Do wyborów coraz bliżej. Wszystkie wróble ćwierkają, że przez czarną polewkę, którą Grzymowicz dostał od Tuska, będziemy ponownie mieli go na głowie, jako kandydata na prezydenta Olsztyna. Razem z nieśmiertelnym Małkowskim w tandemie oczywiście. Dobra wiadomość jest taka, że „szubienice” Grzymowicza mogą tego nie doczekać.
Wygląda na to, że nawet ktoś tak skompromitowany jak Tusk nie chce mieć zbyt wiele do czynienia z Grzymowiczem. Los obecnego prezydenta Olsztyna miał zostać przypieczętowany podczas pozasejmowego posiedzenia Klubu Poselskiego Koalicji Obywatelskiej, który kilka dni temu odbył się w Olsztynie.
Z nieoficjalnych przecieków wynika, że nikt z obecnych parlamentarzystów nie chciał mu odstąpić swojego miejsca na liście kandydatów do nowego Sejmu, a Grzymowicz nie miał na tyle siły przebicia, żeby powalczyć o swoją pozycję samodzielnie. I tyle z grzymowiczowych ambicji sejmowych.
Oczywiści pozostaje mu jeszcze kandydowanie do Senatu. Tu jednak musiałby zetrzeć się z kobietą o wilczym apetycie na władzę i propagandowo nietykalną jako obsadzoną w roli obrończyni biednych w licznych programach telewizyjnych. A senator Lidia Staroń już kilka tygodni temu poinformowała, że będzie ubiegać się o reelekcję.
O tym, że obecny prezydent nie ma nic do zaoferowania mieszkańcom Olsztyna poza budową kolejnych nitek tramwajowych, nie trzeba nikogo przekonywać. Jego agresywna i pełna nienawiści polityka wobec rządu przynosi taki efekt, że poważni inwestorzy omijają stolicę regionu. Ominąć Olsztyn może też obwodnica, jeżeli Grzymowicz będzie upierał się za każdym razem przy opcji przeciwnej niż instytucje rządowe. I to w każdej sprawie.
Polityka, którą prowadzi w mieście, od dawna przypomina odmrażanie uszu na złość babci. Tyle że naszych uszu, bo Grzymowicz przyznał sobie (rękoma radnych popierającej go koalicji) tak wysoką pensję, że nie musi się o nic martwić. To z czego Olsztyn jest znany w Polsce, to wieża ratuszowa, na której jego poprzednik zabawiał się z urzędniczką, obrona pomnika ruskiego żołnierza i podskakiwanie Grzymowicza pod siedzibą premiera.
A w Olsztynie nie brakuje prawdziwych problemów i spraw, które trzeba załatwić. I to natychmiast, bo przez dwie ostatnie dekady władze marnowały czas. Do jednej z nich należy remont wiaduktu przy ulicy Limanowskiego. Na moście już gołym okiem są widoczne pęknięcia. Trwa ekspertyza jego stanu.
Od niej zależy, czy wiadukt będzie można dalej używać. Jest bardzo prawdopodobne, że z dnia na dzień zostanie wyłączony z ruchu. A jest jednym z dwóch czynnych tras prowadzących na coraz bardziej rozrastające się Zatorze. W tej sytuacji czeka nas w Olsztynie kolejny armagedon drogowy.
Można sobie wyobrazić, że Grzymowicz natychmiast ogłosi, że to wina rządu. Nie zająknie się, zupełnie nad tym, że miasto, w którym rządzi, nic nie zrobiło przez dziesięciolecia, że to personalnie efekt właśnie jego zaniedbań.
I to nie jest żart. Wystarczy tylko trochę wysilić wyobraźnie, żeby jej oczyma zobaczyć, a uszami usłyszeć zawodzenie Grzymowicza, że rząd PiS ma za nic mieszkańców Olsztyna i osobiście na prezesa Jarosława Kaczyńskiego, a nawet jego kota, za to, że miasto stoi w korkach.
Zawodzenie Grzymowicza może zbiec się w czasie z rozbiórką haniebnego symbolu ruskiej władzy, którym jest nadal stojący w Olsztynie Pomnik Wdzięczności Armii Radzieckiej. Nakaz jego likwidacji obowiązuje, mimo skarżenia go przez Grzymowicza w Wojewódzkim Sadzie Administracyjnym w Warszawie. Przy tym w urzędzie wojewódzkim coraz głośniej słychać o możliwości wydania decyzji zastępczej o jego rozbiórce na koszt miasta.
Grzymowicz broni pomnika, twierdząc, że to wielkie dzieło artystyczne o niebywałych wręcz walorach i pięknie. Jak jest w rzeczywistości, wie każdy w Olsztynie. Wystarczy podejść pod areszt śledczy (kolejna pozostałość starego reżimu – areszt w centrum miasta) i spojrzeć na smutne kikuty ruskiego monumentu sławiącego zwycięstwa Armii Radzieckiej. Ot, takie symbole, jaka władza! Tymczasem Grzymowicz zniknął z miasta. Podobno jest na urlopie…
Marek Adam