Ja jestem za zwykłym szczęściem tak zwanych zwykłych ludzi. Uważam tylko, że w społeczeństwach powinni być tacy wybrańcy — wariaci, którzy poświęcają się dla wartości. (…) To jest nieunikniona, konieczna zgoda na dwoistość. Z jednej strony więc zabezpieczenie szczęścia materialnego, a z drugiej — właśnie to poszukiwanie wartości. (…) Oni są potrzebni, żeby inni myśleli logicznie
Zbigniew Herbert
***
Ocena przełomu lat 80-tych i 90-tych w Polsce budzi po dziś dzień poważne kontrowersje, wyrażające się w dwóch radykalnie przeciwstawnych stanowiskach naszych rodaków. W kontekście zróżnicowanych opinii na temat tego okresu warto przypomnieć, w jaki sposób postrzegał i oceniał ówczesną rzeczywistość poeta, będący legendą, jeden z najwybitniejszych pisarzy polskich XX wieku – Zbigniew Herbert.
Warto przywołać diagnozę czasu tzw. przełomu, dokonaną przez autora „Przesłania Pana Cogito” przynajmniej z dwóch powodów. Pierwszym z nich jest fakt, iż wiąże się ona z jedną z bardziej kompromitujących kart początków III RP, jaką była polityczna i medialna nagonka na poetę, kierowana ze strony środowisk, które tworzyły ówczesne „polityczne elity” „wolnej” Rzeczypospolitej. Drugim jest fakt, że konfrontacja poglądów Herberta z poglądami tych, którzy uznali za słuszne „układanie się” z komunistami, doskonale obrazuje korzenie i charakter sporu ideowego fundamentalnego dla tamtych czasów a istniejącego (choć może pod nieco inną postacią) po dzień dzisiejszy.
„Moja teza jest następująca…” – Herbert wobec Okrągłego Stołu
Rok 1989 i pierwsze lata III RP poeta oceniał w sposób bardzo krytyczny. Obserwując wybory polityczne części elit solidarnościowych, bratających się z dawnymi aparatczykami peerelowskimi, dostrzegał zdradę ideałów solidarnościowych. Widział proces tworzenia się patologicznej rzeczywistości, początków Polski korupcyjnej, której rysem charakterystycznym była m.in. walka z polskim patriotyzmem, polską tradycją i religią. Miał świadomość, że rzeczywistość tę kreują w znacznym stopniu tajne służby o rodowodzie komunistycznym.
Ocenę dokonujących się w Polsce przemian ujął poeta w następującej refleksji, łączącej wyznanie natury osobistej ze zobiektywizowaną analizą polityczną początku lat 90-tych:
Ja przeżyłem wybuch Polski, jeśli tak można powiedzieć, za granicą, w Paryżu. I była to dla mnie niespodzianka. Zawsze wyobrażałem sobie, że jeżeli dowiem się, że Polska jest nareszcie, rzeczywiście niepodległa, to pierwszą rzeczą, którą zrobię, to wybiegnę na ulicę i będę głośnio krzyczał: „Vive la Poloigne” oraz całował różne napotkane osoby. Będę zachowywał się w sposób nieodpowiedzialny. Aliści ogarnął mnie jakiś smutek, melancholia, dyskomfort, ponieważ ja lubię, i w pisaniu, i w działalności także, rzeczy, które mają swój początek, środek i koniec. Otóż ja nie wiem, jaki był początek, co można uważać za początek nowej Polski. Moja teza jest następująca: W Polsce panuje neokomunizm, nie odwołuje się on do ideologii, ale stara się i bardzo dobrze mu to wychodzi, urządzić z kapitalizmem. Powiada: do diabła z Karolem Marksem, Engelsem, władza to pieniądz, pieniądz to banki, opanujmy banki, opanujmy struktury gospodarcze, w każdym razie kontrolujmy je bardzo wyraźnie, wtedy będziemy rządzić.
