Bez pustego grobu Wielki Czwartek i Wielki Piątek pozostałyby dramatem bez puenty. Niedziela Zmartwychwstania nadaje sens każdemu z tych dni i całemu życiu. Bo nie jest tylko wspomnieniem — jest początkiem nowego stworzenia.
Wielkanoc. Słońce jeszcze nie zdążyło rozproszyć porannej mgły, a serce Kościoła już bije inaczej. Tego dnia cisza grobu zostaje przerwana. Nie przez hałas, ale przez światło. Przez zdumienie. Przez życie, które miało się skończyć — a dopiero się zaczyna.
Wczoraj jeszcze trwaliśmy w milczeniu Wielkiej Soboty. Dzień wcześniej całowaliśmy Krzyż. W czwartek słuchaliśmy słów Jezusa przy stole. Trzy dni, które w liturgii tworzą jedno — Triduum Paschalne. Nie są trzema epizodami, ale jedną historią. Opowieścią o miłości, która przeszła przez noc, śmierć i pustkę — by na końcu powiedzieć: żyję.
Liturgia nieprzypadkowo scala te dni. Wielki Czwartek nie kończy się błogosławieństwem, Wielki Piątek zaczyna się bez wstępu, a Wigilia Paschalna rozświetla noc — nie jako osobne wydarzenie, ale jako ciąg dalszy. Bo to Jezus sam połączył je w jedno. To On swoją Ostatnią Wieczerzę zespolił z ofiarą Krzyża. I tylko dzięki pustemu grobowi ta wieczerza i ta śmierć mają sens.
Bez Zmartwychwstania Chrystus byłby kolejnym nauczycielem, który skończył tragicznie. A my — biednymi naiwniakami, którzy dali się uwieść wzniosłej historii. Ale grób był pusty. A Jezus — żyje.
To nie bajka. To oś, na której opiera się cała chrześcijańska nadzieja. Nie tylko wtedy, kiedy świeci słońce. Przede wszystkim wtedy, kiedy wszystko się wali. Zmartwychwstanie to nie jest optymizm. To sens — dla męki, dla śmierci, dla naszego życia.
W Wigilii Paschalnej słyszymy całą historię świata. Od stworzenia, przez wyjście z Egiptu, aż po zapowiedzi proroków i triumf Mesjasza. Te wszystkie etapy prowadzą do jednej nocy — tej nocy, która jest matką wszystkich nocy. Wtedy bowiem rozpoczyna się nowe stworzenie.
I właśnie dlatego w tej samej liturgii odnawiamy przyrzeczenia chrzcielne. Bo Chrzest to nie religijny formularz. To nasz osobisty grób i nasz osobisty poranek wielkanocny. To zanurzenie w śmierć Chrystusa — i powstanie razem z Nim do życia. Tak mówi św. Paweł i tak wyznaje Kościół od wieków: umarliśmy dla grzechu, żyjemy dla Boga.
Ale nie wystarczy raz umrzeć i raz powstać. Wielkanoc to nie punkt. To proces. To codzienne „tak” — dla nowego życia, dla światła, dla miłości. To zgoda, by w nas umierało to, co stare — by mogło się narodzić to, co Boże.
Jan od Krzyża nazwał to „nocą ciemną”. Tą przestrzenią, w której umierają złudzenia, ambicje, nasze własne plany. To ciemność, przez którą Bóg przeprowadza człowieka, by stał się nowym stworzeniem. Byśmy nie tylko mówili, że wierzymy, ale żyli tak, wynika z faktu, że Jezus rzeczywiście zmartwychwstał.
Bo On naprawdę zmartwychwstał. I właśnie dlatego każda ciemność, każda porażka, każdy grzech, każdy krzyż — mogą mieć sens. Bo nie są końcem. Są drogą. Drogą, którą już przeszedł Jezus.
Wielkanoc nie kończy się dziś. To dopiero początek. Kościół daje nam 50 dni — czas, by odkrywać łaski, które zostały złożone w nas w chwili chrztu. By odnawiać swoją tożsamość dziecka Bożego. By przypominać sobie, że nie żyjemy już dla siebie — ale dla Tego, który dla nas umarł i zmartwychwstał.
Niech to Zmartwychwstanie nie będzie tylko wzruszającym wspomnieniem. Niech stanie się siłą, która poprowadzi nas przez codzienność. Bo Jezus żyje. I żyje w nas.
Alleluja. Chrystus Zmartwychwstał. Prawdziwie Zmartwychwstał.
Marek Adam