Fridrich Merz został wybrany nowym kanclerzem Republiki Federalnej Niemiec. Nie obyło się bez zgrzytu, bo przy pierwszym głosowaniu nie przeszedł. Był to sygnał, żeby na fotelu nie czuł się zbyt pewnie, a ze strony posłów koalicji nie liczył na wiernopoddańczą uległość. Niemniej w Niemczech od 1949 roku, czyli od chwili, gdy Amerykanie zezwolili na przeprowadzenie pierwszych po wojnie wyborów obowiązuje żelazna zasada: niech głosują jak chcą, a rządzą i tak ci, którzy mają rządzić.
Niemiecki system polityczny jest więcej niż stabilny (do niedawna wręcz zabetonowany). Dwie wielkie partie: SPD i stała koalicja CDU/ CSU i do tego FDP wypełniały życie polityczne. Rządziły razem (wielka koalicja) albo w układzie dwóch z trzech. W ostatnich latach doszli jeszcze Zieloni i wtedy do niemieckiej polityki weszła ideologia. Tak więc w Niemczech od 1949 roku u władzy jest to samo środowisko i można powiedzieć funkcjonuje system zamknięty. Jego główną troską jest to, aby nikt nowy do niemieckiego stołu władzy się nie dopchał.
Trzeba też pamiętać, że w Niemczech partie polityczne obecne w Bundestagu dostają solidne wsparcie z budżetu państwa – największe po około 50 mln euro rocznie. Do tego, składki, darowizny (również od firm), dochody z działalności gospodarczej. W sumie największe ugrupowania dysponują budżetami na poziomie ponad 150 mln euro.
Wspomniane dwa wielkie bloki przez lata współpracy albo udawanej rywalizacji, wypracowały układ „kruk, krukowi oka nie wykole”. Ich główną troską jest, aby się nic nie zmieniło. Różnice programowe owszem są, ale jak trzeba zawsze znajdą rozwiązania nazwane historycznym kompromisem. Umowa koalicyjna określa, kto dostanie zupę, kto danie główne, kto deser, a kto tym razem musi zadowolić się przekąskami. I tak układ zamknięty trwa.
Wokół tego został zbudowany cały ustrój społeczny, medialny, kulturalny i naukowy. To z kolei pozwoliło wykształcić się warstwie, która wypełnia przestrzeń społeczną i w niej dominuje. Spoiwem ideowym jest postęp społeczny, prawa mniejszości, multikulti, ochrona Ziemi przed zmianami klimatycznymi, walka z populizmem (czyli negowanie myślenia zdroworozsądkowego).
Niemcy to akceptowali, dopóki nie przyszły kryzysy: migracyjny, narzucanie polityki klimatycznej, (Zielony ład), umowa z Mercosur, która uderza w rolników. Okazało się, że dotychczasowe elity ogarnięte lewacką i pseudoliberalną ideologia nie tylko wywołały te kryzysy, lecz co więcej i nie chcą się do tego przyznać i z uporem wprowadzają w życie wynikające z nich absurdy.
Bunt Niemców objawił się w ostatnich wyborach do Bundestagu w postaci głosowania. Blisko 21% na AfD – partię, spoza wiecznego układu niemieckiej warstwy rządzącej. Odpowiedź na to była łatwa do przewidzenia. Zwycięscy: CDU/CSU otrzymali 28% z Merzem na czele. Od razu ogłosili, że z AfD rozmawiać nie chcą. Wolą tworzyć rząd z przegraną i skompromitowaną SPD. Układ trzyma się mocno. Co więcej, pojawiły się głosy, że AfD należy zdelegalizować i w ten sposób zakończyć kryzys niemieckiej demokracji. Co prawda wzorem Polski nie zaaresztowano jeszcze jej czołowych działaczy, ale gdyby niemiecka demokracja walcząca nadal czuła się zagrożona, to i tego należy się spodziewać.
Jakie z tego płyną wnioski dla Polski? Kilka miesięcy temu Grzegorz Schetyna stwierdził, że zbliżające się wybory prezydenckie powinny „domknąć system”. Jak ma to wyglądać w praktyce – widzimy od wielu lat w Niemczech. Tak, są wybory, działają partie polityczne, funkcjonują prywatne media, wszystkie procedury są wykonywane. I Niemcy pouczają cały świat jak ma funkcjonować demokracja. I cóż z tego: wszyscy ze wszystkimi się zgadzają, a kto ma inne zdanie tego z towarzystwa się eliminuje. Postępowe idee są obowiązujące, a kto się z nimi nie zgadza to populista i skrajna prawica, którą trzeba wszelkimi sposobami zwalczać.
W Polsce ośmiogwiazdkowa koalicja bierze wzór z Niemiec i ma dokładnie taki sam plan. Domkniecie systemu, które pozwoli usunąć z życia wszystko, co nie zgadza się na byciem częścią ośmiogwiazdkowego układu. Na razie chodzi o opanowanie urzędu Prezydenta RP, ale to tylko narzędzie do narzucenia Polakom porządku dyktowanego przez Berlin i Brukselę: otwarcia granic na nielegalnych imigrantów, podporządkowania polskiej gospodarki gospodarce niemieckiej, obniżenia poziomu życia, aby naciskiem ekonomicznym zmusić Polaków do ponownej masowej emigracji zarobkowej, ograniczenia obecności Kościoła w polskiej codzienności, likwidacji złotego, szkoły bez wymagań, ale za to promujące gender i aborcję…
Polska zgodnie z definicją Władysława Bartoszewskiego ma się ponownie stać „brzydką panną bez posagu”, aby nie myślała o własnych ambicjach, celach, a już nie daj Boże o własnych interesach.
I to jest diametralna różnica pomiędzy pozornie tym samym pomysłem na organizację społeczeństwa, gdzie wąskie elity, przy zastosowaniu fasadowych instytucji demokratycznych decydują o wszystkim.
W Niemczech ma to budować (przynajmniej w założeniach) siłę i potęgę państwa oraz potencjał społeczny. W Polsce przy pomocy tych samych narzędzi mamy degradować państwo, a społeczeństwo osłabiać i trwonić jego możliwości rozwojowe.
Kilka dni temu poseł do UE Tobiasz Bocheński w jednej z dyskusji użył bardzo pasującego tu porównania. „Trudno oskarżać widelec, że podaje zamiast dobrego jedzenia, coś okropnego. To przecież używająca go ręka decyduje, co znajdzie się na widelcu”.
Ośmiogwiazdkowcy chcą, aby były to ostatnie wybory, w których będziemy rzeczywiście decydować o kierunku w jakim ma iść Polska. Chcą zamknąć otwarte w 2015 roku polskie okno wolności. Wybór Karola Nawrockiego na Prezydenta RP temu zapobiegnie.
Jerzy Szmit