Pierwszą kondonową przygodą, którą przeżyłem była historyjka z wycieczki szkolnej przez miasto Bydgoszcz.
Gdy zbliżyliśmy się do mostu ponad rzeką na ulicy Gajowej. Tak, tak Gajowej – a właściwie Szerokiej, ponieważ alei Jana Pawła II jeszcze nie było, tylko były ogródki działkowe i wysypane kupy gruzu. Zatem, żeby dojść do rzeki Brdy należało najpierw ze szkoły numer siedem, zejść w dół ulicą Gajową, a potem skręcić Fordońską na prawo, aby dostać się do mostu na Wyżyny, których jeszcze wtedy także w ogóle nie było.
Tak więc, gdy przechodziliśmy przez most, w chłopięcej części wycieczki, która trzymała się bardziej z tyłu, a nawet w lekkim odstępie od dziewcząt, podążających grzecznie za Naszą Panią. Nastąpiło jakieś poruszenie. Stłumione uśmieszki mieszały się z ukrytymi rozmowami i powściągliwymi gestami wskazującymi na rzekę. Chłopcy szeptali zasłaniając usta i porozumiewawczo spoglądali na siebie. Pochrząkiwania i tajemnicze gesty, odwrócone spojrzenia, półuśmieszki i słowa przerwane w połowie. Wszystko to było bardzo dziwne i wzbudzało ciekawość.
Pamiętacie te czasy, gdy jakość oczyszczania miejskich ścieków, nie była zbyt wysoka. Część odpadów pływała sobie spokojnie na falach rzeki czy jeziora, lepiła się do pióra wiosła, unosiły się w toni torebki foliowe, wiotkie jak meduzy, kolorowe pasma przemysłowych ścieków mieniły się wszystkimi barwami tęczy świadcząc o oczywistym postępie i rozwoju fabryk w naszym mieście.
Tak więc coś płynęło po powierzchni. Chłopcy wskazywali sobie ów obiekt śmiejąc się, chociaż nie potrafili za bardzo wytłumaczyć dlaczego. Wydawała się ta sprawa niezmiernie intrygująca. Postanowiłem dowiedzieć się, co to może być takiego i jednocześnie jako pierwszy pochwalić się Naszej drogiej Pani, że wypatrzyłem co rzeką płynie. Więc rozdarłem radośnie buzię na cały głos – o kondon! Kondon! Rzeką płynie kondon! Tak jak bym pierwszy nogę na biegunie południowym postawił. Na co Nasza Pani kazała mi się zamknąć i walnęła w mordę kilka razy, jak to było wtedy w szkole przyjęte. Jeszcze dodatkowo kazała zgłosić się na drugi dzień z matką do szkoły.
Nie potrafiłem wytłumaczyć mojej kochanej mamie dlaczego, znowu jest awantura i musi iść do szkoły tłumaczyć się za mnie. Nie potrafiłem tego wyjaśnić ponieważ nie tylko zapomniałem słowo, które wykrzykiwałem na moście, ale również moi koledzy z klasy, nie wiedzieli co ono w gruncie rzeczy oznacza. Mama była z mojego powodu kolejny raz zatroskana, siedziała w fotelu i odmawiała różaniec na intencję mojej poprawy w zachowaniu, przed owalnym portretem Świętej Teresy, który wisiał nad maszyną do szycia marki „łucznik” na nożne pedały.
Stanęliśmy w związku z tą sprawą, następnego dnia z mamą przed klasą i pani wyszła do nas na korytarz. Mama odpicowała mnie jak zwykle bardzo elegancko, gdy chodziła tłumaczyć moje występki w szkole. Jak gdyby mój garniturek miał przeczyć kretyńskim numerom odstawianym w klasie – typu uczeń wychodzi w trakcie lekcji z klasy przez okno na dach, wraca drzwiami, mówi dzień dobry i zwyczajnie siada w ławce. Pani była o to bardzo zła i nic nie słuchała z moich tłumaczeń. a sprawa była prosta. Chłopaki wyrzucili przez okno mój zeszyt na sąsiadujący z klasą dach od sali gimnastycznej, więc po niego poszedłem. Tylko że potem zamknęli mi przed nosem okno i musiałem wrócić na lekcje z powrotem poprzez drzwi. Wracając jednak do rzeczy, Pani usiłowała przekazać mojej mamie, jaką to znowu popełniłem zbrodnię. Kręciła przy tym w kółko tak, że nie wiedziałem o co w ogóle biega.
– Proszę Pani, czy Pani wie jak on się wyraża, co on krzyczy na ulicy, nieprzyzwoicie, w ogóle nieprzyzwoicie się wyraża, co to za wychowanie, przechodnie się odwracają zbulwersowani. Czy państwo takie słownictwo na co dzień w domu używają? Cały czas w kółko, taki słowotok. Trwało to dobrych kilkanaście minut. Wtedy moja mama, która jest nadzwyczaj spokojna i raczej nie przerywa nikomu wpół zdania, grzecznie zapytała o co chodzi, o jakie słowo chodzi? Pani lekko zawiesiła głos, ściszyła go i teatralnym drżącym szeptem wypowiedziała straszliwe słowo KONDON…. Zawisła na chwilkę w zgarbionej pozycji, aby przetrwać piorunujący, oczekiwany efekt wypowiedzianego wyrazu. Ale twarz mojej mamy nie uległa zmianie. Jakby się zamyśliła trochę i zmarszczyła lekko brwi. Milczenie się przedłużało i czułem rosnącą pomiędzy kobietami dysproporcję napięcia psychicznego… Gdy już myślałem, że Naszej Pani pęknie żyłka, moja mama zapytała – Proszę pani co to jest kondon? Wtedy Pani zaczerwieniła się od czubka nosa po same uszy, odwróciła na pięcie i weszła do klasy zatrzaskując za sobą drzwi. Wróciliśmy do domu, a moja mama wyraźnie była zadowolona, że chyba nie krzyczałem precz z PZPR, za co mógłbym wylecieć ze szkoły, albo jakieś sprośności. Wkrótce później kupiłem sobie jednego kondona w kiosku, poszedłem na łączkę nad rzekę Brdę odwinąłem go z pazłotka i puściłem na wodę. Długo unosił się na falach rzeki. Odprowadzałem go wzrokiem, ale nic się nadzwyczajnego nie wydarzyło.
Tomasz Kardacz
[Z książki: Urodzeni pod znakiem słońca]