Powrót do kraju na przełomie 1991/1992 roku z Francji (gdzie poeta przebywał od roku 1986) jedynie utwierdził Herberta w negatywnej ocenie polskiej transformacji ustrojowej. Zdaniem poety została ona zatrzymana w pół drogi i była ściśle kontrolowana przez postkomunistów oraz degenerowała się z dnia na dzień. Artysta uważał, że w okresie owej transformacji „nowe elity”, w tym ci, którzy uznali za konieczność dziejową współdziałanie
z komunistami, wykorzystują demokrację do własnych oligarchicznych i partyjnych celów. Pisał:
Wybrana demokratyczna większość parlamentarna tworzy system, który jak dotychczas, obywa się bez terroru, funkcjonuje w nim wolna prasa. Jednak komuniści wyciągnęli jedynie słuszny wniosek, że można podbić kraj nie przy pomocy terroru i policji, ale za pomocą kapitału, rozkradania majątku narodowego, wstrzymania reformy samorządowej, zahamowania prywatyzacji, utrzymania rozległego aparatu administracji, oderwanego od społeczeństwa.
Sekwencja wydarzeń przełomu lat 80-tych i 90-tych zdawała się potwierdzać pesymistyczną diagnozę poety, dotyczącą procesów politycznych zachodzących w Polsce w tamtym czasie. „Układ” Okrągłego Stołu i będące jego następstwem kontraktowe wybory do Sejmu w czerwcu 1989 roku sankcjonowały udział byłych funkcjonariuszy państwa totalitarnego w życiu politycznym „wolnej” Polski i gwarantowały im poczucie bezkarności. Wybór przez Zgromadzenie Narodowe 31 grudnia 1989 autora stanu wojennego, odpowiedzialnego za zbrodnie, nie tylko tego okresu, generała Jaruzelskiego na prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej (przy haniebnym współudziale części dawnych środowisk opozycyjnych) symbolicznie przypieczętował proces tworzenia się trwałego sojuszu części dawnych środowisk opozycyjnych z peerelowskimi aparatczykami. Obalenie (i okoliczności obalenia) pierwszego niekomunistycznego rządu po roku 1989, rządu Jana Olszewskiego, dowodziły, jak potężne wpływy w III RP nadal posiadają tajne służby o PRL-owskim rodowodzie. Wreszcie zwycięstwo postkomunistycznej lewicy w przyspieszonych wyborach 1993 roku i objęcie rządów przez SLD w sojuszu z PSL (dawne ZSL) wskazywały dobitnie na pogłębiający się coraz bardziej kryzys świadomościowy społeczeństwa polskiego, rezygnującego z ideałów Sierpnia i ulegającego różnym procesom manipulacji oraz historycznej amnezji. Wszystkie te wydarzenia stanowiły źródło głębokiej frustracji poety, kreślącego pesymistyczne scenariusze przyszłości.
Symbolicznym wyrazem stosunku Herberta do rzeczywistości, będącej pochodną Okrągłego Stołu jest wiersz „Zaświaty Pana Cogito”, w którym czytamy:
więc nie wszystko
idzie dobrze
czy Pan Cogito
nie tłumaczył
cierpliwie
że nie należało
podpisywać traktatu
ze złoczyńcą
ani oczekiwać
że dobre intencje
prowokują nieodmiennie
korzystne skutki
ani tysiąca innych
zaleceń ogólnych
i ich szczegółowych zastosowań
więc nadal
sufluje władcom świata
swoje dobre rady
jak zawsze
zawsze bez skutku
[„Epilog burzy” – 1998]
„Obawiam się, że zupełnie zidiociejemy” – Herbert jako publicysta …
Krytyczna ocena rzeczywistości politycznej III RP znalazła wyraz w wystąpieniach publicznych i publicystce Herberta po roku 1989. Znaczące dla jej zrozumienia są zwłaszcza wywiady przeprowadzone z pisarzem głownie w „Tygodniku Solidarność”: „Jak tu teraz żyć? Rozmowa ze Zbigniewem Herbertem” (1991) i „Pojedynki Pana Cogito” (1994). Warto przywołać też rozmowę z Herbertem w Radiu RMF FM, przedrukowaną następnie w „Życiu Warszawy” („Oni wygrają” – 1994) i „Czasie Krakowskim” („Pan Cogito gasi światło”- 1994). Uzupełniają je felietony poety drukowane w „Tysolu” oraz sporadycznie w „Tygodniku Powszechnym”, np. „Armia”, „Skandal”, „Wierność”, „Prezydent kłamie”, „Głowa”, „Generał”, „Ciemniak”, „Uwagi Pana Cogito przy stole…”, „W obronie demokracji”.
