej dyskusji emerytowany papież napisał list do wiernych i mediów, w którym wyjaśniał, że wciąż jest w drodze do „Domu Ojca” i „pielgrzymuje do niego jedynie wewnętrznie”. – Jest dla mnie wielką łaską to, że na tym ostatnim odcinku drogi, czasami trochę męczącym, otacza mnie wielka miłość i dobroć, których nie mogłem sobie nawet wyobrazić – podsumował troskę o to, czy żyje wyrażaną w milionowych zapytaniach wiernych kościoła katolickiego oraz dziennikarzy ze wszystkich stron świata.
Mniej więcej w podobnym czasie – w ostatnią niedzielę października 2018 r. – polski internet zelektryzowała informacja o śmierci Franciszka Pieczki, polskiego aktora znanego z filmów „Chłopi”, „Wesele” czy „Czterej pancerni”. Informacja opublikowana przez jeden działających w Warszawie portali błyskawicznie obiegła internetowe serwisy społecznościowe, gdzie ludzie bezrefleksyjnie wyrażali współczucie i żal podając informację dalej. W ciągu jednego dnia płakało za aktorem kilkaset tysięcy ludzi, zaś wieczorne telewizyjne programy informacyjne dementowały wiadomość o śmierci Pieczki, informując że aktor w tym roku obchodzący 90 urodziny żyje – co więcej, ma się całkiem nieźle.
Nieżyjący Słodowy spotkany na klatce schodowej
19 lipca ub. roku wszystkie ogólnopolskie i lokalne media podały w internecie wstrząsającą wiadomość, że zmarł Adam Słodowy. Wiele z nich posługiwało się depeszą Polskiej Agencji Prasowej, która – opublikowana o 12:28 – mówiła, że „W wieku 95 lat zmarł Adam Słodowy”. I dalej: „w piątek, w wieku 95 lat, zmarł Adam Słodowy, popularyzator nauki i prowadzący program „Zrób to sam” w TVP – poinformowała TVP Info”.
Serwisy informacyjne prześcigały się w pożegnaniach i wspomnieniach konstruktora, który uczył prac technicznych i majsterkowania kilka pokoleń Polaków.
Oto przykład jednego z takich pożegnań, które ukazało się w ogólnopolskim serwisie informacyjnym: „19 lipca zmarł Adam Słodowy, który zyskał sympatię tysięcy Polaków jako popularyzator majsterkowania, autor scenariuszy do bajki „Pomysłowy Dobromir”. Przez 20 lat związany był z TVP, na antenie której prowadził słynny program „Zrób to sam”. Stanowisko, które zajmował, oficjalnie nosiło nazwę: “konstruktor urządzeń scenotechnicznych”. Przez widzów nazywany był “polskim McGyverem”.
Słodowego pożegnała nawet Wikipedia, która wstawiła aktualną datę jego śmierci, zamieniając jednocześnie wszystkie czasowniki w informacji o nim na formę czasu przeszłego.
W serwisie Facebook, najpopularniejszym społecznościowym kanale na świecie, większość Polaków powielała informację o śmierci konstruktora niemal z prędkością światła – aż do momentu, kiedy pojawiła się kolejna. Jej autorem był Marcin Dzierżanowski, redaktor naczelny tygodnika „Wprost” (tygodnik także informował o śmierci Słodowego).
„Portale podały dziś informacje o śmierci Adama Słodowego. Ponieważ to mój sąsiad, którego mijam niemal codziennie w windzie, udostępniłem tę smutną informację na Fb. Po czym wszedłem na klatkę schodowa i zobaczyłem… Adama Słodowego” – poinformował Dzierżanowski. W internecie rozpoczął się wyścig na dementi oraz ogólnopolskie poszukiwanie autora fakenewsa. Koniec końców okazało się, że większość redakcji posiadała informację z PAP, ta zaś powoływała się na publiczną telewizję i jej internetowy serwis TVP Info. W tym serwisie informacja jednak zniknęła natychmiast po wpisie Marcina Dzierżanowskiego.
