Dla Andrzeja Piwnickiego udział w protestach i pikietach to codzienność. Z Olsztyna jeździ do Warszawy na manifestacje przeciwko rządom „koalicji 13 grudnia”. W rozmowie z nami opowiada o swojej motywacji, działaniach opozycji i planach na przyszłość. Przedstawia też wizję Polski, która wato „wpisać w codzienny kalendarz”.
* * *
— W ilu protestach już pan uczestniczył przez te ostatnie dwa, dwa i pół miesiąca? Czy jest pan w stanie je policzyć?
— Szczerze mówiąc, nie pamiętam. Jak tylko mogłem, uczestniczyłem. Kilkanaście, kilkadziesiąt razy. Właśnie niedawno wróciłem z Warszawy. Poprzednio byłem tam na trzech protestach w ciągu jednego dnia. W Olsztynie również się odbywały. Ostatni protest, na którym byłem, to blokada zorganizowana przez rolników. Pojechaliśmy z przyjaciółmi kilkoma samochodami. Wcześniej w Kudypach ludzie spontanicznie dojeżdżali z okolic z transparentami, absolutnie apolitycznymi, wspierającymi rolników. Był jasny przekaz, że miasta są z rolnikami. I rzeczywiście, to jest nasza wspólna sprawa. Podobnie było później w centrum Olsztyna. Było tu wile różnych środowisk rolniczych i poza rolniczych. Była wspaniała, życzliwa i przyjazna atmosfera. Czuć było wsparcie ze strony praktycznie wszystkich przechodniów mimo przecież oczywistych niedogodności dla mieszkańców.
— Wcześniej były również akcje sprzeciwu, między innymi na placu Solidarności w Olsztynie…
— Oczywiście. Trzeba przyznać, że to zasługa pana Jerzego Szmita. To on te protesty tam zorganizował. Po tym ostatnim poszliśmy, właściwie wszyscy, na spotkanie z ministrem Błaszczakiem, który przyjechał tego dnia do Olsztyna. Sala była wypełniona po brzegi. Ludzie musieli stać nawet na korytarzu.
— Panie Andrzeju, gdzie w tej chwili odbywa się najwięcej protestów?
— Przoduje Warszawa, z bardzo prostej przyczyny. To nie tylko kwestia wielkości aglomeracji. Tam znajdują się wszystkie urzędy, które zostały zaatakowane. Tak było już od 13 grudnia. Kolejnego dnia rozpoczęła się ochrona telewizji. Codziennie, przez 24 godziny na dobę, ludzie zupełnie spontanicznie się zorganizowali. Przez kilka tygodni odbywały się całodobowe dyżury z flagami. Wile osób spontanicznie przyłączało się do nas. Na własne oczy widziałem, jak „silnoręcy” nowej władzy wchodzili, a nasi posłowie dyżurowali, wymieniając się w interwencjach. Z tych działań powstał samoorganizujący się ruch, który cały czas się rozrasta. Byłem tam jako Warmiak. Gdy została powołana specjalna rada, poproszono mnie, abyśmy wspólnie dyskutowali, jak dalej rozwijać nasze działania, aby miały realny wpływ na rzeczywistość, aby wydźwięk był jak największy i przekaz jak najbardziej zrozumiały.
— Jakie są wnioski? Wydaje się, że istnieje pewien „dwuświat”. Z jednej strony życie toczy się dalej, z drugiej Polska jest w niebezpieczeństwie. Jakie macie pomysły, jako organizatorzy, uczestnicy tych protestów?
— Przede wszystkim jest to punkt oporu. Można powiedzieć, bardzo stabilny, ponieważ codziennie o 20:00, niezależnie od innych protestów, pod „Tajem”, czyli na Placu Powstańców, wszyscy się spotykają. Przychodzą różne osoby, w tym coraz więcej młodzieży. Dyskutujemy bardzo przyjaźnie. Młodzi mają różne poglądy, które z reguły są rozsądne i prowadzą do ciekawych wniosków. Tak samo było tutaj, w Olsztynie, jeśli chodzi o strajk rolników. W akcjach protestacyjnych uczestniczą przede wszystkim ludzie, którzy mają większą wyobraźnię, są bardziej odpowiedzialni. Może dlatego widzą więcej niż pozostali. Z tego co już się dzieje, przestrzegają przed tym, co się jeszcze może wydarzyć w najbliższym i trochę dalszym czasie. Te osoby moim zdaniem, to kwintesencja tego, co jest najlepsze w polskim narodzie. W Olsztynie, w protestach, jeszcze brakuje trochę młodych, ale już powoli się pojawiają.
— To jednak nie jest odpowiedź. Panie Andrzeju, co dalej?