Szczególnej wymowy nabierają również jego ostatnie publiczne wystąpienia. W roku 1992 Herbert udziela wsparcia redakcji czasopisma „Arka”, domagającego się na swoich łamach dekomunizacji, a w 1994 roku wspiera inicjatywę Ligi Republikańskiej w sprawie wyjaśnienia okoliczności śmierci Stanisława Pyjasa i postulat odtajnienia tajnych akt PRL-owskiej bezpieki w związku z odmową ministra A. Milczanowskiego ujawnienia nazwisk agentów i współpracowników inwigilujących zamordowanego studenta oraz ówczesną opozycję demokratyczną w Krakowie, w tym Uniwersytecie Jagiellońskim.
W 1995 roku Herbert pisze list otwarty do prezydenta Wałęsy w sprawie unieważnienia haniebnego wyroku na pułkownika Kuklińskiego (skazanego przez sąd wojskowy w PRL-u na karę śmierci, zmienioną potem w III RP na 25 lat więzienia), przywrócenia mu praw obywatelskich i honorowych oraz umożliwienia powrotu do ojczyzny.
Tym działaniom towarzyszyło zaangażowanie Herberta na rzecz osób doświadczających prześladowań nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Należą do nich: zainicjowanie zbiórki pieniężnej na pomoc dla Czeczenii (walczącej z rosyjską agresją) i wystosowanie listu do Dżochara Dudajewa (1994) czy skierowanie listu otwartego
do prezydenta Busha, w którym poeta protestował przeciwko obojętności USA wobec losu Kurdów, których wolnościowe dążenia zostały krwawo stłumione przez reżim Saddama Husajna (1991).
W pierwszej dekadzie III Rzeczpospolitej, w swoich tekstach publicystycznych oraz wystąpieniach publicznych Herbert trafnie diagnozował problemy, które, jak się okazało, rzutować miały na dalszy przebieg tzw. transformacji ustrojowej, która w istocie konserwowała układ Okrągłego Stołu i hamowała proces odzyskiwania pełnej niepodległości.
Sam poeta deklarował się jako zdecydowany zwolennik lustracji i dekomunizacji. Uważał, że zarówno lustracja, jak i dekomunizacja są niezbędne dla zdrowia moralnego narodu. Miał świadomość, iż są one pilne (Naprawdę czas nagli, nie ma chwili do stracenia) oraz konieczne w procesie rzeczywistego zrywania z komunistyczną spuścizną i tworzenia demokracji wolnej od wszelkich patologii. Herbert uważał, że trzeba w ten sposób postępować, gdyż w przeciwnym wypadku, jak pisał: Obawiam się, że zupełnie zidiociejemy.
W polu jego krytyki znaleźli się więc ci, którzy sankcjonowali i utrwalali „układ z Magdalenki”, zgubny dla aspiracji niepodległościowych narodu. Autor „Pana Cogito” precyzyjnie wskazywał, kto to był i adresował swoje zarzuty do nowych elit politycznych, środowiska „Gazety Wyborczej” („formacji skażonej totalitarną wypustką w genach dziś masowo wyznającej liberalizm”), kolejnych prezydentów: Jaruzelskiego, Wałęsy i Kwaśniewskiego oraz wszystkich tych, którzy – będąc niegdyś wiernymi członkami partii komunistycznej – w III RP założyli kostiumy demokratów i liberałów. To ich Zbigniew Herbert nazwał „farbowanymi lisami”.