Kiedy pół roku później, w grudniu 2019 r. Adam Słodowy rzeczywiście zmarł, do informacji na ten temat ludzie podchodzili wyjątkowo ostrożnie, raczej jej niedowierzając…
Martwy, czy nie?
Informacje o śmierci znanych ludzi są dzisiaj tak powszechne, że jednym z najczęściej odwiedzanych przez dziennikarzy największych światowych mediów – serwisów internetowych, telewizji i gazet – jest serwis „Dead or Alive?” (żywy czy martwy?), który w przejrzysty sposób informuje o tym, kto ze znanych osób umarł, a dla kogo życie okazało się jeszcze łaskawe. Gościa na stronie internetowej witają indeks alfabetyczny oraz wyszukiwarka nazwisk. Niżej jest katalog z osobami, które zmarły w ostatnim półroczu. Po kliknięciu w wyszukane nazwisko – jeżeli celebryta wciąż żyje – ukazuje się ikonka z uśmiechem i data urodzenia oraz czerwony komunikat „Żywy”. Przy nieboszczyku jest natomiast ikonka z trupią czaszką obok komunikatu „Martwy” oraz datą urodzin i śmierci. Można również wybrać losową osobę z zasobów serwisu i przekonać się, czy trafiło się na nieboszczyka, czy żywego lub skorzystać z licznych narzędzi kalendarzowych ułatwiających wyliczenie wieku nieboszczyka lub sprawdzenie kto zmarł pod konkretną datą.
Istniejący od 1998 r. serwis nie informuje, w jaki sposób sprawdza doniesienia dotyczące śmierci osób znanych. Jednak – jak na razie – nie zdarzyła się tu pomyłka, więc dziennikarze i internauci korzystają z niego bezkrytycznie.
Finowie przeszkolili naród
Z ogólnoświatowym problemem fakenewsów – bo problem dotyczy w równym stopniu krajów azjatyckich, co opierających demokrację na wolnych mediach Stanów Zjednoczonych – tak naprawdę poradziła sobie jedynie Finlandia, która przeszkoliła całe społeczeństwo w zakresie rozpoznawania nieprawdziwych informacji oraz sprawdzania tych, co do których rzetelności mogą być wątpliwości.
W szkoleniach brali udział nie tylko uczniowie, czy studenci ale również osoby pracujące i emeryci. Uczyli się tego, jak odróżnić prawdziwe od nieprawdziwego konto w serwisach społecznościowych, jak rozpoznać manipulacje obrazami oraz filmami wideo oraz jak rozpoznać bota, czyli program udający w internecie żywego człowieka. Narodowe szkolenie z rozpoznawania fałszywych informacji odbyło się w Finlandii w 2014 roku, na dwa lata przed wyborami prezydenckimi w Stanach Zjednoczonych, w które – właśnie poprzez produkcję i rozpowszechnianie fakenewsów – zaangażowały się rosyjska administracja i służby. Amerykanie zresztą do dzisiaj stawiają pod tym względem Finlandię za wzór świadomego społeczeństwa informacyjnego. Władze w Helsinkach odpowiadają skromnie, że nie miały wyjścia. Po tym, co Rosja robiła w Gruzji, Mołdawii i na Ukrainie (każdorazowo atak rosyjskich wojsk poprzedzała wielomiesięczna wojna informacyjna) Finlandia musiała być przygotowana na podobną wojnę w swojej przestrzeni medialnej.
Pisane w złej wierze
Również Polacy potrzebują umiejętności rozpoznawania fałszywych informacji. O ogólnonarodowym szkoleniu nie może być mowy – jest zbyt kosztowne i przy obecnie spolaryzowanej scenie politycznej dodatkowo rozgrzanej przez zbliżające się wybory niemożliwe do zrealizowania. Zresztą już od wielu lat totalna opozycja oraz sprzyjające jej media pokazują, że fakenews to narzędzie, które potrafią i będą wykorzystywać – czemu miałyby więc szkolić w ich rozpoznawaniu?
