Zabiłem dzieci moje. Jedno po drugim. Skręciłem karki i rozerwałem na strzępy. A krew? Krwią obmyłem sobie twarz i ciało, żebyście się przerazili. Z tego przeraźliwego strachu upadli przede mną na kolana. Bo cóż jest jeszcze godzien uczynić człowiek, jakie większe postąpienie , jaki skutek i jaka przyczyna może go motywować w ciągłym podążaniu do przodu? Czyżby tego jeszcze nie było? Ha ha, zaśmiałem się gromkim śmiechem pozbawionym szaleństwa i sarkazmu. Śmiechem dumy się zaniosłem. Otóż to: jam jest człowiek. Wyzywam na przekór wam i waszej wierze. Moimi czynami w was uderzam i odtrącam jednocześnie. Cóż jest warta melancholia i skrucha? Ileż nędzy w tym rozpatrywaniu swoich słabości? Nadęte zaś ego spłaszcza się do rozmiarów cienkiej folii porywanej poprzez zagadkowy wir wiatru roznoszący po dzielnicy wieżowców śmieci wysoko, ponad galerie i balkony. Choć byście pluli na mnie i mą przeszłość, zawsze będę wiedział, że jedyną nieodgadnioną i fascynującą obietnicą może być tylko przyszłość.
Ileż wiary zdławiłem, ile światów zgubiłem, jaki gąszcz snów mnie otacza, gdzie drogi? Wśród gwiazd. Tam moje przeznaczenie. Tam wiara, tam bogi. One zawsze zimne, dalekie, niedosiężne. Na cóż mi wasze martwe, krwawiące ciała zdeptane mitami historii, zmiażdżone najświętszą troską. Popatrzcie sami na moje czyny. Jak skała się przewalam po waszych pyskach obślinionych ze zdumienia.
Powiadają, że w zgodzie z nikim nie jestem, ależ bzdura to jest. Otóż pozostaję w zgodzie z najważniejszym bytem na świecie, mianowicie w zgodzie z sobą samym. Nie muszę o nic pytać, na nikogo czekać, niestraszne mi zdrady i cierpienie, bowiem troska i zaufanie bezbrzeżne do moich czynów własnych daje mi siłę i wartość bezwzględną nadaje istnieniu. Społeczność, poprzez którą przebiegam lub przebijam się jak meteor, olśniewając wokół skutkiem owego przebicia bolesnego świat, we własnych marzeniach i własnym gorzkim sosie ogarnia zadziwienie. Uwielbia mnie jako jedynego bożka wszechrzeczy. Władzy dokonanej dla mnie, mocy rozpartej ponad czynnościami, potęgi rozpasanej słów, wartości bezmiernej znaczeń nie pojmując, ale jednak modląc się do niej nieustannie i szukając we mnie zbawienia od pustki, w której się bez końca pogrążam.
Botte geloem zatem, botte goelem jest okrzykiem moim. Jako że bez hasła trudno przeć przez ziemię. Jednoczmy się zatem w mojej wizji. Botte goelem! Powierzajcie swoją opowieść (każdy ma swoją opowieść) i w zaufaniu wobec moich uczynków pogrążajcie się w przeznaczeniach… Każdego z was czeka inne, swoje własne.
Doświadczanie życia, śmierci, obecności, świadomość tylko własnego ja przepełnia mnie i moich wyznawców. Botte goelem wołajmy. A wierni nadejdą ze wszech stron, gdyż jam jest wizją swojej, a wobec tego i całej przyszłości otaczającej mnie tkanki świata.
Śpiewajmy pieśni nasze:
…Jest inny dźwięk słów… stalowy
Rozum jemu poprzeczny
Nie zna tej poezji wasz umysł jałowy
Słowo szczęk, słowo łoskot
Grzmot co wydaje pistolet maszynowy
Ci, co nie przyjmą mojej religii, zostaną surowo osądzeni wobec swojej wiary, gdyż ja wierzę w nic i przyszłość nieodgadnioną. Zasady mnie nie obowiązują. Ale ci co zobowiązali się do swoich i ich nie szanują. Polegną.
Botte goelem. Zapytacie, cóż to znaczy…? Nie będę robił tajemnic z naszego nowego hasła, ducha organizacji, serca wiary naszej. Nie będziemy rozważać, co znaczy czterdzieści cztery. Po prostu rano wstałem i to słowo przyszło mi do głowy. Może je zasłyszałem w filmie o murzynach albo w obcym języku ktoś coś do mnie powiedział, albo pijak coś bełkotał cierpliwie i mi się to przypomniało…
No i słuchawki miałem na uszach podczas odrabiania lekcji. Nawet nie zauważyłem, jak mama moja przyszła. Musiała już długo stać za mną i czytać zza pleców, co napisałem. Niby miałem matematyki się uczyć, ale tak mi ta rachunkowość uprzykrzyła się, że zacząłem sobie pisać po prostu, co mi do głowy przyjdzie. W końcu mama zabrała zeszyt i popłakała się nad tym zeszytem. Powiedziała też, że zamiast pisać pierdoły, powinienem się uczyć matematyki. Zaniosła zeszyt tacie. Podsłuchiwałem pod drzwiami, o czym mówią. Niby tata się nastroszył i mówi, że ani chybi… mały Hitlerek nam rośnie albo jakiś Dzierżyński czy Robespierre… i się dziwili to na głos, to po cichu czytali. W końcu przyszedł tata i odbył ze mną długą rozmowę, z której nic nie pamiętam, bo w ogóle mnie nie interesowało, co mówi, ponieważ myślałem intensywnie o wczorajszej bójce za górką szkolną pomiędzy chłopakami z naszej klasy. Wieczorem jeszcze tata powtarzał do mamy i ją przedrzeźniał: – …Hitlerek, Hitlerek… Twój synuś! – Na co mama powiedziała tacie, że czy wie, że po rosyjsku nie mówi się Hitler tylko Gitler, a Hans Kloss to jest Gans Kloss i się roześmiali, po czym gadali do siebie różne wyrazy, wymawiając g zamiast h. Czegoś ich to śmieszyło, a mnie wcale, co już zupełnie wskazuje na różnice nasze w pojmowaniu wszechświata.
Tomasz Kardacz