Brak rozliczenia zbrodniarzy komunistycznych, filozofia „grubej kreski”, prowadząca w gruncie rzeczy do historycznej amnezji, służącej rozgrzeszaniu funkcjonariuszy dawnego systemu oraz budowanie nowej Polski na kłamstwie i manipulacji poeta postrzegał przede wszystkim w kontekście kategorii moralnych, jako sprzeniewierzenie się prawdzie o dramacie tych, którzy sami już nie mogli się bronić – ofiar systemu zła. Być tak zwanym Polakiem – pisał – to znaczy cierpieć z Polską i wstydzić się razem za tę «tolerancję» wobec zbrodniarzy, i obojętny, co najmniej, stosunek do ofiar… . Postawa poety była naturalną konsekwencją jego życiowego przekonania, tak mocno wyartykułowanego w jego twórczości, że rolą poety jest zawsze stawać po stronie skrzywdzonych i poniżonych, bez względu na to, gdzie, kiedy i, z jakich powodów stają się ofiarami czyjegoś okrucieństwa i przemocy.
Dostrzegał, jak to określał, „stan ciężkiej zapaści semantycznej”, towarzyszącej chaosowi aksjologicznemu pierwszych lat III RP. Język – twierdził – stał się niedrożnym środkiem komunikacji społecznej. Słowa, zdania, funkcje zdaniowe zostały przerobione na bigos hultajski, to znaczy trudno cokolwiek opisać czy przekazać treści duchowe. Komu ten stan rzeczy służy? Służy tym, którzy boją się zdemaskowania, uczynienia z języka sprawnego narzędzia do oddzielenia prawdy od fałszu i dobra od zła. W tym kontekście krytycznie odnosił się m.in. do ówczesnych mediów publicznych, które w zdecydowanym stopniu były tubą propagandową okrągłostołowego porozumienia między częścią środowiska postsolidarnościowego z właścicielami PRL i postkomunistami, jak również neoliberalizmu traktowanego przez ówczesne elity polityczne i media jako jedyna słuszna droga rozwoju Polski.
Stąd w swoich publicystycznych wypowiedziach Herbert – publicysta dotykał spraw, które, zdaniem niektórych, należałoby złożyć na ołtarzu „porozumienia narodowego”. Tych spraw, o których nie „wypadało” wówczas mówić było wiele, chodziło m.in. o brak pociągnięcia do odpowiedzialności twórców stanu wojennego, krytyczną ocenę Ludowego Wojska Polskiego (w tym udziału w pacyfikacjach społeczeństwa w okresie PRL-u) czy łagodnego potraktowania zabójców księdza Jerzego Popiełuszki i nieosądzenia zleceniodawców odpowiedzialnych za tę zbrodnię.
Jako komentator ówczesnego życia politycznego Herbert starał się jednoznacznie przeciwstawiać postawy zdrajców i bohaterów, oprawców i ich ofiar. Znalazło to odzwierciedlenie w zaangażowaniu Herberta w obronę dobrego imienia takich postaci, jak płk. Ryszard Kukliński czy major Hodysz, którym przeciwstawiał postać Jaruzelskiego, którego określał jednoznacznie mianem „zdrajcy”. Herbertowskie kryteria oceny postaw jawią się jako proste i jednoznaczne – były nimi wartości, którymi przesiąknięta była jego dotychczasowa twórczość: ideały II Rzeczypospolitej, wierność testamentowi pokolenia Armii Krajowej i Żołnierzy Wyklętych, pamięć o ofiarach wszelkich totalitaryzmów, heroizm etyczny w służbie ojczyźnie i narodowi. Tak rozumiał swoją twórczość, czemu dał wyraz w jednym ze swoich dawnych wywiadów, z 1973 roku:
Talent jest rzeczą cenną, ale talent bez charakteru marnieje. Co to znaczy bez charakteru? To znaczy,
bez uświadomionej sobie postawy moralnej wobec rzeczywistości, bez upartego, bezkompromisowego wyznaczania granic między tym, co dobre, a tym, co złe. Dlatego obok sprawności warsztatowej ceni się wysoko u pisarzy ich bezkompromisowość, odwagę, bezinteresowność, a więc walory pozaestetyczne.
