Trzeci Campus Polska dowodzi, że impreza fundowana za obce pieniądze wygasa. I nic dziwnego. Zasoby intelektualne totalsów sprowadzają się do wzajemnej licytacji antyrządowych i antyprawicowych komunałów. Coraz mniej obchodzą przekomarzania między groteskowymi gwiazdami czy meteorami krążącymi na opozycyjnym firmamencie. Ten powiedział to, tamten tamto w obecności owego.
Sytuację czasem ożywiają kobiety. Warto posłuchać (ku przestrodze) jakie nocne lęki dotykają ogarniętą opozycyjnym amokiem pisarkę z Krakowa. Jej umysł zaniechał kontaktu z rzeczywistością, a pracuje na tworzenie autodestrukcyjnych wizji. Dla psychiatrii to może być ciekawy obiekt badawczy.
Skoro nie ma treści, może kilka słów o formie Campusu Polska. Pierwsze, czego nie sposób nie zauważyć to selekcja. Uczestnicy zostali staranie wybrani, a potem sprawdzeni, czy aby żaden myślozbrodniarz nie dostał się do świątyni prawomyślnych antypisowców. Wykreślono z listy prelegentów osobników niepewnych, którzy swoimi wątpliwościami mogliby zatruwać umysły uczestników. Do Campusu nie wpuszczono Telewizji Polskiej. W końcu nie po to buduje się bańkę, zamyka się w niej kilkaset osób, aby potem opowiadać o tym, co tam się dzieje.
Na zewnątrz ma wychodzić Informacja starannie spreparowana, a przede wszystkim ma pomijać prawdę o tym, co naprawdę w bańce się dzieje. W pierwszych wydaniach tego nie dopilnowano i poleciały strzały z „opiłowywaniem katolików”, zapowiedzią „masowej likwidacji szpitali”, a jeden z uczestników odważył się przypomnieć katastrofalne skutki polityki Balcerowicza z początku lat dziewięćdziesiątych. Teraz wszystko ma być pod absolutną kontrolą: tak ma wyglądać wolność słowa, gdyby dzisiejsza opozycja doszła do władzy.
Najciekawsze i najważniejsze jest jednak to, co każdy może zobaczyć: płoty i ogrodzenia. Na dwóch pierwszych Campusach poprzestano na wygrodzeniu z terenu kortowskiego miasteczka akademickiego samej bańki, w której odbywała się impreza. Zupełnie nie wiem, na jakiej podstawie na przez kilka dni campusu zakazano normalnym ludziom wstępu na publiczny teren należący do państwowej, finansowanej z budżetu państwa uczelni.
Tym razem organizatorzy, jak na totalsów przystało, poszli krok dalej. Ogrodzili do wyłącznego dostępu uczestników Campusu plażę Jeziora Kortowskiego, która jest piękną częścią miasteczka akademickiego, chętnie odwiedzaną przez mieszkańców Olsztyna i przyjezdnych. Przecież na Campus przybyły osoby absolutnie wybitne, które nie mogą mieszać się pospolitym społeczeństwem. Co by się stało, gdyby jakiś niedopuszczony zadał pytanie albo – nie daj Boże – poddał pod wątpliwość przekaz Campusu?
Na tym jednak nie koniec pomysłów totalsów. Ogrodzenia samej plaży uznali za niewystarczającą ochronę. Płot przedłużono i tym razem wbudowano go kilka metrów w głąb jeziora.
Po pierwsze jak to jest, że totalsi ostentacyjnie łamią prawo (art. 232 ust. 1 prawa wodnego) i ukochaną przez nich „KONSTYTUCJĘ”, która przecież mówi o równych prawach wszystkich obywateli, dostępie do zasobów naturalnych i dbałości o nie (Art. 1;5;32;74;86 Konstytucji RP). Po drugie trudno nie połączyć takiego działania z płotami, które bezprawnie uniemożliwiają dostęp do jezior szczególnie na Warmii i na Mazurach. Przypomnę, że prawo gwarantuje każdemu swobodny dostęp do linii brzegowej jezior, rzek, morza. Niestety bardzo często właściciele działek z dostępem do wody nic sobie z tego nie robią. Grodzą brzegi zbiorników kilka metrów w głąb. Być może organizatorzy Campusu przynieśli tę nielegalną praktykę ze swoich mazurskich czy warmińskich posiadłości.
Jednak od kogo chcą się tak skutecznie odgrodzić? Jeżeli komuś bardzo zależałoby na dostaniu się na zastrzeżoną dla totalsów plaże to może płot opłynąć albo wpław, albo łódką czy kajakiem. Więc jaki to ma sens?
Chyba że totalsi doczytali się w prawie wodnym, że jezioro można grodzić w przypadku zakładania hodowli. W tym wypadku hodowli totalnych umysłów.
Jerzy Szmit