— Dobre pytanie. W tym momencie bardzo ważny jest strajk rolników. Oni rzeczywiście są zdesperowani. Zapowiedzieli zaostrzenie protestu z wjazdem do Warszawy i zablokowaniem całego miasta. My, nie mamy planu, aby na przykład przejmować siłą władzę. Musimy działać inaczej. Pokojowo i zgodnie z prawem. Stajemy się coraz bardziej zauważalni. Nawet środowiska po tamtej stronie, zaczynają widzieć hipokryzję swoich liderów, łamanie podstawowych zasad funkcjonowania państwa. Rozmawialiśmy z młodymi, wydawałoby się bardzo obeznanymi w polityce, nieco zaprzyjaźnionymi z Konfederacją. Prostujemy kłamstwa, które były im wcześniej wpajane, na przykład, że PiS łamał konstytucję. Zbieramy siły.
— Panie Andrzeju, przeciwnicy PiS przed wyborami organizowali manifestacje KOD-u krzycząc „Konstytucja”. Teraz was, którzy jesteście twardym trzonem protestu, z nimi się porównuje. To usprawiedliwione porównanie?
— To śmieszne porównanie i całkowicie niezasłużone. U nas są propolskie działania i propolskie nastawienie. Tamte protesty miały naprawdę antypolskie projekcje. Różni nas już samo podejście i kultura tych obozów. To dwa różne światy. U nas nie ma wulgaryzmów, łamania przepisów, awantur itd. Za każdym razem dziękujemy policji. I policja bardzo nam pomaga, bo na naszych spotkaniach w Warszawie pojawiają się też prowokatorzy.
— Skąd tak intensywne zaangażowanie? Wcześniej był pan związany z PiS? Może jest pan jednym z tych, którzy utracili wysokie stanowisko i teraz protestują?
— Nie, nigdy nie należałem do żadnej partii i nie zamierzam należeć. Tak jak większość protestujących. Jest bardzo ważny moment w historii, gdzie trzeba się ruszyć i to bardziej zdecydowanie. Możemy po prostu stracić Polskę. To nie są wybory między Tuskiem a Kaczyńskim. To jest wybór, czy Polska będzie, czy jej nie będzie. I to jest powód mojego zaangażowania. Żaden Niemiec, Francuz, Holender nigdy nie będzie dbał o Polskę i Polaków, tak abyśmy się rozwijali szybciej niż oni, aby było bezpiecznie, abyśmy nie musieli wyjeżdżać za granicę, dorabiać tak jak bywało. W Unii traktują nas bardzo pragmatycznie, z dużym wyrachowaniem. Chcą z nas zrobić jedynie rynek zbytu i rezerwuar rąk do pracy. Chcą, abyśmy mieli świetną armię, która w razie czego będzie słuchała ich rozkazów i broniła ich granic.
— Niestety, ma pan rację…
— Nie wszyscy jeszcze to sobie uświadomili, że mieliśmy przez te osiem ostatnich lat dobry czas. Pomimo pandemii, wojny na Ukrainie, pomimo kryzysów. To był czas pokoju w Polsce. Ale ten czas się już skończył. Możemy oczekiwać zbliżającej się do nas wojny. Tym bardziej musimy przełamać zagrożenia dla naszej tożsamości kulturowej, narodowej. Można to robić, budując naród od dołu, na wszystkich możliwych poziomach. Trzeba zawalczyć o Polskę, idąc do wyborów do Parlamentu Europejskiego. Unia Europejska po tych wyborach może być inna. Trzeba bardzo mocno działać w tym kierunku. Po wyborach prezydenckich w Stanach polityka międzynarodowa też może się zmienić, i wówczas będą możliwe inne działanie i u nas. Nadchodzą także bardzo ważne wybory samorządowe. Tu już nie chodzi o politykę. Nie chodzi o to, czy to KO, PiS, Konfederacja, czy Trzecia, Piąta Droga itd. Chodzi po prostu o Polskę. Żeby nasze dzieci, wnuki rodziły się w bezpiecznie rozwijającym się, dobrym kraju, w którym chce się żyć. W tej chwili młodzież bardzo często mówi, że wyjedzie. Ja im mówię wprost, że już nie ma gdzie jechać.
— Co chciałby pan powiedzieć tym, którzy są po drugiej stronie?
— Chciałbym im powtórzyć to, co przed chwilą powiedziałem, że w tej chwili nie ma gdzie uciec. W Unii jest niebezpiecznie, mało tolerancyjnie. Można pojechać i zobaczyć, jak wielu chce stamtąd uciekać. Możemy razem, tu w Polsce, zbudować bezpieczne miejsce. Trzeba przede wszystkim zadbać o nasze polskie interesy. O fundamenty państwa, które są teraz atakowane. Jeszcze nie jest za późno!
— Co według pana jest teraz najważniejsze?
— Żeby zacząć myśleć. Tak jak myślimy o tym, do jakiej szkoły posłać swoje dziecko, na jakie skierować je studia tak musimy myśleć o Polsce. Jeżeli teraz nie znajdziemy w sobie siły i determinacji, by, wśród codziennych zajęć znaleźć czas dla Polski, właśnie po to, żeby nasze dzieci mogły kończyć polskie szkoły i polskie uczelnie, to możemy przegrać przyszłość nie tylko swoją, ale również naszych dzieci. Mamy teraz taki czas, że Polskę trzeba wpisać do naszego codziennego kalendarza.
Marek Adam