„Obywatel Ciemnogrodu…”
Konsekwentna postawa Herberta wobec komunizmu i tych, którzy w Polsce wcielali go w życie lub sankcjonowali oraz jego krytyczny stosunek do rzeczywistości politycznej lat 90-tych spowodowały bezpardonowe ataki na poetę, Ich inicjatorzy nie przebierali w środkach. Ataki te wypływały zwłaszcza ze środowisk, które poeta bezpośrednio lub pośrednio krytykował. Szczególny rodzaj agresji wywoływały zwłaszcza jego personalne oceny „farbowanych lisów” III RP. Dopóki Herbert diagnozował zjawisko totalitaryzmu, przyjmując pespektywę antycznego mędrca, zachowując stoicki dystans, wykorzystując parabolę i metaforę jako narzędzia demaskacji różnych mechanizmów zła, przyjmowany był jako autorytet i moralny punkt odniesienia dla wypowiedzi tych, którzy bardzo chętnie podpierali się, co celniejszymi cytatami z jego poezji. Wystarczyło jednak, że Herbert sięgnął do realnej rzeczywistości, skonfrontował postawy jemu współczesnych z tymi, które opisywał w swoich wierszach, aby wywołać furię.
Dla Herberta – stoika, myśliciela, klasycysty, erudyty, ikony przeszłości znalazłoby się zapewne miejsce w III RP. Dla Herberta – zwolennika dekomunizacji i lustracji, przeciwnika paktowania z komunistami, bezlitosnego oskarżyciela współczesnych zdradzających dawne ideały i piętnującego patologie tzw. transformacji, a ponadto katolika (choć nie bez pytań i dylematów), ceniącego swoją polskość i zakorzenionego w świecie wartości kultury śródziemnomorskiej nie było miejsca w nowej, pookrągłostołowej rzeczywistości.
Zaciekłe ataki na Herberta w małym stopniu stanowiły zobiektywizowaną polemikę z prezentowanymi przez poetę poglądami, natomiast w zdecydowanym stopniu miały one na celu zdyskredytowanie samej osoby twórcy. Zarzucano mu, że kieruje się nienawiścią, przyjmuje postawę „bolszewickiego enkawudzisty”, nazywano „obywatelem Ciemnogrodu”, „oszołomem”. Wykorzystując fakt, że Herbert cierpiał na depresję, sugerowano chorobę psychiczną (a nawet obłąkanie). Tłumaczono „zwrot prawicowy poety” jako efekt alkoholizmu lub starczego zgorzknienia. Sugerowano ponadto niejasne kontakty z funkcjonariuszami SB przy okazji jego wyjazdów zagranicznych. Jak tego typu „spotkania” wyglądały w rzeczywistości, możemy sobie wyobrazić, przywołując wspomnienie żony pisarza:
Starania o paszport nigdy nie były miłe. To zawsze była łaska. Mogli dać albo nie dać. I starali się, żeby człowiek to odczul. Herbertowi nie bardzo mogli odmówić, bo miał już na Zachodzie wyrobione nazwisko, a oni się liczyli z tym, jaką kto ma pozycję. Ale mogli go dręczyć.(…) Kazali mu przychodzić do hotelu Metropol. (…) Opowiadał mi to ze szczegółami. Bo wrócił w strasznym stanie. Przesłuchiwali go w tym Metropolu nieomal codziennie (…) po kolei wypytywali o różne znajomości z polskiej emigracji – głównie o emigracyjnych pisarzy. Najbardziej interesował ich Miłosz. Chcieli wiedzieć, co myśli Czesław Miłosz, więc Zbyszek im opowiedział „Dolinę Issy”, recytował wiersze, przedstawiał ich analizy. Grał z nimi. (…) Ale to go kompletnie wykończyło. Potem w Berlinie napisał list do Miłosza. Uważał, że musi go ostrzec, więc opisał mu całą sytuację.