„Gazeta Wyborcza” do dzisiaj szczyci się pamiętnym zdjęciem z martwą wiewiórką opublikowanym m.in. w swoim serwisie i rozkolportowanym we wszystkich mediach społecznościowych. Chodziło o przygotowaną przez b. ministra ochrony środowiska Jana Szyszko zmianę prawa pozwalającego na wycinkę chorych drzew dla ratowania zdrowego drzewostanu. Media wspierające totalną opozycję natychmiast wykorzystały zdjęcie martwej wiewiórki rzekomo znalezionej po takiej wycince w Puszczy Białowieskiej. Stać się miało ono symbolem tzw. „Lex Szyszko”. Tylko, że kilka tygodni później okazało się, że zdjęcie pochodziło nie z puszczy, lecz z warszawskiego Parku Szczęśliwickiego. A wiewiórka trafiła na ścięty pień drzewa położona ręką fotografa, który chciał – w dobrej wierze i nie myśląc o polityce – zwiększyć dramatyzm swoich prac artystycznych.
Podobnych fakenewsów wykorzystywanych przez media było znacznie więcej. To kwestia zdjęć (m.in. zdjęć prezydenta Andrzeja Dudy oraz premiera Mateusza Morawieckiego), czy informacje o tym, że politycy mówili coś, czego tak naprawdę nigdy nie powiedzieli.
Do złej woli wydawców świadomie posługujących się fakenewsami dochodzi upadający zawód dziennikarzy. Dzisiaj większość redakcji dla oszczędności zatrudnia młodych ludzi zajmujących się bezrefleksyjnym przepisywaniem informacji z internetu, często z błędami gramatycznymi czy nawet ortograficznymi.
Rola dziennikarzy, rola czytelników
To dlatego nagłówki dzisiejszych serwisów internetowych straszą „Słońce zaczyna umierać. Szykujcie się na koniec!”. Dopiero pod koniec tekstu młody autor wyjaśnia, że chodzi śmierć Słońca wynikającą z ewolucji gwiazd, zaś nastąpi on nie wcześniej niż za pięć miliardów lat. Choć zdarza się, że i tu autorzy mogą się pomylić o rząd wielkości wspominając 500 mln lat. Z punktu widzenia czytelnika serwisu obie daty pozostają poza znaczeniem i nie musi się na nic szykować. Choć atrakcyjny i nie do końca prawdziwy tytuł zdążył przyciągnąć kilkanaście tysięcy czytelników – a w końcu to się dzisiaj liczy najbardziej. Bo za każdym czytelnikiem odwiedzającym stronę internetową płyną wymierne i często niemałe pieniądze, które są gotowi zapłacić.
W nadchodzącej kampanii wyborczej do Sejmu i Senatu z pewnością czeka nas wysyp fakenewsów przygotowanych przez specjalistów od inżynierii społecznej. Zadaniem mediów skupionych na prawdzie będzie wyłapywanie ich wszystkich i natychmiastowe dementowanie nieprawdy, zaś czytelników – nie rozpowszechnianie w serwisach społecznościowych tego, czego nie są pewni.
W rozpoczętej już kampanii prezydenckiej można oczekiwać kolejnej eksplozji fałszywych wiadomości zalewających media. Tym razem będą dotyczyły kandydatów na najważniejszy urząd w państwie. Czy będzie to kampania równie brudna, jak pięć lat temu, kiedy Tomasz Lis w programie na żywo cytował treści z fake’owego konta córki Andrzeja Dudy, kandydata na prezydenta? Historia, która mogła mieć wpływ na wynik wyborów skończyła się publicznymi przeprosinami Lisa, które kierował do Andrzeja Dudy. Tym razem podobnych ataków może być więcej. Czytajmy i oglądajmy uważnie!
Paweł Pietkun