43 lata temu Polska pogrążyła się w mroku stanu wojennego. To wydarzenie na zawsze zmieniło losy kraju, dzieląc społeczeństwo na bohaterów, którzy walczyli o wolność, i zdrajców, którzy tę wolność deptali. Dzisiejsze obchody to czas refleksji nad tamtymi wydarzeniami i ich konsekwencjami.
Przeddzień rocznicy wprowadzenia stanu wojennego w Polsce w Liceum nr 4 im. Marii Skłodowskiej-Curie, mieszczącym się przy Alei Józefa Piłsudskiego w Olsztynie, odbyła się wyjątkowa uroczystość. Na sali gimnastycznej szkoły spotkali się uczniowie, wychowawcy oraz świadkowie tamtych budzących grozę dni, które zabijały nadzieję.
Formalnym przyczynkiem do spotkania było wręczenie nagród uczniom, którzy wzięli udział w konkursie dotyczącym historii PRL-u. Warto również przypomnieć, że od 2025 roku LO4 przejmie organizację ważnego dla społeczności Warmii i Mazur wydarzenia, które wcześniej odbywało się w murach LO3 przy ulicy Sybiraków – aukcji charytatywnych na rzecz stypendium im. Marcina Antonowicza.
Marcin Antonowicz, symbol sprzeciwu wobec reżimu komunistycznego, był absolwentem LO4. Był młodym, wybitnym uczniem o niezwykłej kulturze osobistej i wielu zaletach. Całe życie stało przed nim otworem. Zdołał rozpocząć studia na Politechnice Gdańskiej, które trwały zaledwie kilkanaście dni.
Marcin został zatrzymany przez milicjantów i bestialsko pobity tylko dlatego, że był studentem – grupą uznawaną za „niepewną ideowo” i skłonną do protestów wobec komunistycznego reżimu. Choć formalnie stan wojenny już się zakończył, bo był rok 1985, aparat przemocy działał w najlepsze. Marcin chciał uczcić pamięć uprowadzonego i zamęczonego na śmierć kapłana – kapelana Solidarności, błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki. Sam przypłacił to życiem. Znaleziony na ulicy z ciężkimi obrażeniami głowy, trafił do szpitala, gdzie rozpoznała go jego mama, mająca właśnie dyżur lekarski.
Podczas czwartkowej uroczystości uczniowie LO4 w godny sposób uczcili absolwenta swojej szkoły. Była to również okazja do rozmów nie tyle z oficjelami, przedstawicielami władzy, ile przede wszystkim z tymi, którzy są żywymi świadkami tamtych dni.
Na sali LO4 obecnych było co najmniej kilku takich świadków. Choć w większości siedzieli w tylnych rzędach, daleko za plecami przedstawicieli kuratorium czy Urzędu Miasta, dla nas byli najważniejszymi uczestnikami tego wydarzenia. Jednym z nich był Jerzy Szmit, prezes Fundacji im. Piotra Poleskiego, internowany w czasie stanu wojennego. Poprosiliśmy go o wspomnienie początków tego dramatycznego okresu:
— 13 grudnia zostałem wyciągnięty z domu o świcie. Była godzina 6:00, kiedy przybiegł do mnie kolega ze studiów i powiedział, że ogłoszono stan wojenny. Kilka godzin później pojawiło się SB. Zabrano mnie na komendę, gdzie próbowano wymusić na mnie współpracę. Odmówiłem, a potem zaczęły się internowania, aresztowania i brutalne represje — opowiada.
Jerzy Szmit był w tamtych czasach studentem. W więzieniach spędził blisko rok.
— W Kwidzynie, podczas jednego z buntów, wielu moich kolegów zostało dotkliwie pobitych przez ZOMO. Oficjalnie zarzucano nam, że nie przestrzegamy regulaminu, ale to była tylko wymówka, by zastosować brutalne środki. Taka była rzeczywistość stanu wojennego — wspomina.
Choć podczas uroczystości w LO4 padało wiele pięknych słów, trudno pozbyć się refleksji, że 13 grudnia to data, która powinna przypominać nie tylko o bohaterach, ale i o tych, którzy zdradzili. Co z donosicielami, funkcjonariuszami SB i ZOMO? Jak oni wspominają tę datę? Czy to dla nich dzień refleksji, czy raczej wspomnienie czasów, gdy mieli władzę niemal nieograniczoną – były panami życia i śmierci? Dlaczego wielu z nich odzyskało emerytury, o których zwykły Polak może tylko pomarzyć? Czy to nie oni stali się zapleczem obecnej władzy?
Marek Adam