10 stycznia minęła 130 rocznica urodzin Melchiora Wańkowicza (1892). Kiedy wspominamy to nazwisko, zaraz oczywiście ciśnie się na usta (lub na papier, także ten wirtualny) skojarzenie w rodzaju – „Król polskiego reportażu”. I oczywiście wnikliwe wejrzenie w jego biografię i twórczość pozwoliłoby znaleźć argumenty uzasadniające takie właśnie spuentowanie hasła „Wańkowicz”, ale przecież nie miejsce tu na takie dogłębne analizowanie. To zostawiam specjalistom.
Dla mnie bowiem ta rocznica – szerzej chyba niezauważona – stanowi dogodną okazję, by podzielić się bardziej osobistymi wrażeniami, jakie z wańkowiczowskiego pisarstwa wyniosłem. Ze względu na kontekst regionalny więcej uwagi poświęcę konkretnemu tytułowi z pisarskiego dorobku autora. Zanim to jednak nastąpi, pozwolę sobie na krótki, kilkuzdaniowy przegląd moich ulubionych książek „mistrza Melchiora”.
Zatem to byłoby tak…
W uroczych „Szczenięcych latach” sięgnął Wańkowicz po uwodzicielski styl szlacheckiej gawędy rodem z Jana Chryzostoma Paska, którego nie pozbył się (bo i nie było ku temu powodu) w kolejnych dziełach. W powojennym, bardzo osobistym „Zielu na kraterze” już nie uwodził, ale niezmiennie wzruszał opowieścią o swej rodzinie, o córkach, o Powstaniu… Monumentalnej opowieści o słynnej bitwie pt. „Monte Cassino” nadał wymiar epopei. W „Westerplatte” czy „Hubalczykach” zbudował legendę, która trwa do dziś, nawet na przekór dekonstrukcji dokonanej przez historyków. W „Kundlizmie” okazał się bezwzględnym demaskatorem naszych ułomności. Pełne historyczno-literackiej finezji rozważania o istocie pracy reportażysty w „Karafce la Fontaine`a” zdumiewają rozległą erudycją, a czasem… odwagą przyznania się do manipulacji. W różnych, luźnych tekstach, które weszły w skład poszczególnych książek reporterskich, angażował Czytelnika w przeżywanie kolejnych opowieści, wywoływał czasem zachwyt, czasem opór, czasem dyskusję – nigdy jednak nie pozostawiał obojętnym. Te wszystkie książki zasługują na uwagę, a za swoiste uznanie dla dziennikarskiego kunsztu ich autora możemy potraktować zarówno imię Wańkowicza nadane Wyższej Szkole Dziennikarstwa w Warszawie (istniała w latach 1995-2013), jak i „Melchiory” wręczane od kilkunastu lat za wybitne osiągnięcia w dziedzinie reportażu.
A jednak z pewnych względów wciąż najczęściej sięgamy do reportażu z podróży pt. „Na tropach Smętka”. Wańkowicz odbył wyprawę do Prus Wschodnich w 1935r. wraz z córką Martą. W wydanej wkrótce potem książce autor podjął się wyzwania opowieści niby o tym, co widział i czego doświadczył, ale… Samochód, pociąg, kajak, statek, furmanka – dostarczały okazji do różnorodnych obserwacji społecznych i krajobrazowych. Spotkania z ludźmi, rozmowy, opisy przyrody, poszczególnych miejscowości – wszystko to zanurzone w niezwykle ekstensywnym sosie, przyprawionym historyczną i polityczną refleksją. W ten sposób powstała książka, która wykreowanym obrazem Prus Wschodnich/Warmii i Mazur nie tylko zapłodniła wyobraźnię polskich czytelników z końcówki lat trzydziestych, ale wprost odcisnęła piętno na kilku kolejnych pokoleniach Polaków, szukających odpowiedzi na pytania o historię, współczesność, a czasem też przyszłość tajemniczej, północnej krainy.