Fałszywe oskarżenie o współpracę, mające zresztą służyć kampanii antylustracyjnej, szczególnie boleśnie dotknęło zbliżającego się do kresu swojego życia poetę. Próbując zdyskredytować jego legendę jako niezłomnego przeciwnika sytemu, starano się wykorzystać nawet przyjaciela pisarza i sojusznika w krytyce III RP – Gustawa Herlinga – Grudzińskiego, któremu podczas wywiadu pokazano wspomniany powyżej list Herberta z 1969 roku do Czesława Miłosza wydrukowany w „Zeszytach Literackich”, w którym pisał o spotkaniach z funkcjonariuszami SB przy okazji próby uzyskania paszportu. Chodziło zapewne o wywołanie odpowiedniej reakcji pisarza.
Cel został w jakimś stopniu osiągnięty, zaskoczony Grudziński skomentował „rewelację” spontanicznym oburzeniem: „Nic o tym nie wiedziałem. Zawsze uważałem Herberta za przyzwoitego człowieka”. Po ogłoszeniu wywiadu autor „Innego świata” zorientował się jednak, do czego został wykorzystany. Reakcją prozaika było natychmiastowe oświadczenie wygłoszone podczas ostatniej wizyty w Polsce, w kawiarni „Czytelnika”, a następnie opublikowane w dzienniku „Życie”:
Moje zaskoczenie – mówił – nie oznaczało w żadnym wypadku dystansowania się od Herberta. Mnie się zdaje, że panie, które odwiedziły mnie w Neapolu, wykładające plan przygotowany, moim zdaniem, przez Adama Michnika, chciały cytując ten list Herberta rzucić na niego cień. Chodziło o pomieszanie w świadomości czytelników czystych postaci naszej nieodległej przeszłości z postaciami marnymi i nieczystymi. (…) Jest to pomysł bardzo groźny. Jeśli mam rację, polega on na próbie spopularyzowania hasła, które brzmiałoby – parafrazując tytuł powieści Hłaski – »Wszyscy byli zabrudzeni«. Nigdy nie zgodzę się, żeby do jednego worka wrzucono takich ludzi jak Zbigniew Herbert i takich jak Władysław Broniewski czy Kazimierz Brandys. (…) Są ludzie jaśni, są ludzie czyści – i są ludzie nieczyści. I nie wszyscy byli zabrudzeni. (…) Jeszcze raz proszę, aby tę rozmowę opublikowaną na łamach „Gazety Wyborczej” uznać za nadużycie, będące konsekwencją mojego błędu. Powinienem był podczas tej rozmowy sparafrazować historyczny okrzyk Adama Michnika »Odpieprzcie się od generała«! Powinienem odpowiedzieć Paniom Śledczym: »Odpieprzcie się od Herberta«.
„Więc dałem słowo …”
Krytycy postawy Herberta po roku 1989 częstokroć formułowali wobec niego zarzut, że poeta zmienił się (oczywiści pod wpływem skrajnej prawicy) i swoją postawą zaprzecza chwalebnej przeszłości. Znając charakteryzującą Herberta skłonność do pryncypialności i niezależności (której dowody dawał niejednokrotnie w swoim życiu) oraz całą drogę twórczą poety, zarzut ten uznać należy za całkowicie bezpodstawny.
