Połajanki dotyczące Polski, do których jakże często dochodziło w Brukseli, odkąd władzę w Polsce straciła Platforma Obywatelska, skończyły się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki po wywiadzie premiera Mateusza Morawieckiego, który w weekend ukazał się w „Financial Times”. A Morawiecki nie powiedział w nim nic odkrywczego – jedynie to, że Polska cierpliwie znosiła razy, ale nadwiślańska cierpliwość właśnie się skończyła.
Oczywiście słowa premiera wypowiedziane głośno w jednej z najważniejszych gazet gospodarczych świata nie spodobały się mediom niegdyś głównego nurtu. Wszystkie od razu chwyciły za oręż i skrytykowały słowa szefa polskiego rządu odwołując się do krytyki, jaka pojawiła się w ustach Donalda Tuska, z których najbardziej charakterystyczną wypowiedzią (i najchętniej cytowaną) było, że „świat zdębiał” oraz „głupota jest przyczyną większości nieszczęść”. Oczywiście owa „głupota” miała się odnosić do obecnego premiera – w przeciwieństwie do jego poprzednika Donalda Tuska, który nie był głupi, był za to kochany przez TVN, Gazetę Wyborczą i Newsweek do tego stopnia, że kiedy to Tusk siedem lat temu udzielił wywiadu dla Financial Times gazety te i rozgłośnie komentowały to w taki sposób: „Donald Tusk w bardzo szczerym wywiadzie dla Financial Times: W młodości byłem typowym chuliganem”, „Financial Times zachwyca się Tuskiem”, etc etc.
To chyba tyle w temacie mediów nazywających siebie samych „wolnymi” i „obiektywnymi” – warto przy tym zauważyć, że sama redakcja Financial Times uznała wywiad z Morawieckim za zdecydowanie bardziej wartościowy, właśnie ze względu na to, co w nim powiedział. Był konkretny – w przeciwieństwie do Tuska, który „w młodości był typowym chuliganem”.
A padły tam słowa o tym, że „jeśli KE rozpocznie trzecią wojnę światową”, wstrzymując obiecane Polsce pieniądze, będzie „bronił naszych praw wszelką bronią, jaka jest w naszej dyspozycji”.
Dodał również, jaka to może być broń – w sumie nic odkrywczego, choć tym razem broń została nazwana po imieniu, a Komisja Europejska przestraszyła się, że nielubiana od lat Polska jest w Unii Europejskiej jednak podmiotem – i to podmiotem równym Francji, Belgii, czy Niemcom.
Morawiecki wzywa w nim również Brukselę do – jeżeli chce rozwiązać spór z Polską wokół tzw. praworządności – natychmiastowego wycofania groźby sankcji prawnych i finansowych.
Ową bronią, o której Polska do soboty nie mówiła głośno, jest oczywiście prawo weta, którego umiejętne użycie może przeszkodzić unijnym komisarzom w realizacji ich planów – szczególnie tych, które miały im przysporzyć światowej sławy i ponadregionalnej popularności. Rzecz wcale nie w wetowaniu unijnego budżetu na kolejne lata, choć tu głos Polski ukaranej finansowo z pewnością będzie zauważony, lecz w zablokowaniu unijnego pakietu klimatycznego, który tak głośno reklamowali komisarze z Brukseli. Nie przyjęcie go będzie dla nich oznaczało nie tylko zupełny blamaż w środowiskach, w których chcieli błyszczeć, ale będzie również rzucało złowrogi cień na interesy, które wspierali. Za pakietem klimatycznym idą bowiem biliony dolarów inwestycji — w nowe fabryki samochodów elektrycznych i podzespołów do nich, w nowe farmy wiatrowe i farmy słoneczne, które z czasem miały zastąpić zamykane właśnie kopalnie węgla kamiennego, czy wspomóc rozwiązanie miliardowych kontraktów na dostawy ropy naftowej z Rosji i Bliskiego Wschodu. Część deklaracji w sprawie rezygnacji już została wypowiedziana – wycofanie się z nich oznacza między innymi konieczność upokarzającego przyjmowania nowych warunków umów.
W tym kontekście polskie weto jest rzeczywiście „bronią atomową”, bo niektóre decyzje Unia musi przyjmować jednogłośnie, traktując głos każdego państwa za równoważny innym głosom. Negocjacje w sprawie wycofania się z polskiego weta komisarze musieliby zaczynać z pozycji kolan – a to nie wróży dobrze.
Warto zacytować kolejne słowa premiera: „Dostaniemy te pieniądze prędzej czy później. Im później je dostaniemy, tym mocniejszy będzie dowód, że mamy do czynienia z dyskryminacyjnym traktowaniem i podejściem w typie dyktatu ze strony Komisji Europejskiej. Te pieniądze powinny być już wypłacone. To jest złamanie procedury przez Komisję. Oni naruszają zasady praworządności (…). Nie poddamy się, nie zrezygnujemy z suwerenności z powodu tej presji — powiedział, dodając, że Polska już pożycza na rynkach prywatnych, aby sfinansować swoje plany inwestycyjne po pandemii. Przetrwamy do momentu, kiedy dostaniemy pieniądze z UE”.
Po tym wywiadzie nawet totalsi wiedzą, że nie do końca wyszła im ulica, zaś zagranica nie sprawdziła się zupełnie. Pozwoliła jedynie odkryć karty wszystkim graczom na brukselskiej scenie. I powiedzieć „sprawdzam”, kiedy będą startowali w wyborach do Europarlamentu ponownie.
Paweł Pietkun