Tę książkę podczas wojny czytali uczestnicy kursów konspiracyjnych, którzy w ramach Polski Podziemnej przygotowywali się do powojennej pracy na ziemiach poniemieckich. Do tej książki odwoływali się często pionierzy, którzy w 1945 r. przybywali do Okręgu Mazurskiego, na miejscu szukając potwierdzenia własnych (czy raczej Pana Melchiora?) wyobrażeń. Wydaje się, że to właśnie Wańkowicz nadał naszemu regionowi walor jakiejś mitycznej krainy. Sprawił, że wciąż jeszcze doszukujemy się w procesach, zachodzących tu przed kilkoma dziesiątkami lat, jakiejś tajemnicy, zagadki. Czy dlatego ta książka, wydana po raz pierwszy w 1936r., wciąż ma w sobie coś inspirującego?
To prawda, roi się w niej od wańkowiczowskich konfabulacji czy uproszczeń. A jednak widzimy w tym dziele to „coś”, co sprawia, że chcemy szukać dalej i głębiej. Wymyślił więc Wańkowicz mazurskiego „Smętka”, który nigdy przecież nie był mazurski. A jednak współcześnie po Pisie pływają stateczki o nazwie „Smętek”. Przez kilkanaście lat Muzeum Ziemi Piskiej przyznawało tytuł Osobowości Ziemi Piskiej, któremu towarzyszyła rzeźbiona przez miejscowego artystę Dariusza Bednarskiego figurka Smętka – złego ducha, nad którym uhonorowana osoba, potrafiła skutecznie zapanować i wbrew przeciwnościom uczynić dla lokalnej społeczności coś dobrego.

Wańkowicz wciąż jest gdzieś obecny. We wrześniu 2011 r. po obu brzegach rzeki Pisy, której rwący nurt usiłował w 1935r. pokonać kajakiem o dziwacznej nazwie „Kuwaka”, został osadzony „dwu – pomnik” Mistrza i jego książki, autorstwa Andrzeja Renesa. Rzeźbiarz ucieszył się wtedy z propozycji zrealizowania artystycznego założenia nad Pisą, objaśniając, że w te właśnie sposób Wańkowicz do niego wrócił. Ponoć właśnie Wańkowicza dotyczył jego pierwszy samodzielny esej literacki, popełniony jeszcze w szkole średniej!
Współcześnie na rzece bądź pobliskim jeziorze Roś odbywają się każdego września zawody kajakarskie upamiętniające postać Wańkowicza. Kilka lat temu funkcjonowała gra terenowa odwołująca się do jego pobytu w regionie. A ostatnio olsztyński Teatr im. Jaracza zrealizował sztukę w reżyserii Rudolfa Zioły, bazującą na tekstach zaczerpniętych z „Na tropach Smętka”. W grudniu 2021 r. spektakl zawitał do Zespołu Szkół Leśnych w Rucianem – Nidzie. Na widowni pod zaimprowizowaną sceną zebrała się całkiem liczna publika! Po trwającym ponad dwie godziny przedstawieniu, w pobliskim Domu Kultury zorganizowano dyskusję na temat Wańkowicza, jego książki oraz losów Warmiaków i Mazurów nie tylko w dwudziestoleciu międzywojennym.

Wańkowicz wraca też do czytelników, m.in. w kolejnych książkach Aleksandry Ziółkowskiej–Boehm – w latach siedemdziesiątych asystentki pisarza, która sama sięgnęła po pióro z dobrym skutkiem. I oto, gdy otwieram najnowszy tom „Rocznika Mazurskiego” (t. XXV/2021) wydawanego w Szczytnie pod redakcją dr. hab. Zbigniewa Kudrzyckiego, tam również napotykam Wańkowicza, tym razem w artykule Jana Chłosty, polemizującym z niektórymi wątkami z najnowszej książki Pani Aleksandry.
Czy to wszystko oznacza, że Wańkowicz jest „wiecznie żywy?”
Waldemar Brenda