Krytyczna ocena Okrągłego Stołu i jego skutków w pierwszym dziesięcioleciu III RP dokonana przez pisarza stanowiły bowiem naturalną konsekwencję poglądów Herberta jako obywatela i poety, a nie, jak chcieli to przedstawiać niektórzy, aberrację starzejącego się, schorowanego i oderwanego od rzeczywistości człowieka. Dowodzi tego cała jego biografia: zaangażowanie w podziemie niepodległościowe, niezłomna postawa w latach 50-tych (kiedy odmówił jako twórca uczestnictwa w systemie zła), wystąpienia publiczne w latach 70-tych i 80-tych (np. w obronie prześladowanych i uwięzionych, przeciw interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji, przeciw cenzurze i zapisom w Konstytucji o wiecznej przyjaźni z ZSRR i przewodniej roli partii), entuzjastyczne przyjęcie rodzącego się ruchu Solidarność, współpraca z Niezależną Oficyną Wydawniczą „Zapis” i wydawnictwami emigracyjnymi, zaangażowanie poety w okresie stanu wojennego (wieczory autorskie, udział w procesach działaczy Solidarności, interpretacje jego wierszy przez głównych „bardów Solidarności” – Jacka Kaczmarskiego i Przemysława Gintrowskiego). Jednoznacznie ukazuje ona Herberta jako konsekwentnego w swoich poglądach antykomunistę i niepodległościowca, przeciwnego jakiemukolwiek paktowaniu z „potworem”.
Poglądy Herberta na temat rzeczywistości lat 90-tych są jednak przede wszystkim konsekwencją całej jego drogi twórczej, której podstawowym przesłaniem było dawanie świadectwa, bycie świadkiem poniżenia szlachetnych i mężnych, bezsilności i samotności rozumnych, uległości zastraszonych, triumfu kłamstwa, obłudy, przewrotności, okrucieństwa i przemocy. Herbert to poeta ukształtowany przez doświadczenia historyczne swojego pokolenia (rocznik 1924), którym dawał świadectwo w wielu swoich wierszach. To twórca zakorzeniony w przeszłości, która staje się w jego twórczości źródłem pamięci i zobowiązania, szczególnie wobec tych, którzy stali się ofiarami zbrodniczych totalitaryzmów oraz fundamentalnych wartości kultury śródziemnomorskiej, jak to określał sam Herbert „tablic wartości” (w tym odwagi, honoru, wolności, prawdy i współczucia). Zobowiązanie to powoduje w życiu pisarza konieczność dokonania fundamentalnego wyboru, w ramach którego odrzucone zostaje przez poetę uczestnictwo w jakiejkolwiek postaci w systemie zła i przemocy (bez względu na czasy i okoliczności) i opowiedzenie się zawsze po stronie ofiar, czemu dał wyraz chociażby w swoim najbardziej znanym wierszu „Przesłanie Pana Cogito”. To właśnie w nim „nakazuje”, aby nigdy nie być obojętnym wobec łotrostwa, okrucieństwa, przemocy, być zawsze po stronie poniżonych i bitych a nie szpiclów katów tchórzy i nie przebaczać w imieniu skrzywdzonych, których zdradzono o świcie, bo tylko oni mają do tego moralne prawo a wybaczanie w ich imieniu stanowiłoby poważne nadużycie moralne. I jeszcze, aby zachować w sobie dziecięcą wiarę w prosty i jednoznaczny porządek moralny, powtarzać stare zaklęcia ludzkości bajki i legendy (…) powtarzać wielkie słowa powtarzać je z uporem / jak ci co szli przez pustynię i ginęli w piasku, a więc pozostać wiernym dziedzictwu kultury europejskiej i tym, którzy byli jej wierni na przestrzeni wieków. To na takim fundamencie buduje poeta swój światopogląd i swoją postawę wobec świata, którą w jednym ze swoich wierszy nazywa „postawą wyprostowaną”. A ona wiąże się z kolei z przyjęciem za swoją etyki wierności, której naturalną konsekwencją będzie heroizm i maksymalizm etyczny oraz stałość w ocenie wydarzeń politycznych, kształtujących doświadczenie zbiorowości.
Tak rozumiana droga życiowa pisarza, wyrażona w jego twórczości, powoduje, że nie można uznać roku 1989 za cezurę, która zwalniałaby poetę od pozostania wiernym samemu sobie. Dał temu wyraz zresztą sam poeta u kresu swojego życia w wierszu „Dałem słowo”:
byłem bardzo młody
i rozsądek doradzał
żeby nie dawać słowa
(…)
w oślepiającym teraz
trzeba było wybierać
więc dałem słowo
słowo
pętla na szyi
słowo ostateczne
(…)
a dane słowo
ugrzęzło w gardle
[„Epilog burzy” – 1998]
Przywołana powyżej skrótowo filozofia twórczości Herberta tłumaczy radykalne (według niektórych) poglądy prezentowane przez poetę w okresie tzw. polskiej transformacji jako pragnienie pozostania wiernym uznawanym przez poetę wartościom. Wartościom, które nakazują dawanie świadectwa prawdzie, bycie po stronie ofiar, zawsze w opozycji do zła, bez względu na czasy i okoliczności. Tym bardziej staje się to zrozumiale, jeżeli przypomnimy sobie ostatnie wersy drugiego kultowego wiersza poety „ „Raport z oblężonego miasta” z roku 1983, w których odnaleźć możemy gorzkie przeczucie zwycięstwa zwolenników ugody nad stronnictwem niezłomnych, słowa mówiące o zdradzie oraz o upokorzeniu i samotności tych, którzy stają się ofiarami historii. I przesłanie wierności, dedykowane tym, którzy mają być jak Miasto, które jest w jego poezji symbolem m.in. wolności.
W tym kontekście nie dziwi, że w ostatnich tomikach poety z lat 90-tych, w których na plan pierwszy wysuwają się przemyślenia natury egzystencjalnej oraz religijnej człowieka, przybliżającego się do kresu życia, znajdzie się także miejsce na pojedyncze wiersze, w których poeta upomina się o tych, którzy stali się symbolicznymi ofiarami tego nieludzkiego systemu, jakim był komunizm. Tych, o których chciano by zapomnieć, budując „nową” Polskę wespół z takimi „ludźmi honoru”, jak Jaruzelski, Kiszczak czy Urban. Mam tu na myśli wiersze: „Guziki” (utwór poświęcony ofiarom zbrodni katyńskiej), „Wilki” (upamiętniający losy Żołnierzy Wyklętych) i „Na chłopca zabitego przez policję” (dokumentujący zbrodnie stanu wojennego). Dowodzą one niezbicie, że Herbert chciał
i pozostał sobą, pozostał wierny przesłaniu własnych wierszy, których mottem mogłyby stać się słowa samego poety z roku 1981:
Ja jestem przeciwko pragmatycznej zasadzie, że trzeba tylko wykonywać jakieś zadania celowe, dążyć do celów osiągalnych, że natomiast nieosiągalne cele są poza dyskusją, to znaczy są bezsensowne. Wydaje mi się, że podejmuje się walkę nie dla wygranej, bo to by było zbyt łatwe, i nie tylko dla samej walki, ale w obronie wartości, dla których warto żyć i za które można umrzeć.
Poscriptum
Zbigniew Herbert umiera 28 lipca 1998 roku. Zostaje pochowany 31 lipca na Starych Powązkach, w bliskiej odległości grobów tych z jego pokolenia, których testamentowi wolności starał się być wierny przez całe życie.
30 lipca 1998 prezydent RP Aleksander Kwaśniewski odznaczył pisarza pośmiertnie Orderem Orła Białego. Wdowa po poecie – Katarzyna Herbertowa – odmówiła przyjęcia odznaczenia.
Po niemal 9 latach, 3 maja 2007, Katarzyna Herbert oraz siostra poety Halina Herbert-Żebrowska odebrały to odznaczenie z rąk prezydenta RP, Ś.P. Lecha Kaczyńskiego.
Wojciech Marczak