Miłość różne oblicza ma. W chrześcijaństwie to najważniejsza cnota i sens życia człowieka. Jak przystało na „przekonanego” katolika Tuska, jest on miłością wręcz przesiąknięty. Na każdym kroku podkreśla z całą mocą „znaczenie w polityce takich wartości oczywistych jak miłość, przyjaźń, uśmiech, jako największy skarb – kocha Polskę, kocha ludzi, dzieci, wnuki”. A swego czasu powiedział, że dzieci są „udręką” -cały Tusk.
Jako „przekonany katolik” (w Platformie obłudnie zwanej Obywatelską wszyscy są przekonani) – urządził nawet domowy ołtarzyk – wie (chyba), że trzeba „bliźniego swego miłować jak siebie samego”. Lecz – jeśli tak miłuje bliźnich, jak to okazuje w praktyce, to chyba najbardziej nienawidzi samego siebie. I tak się nienawidzi, że aż dostaje furii, bo widzi, że mimo tylu „miłosnych” wysiłków z jego strony przeciwnikowi rośnie, a jemu maleje. Dalej słyszy, że „PiS może jest i zły, ale i sporo rzeczy dobrze zrobił”. Może za to, że nie dotrzymał słowa, że „wyrzuci z rządu każdego kto by chciał podnieść podatki”? Ale samego siebie nie mógł przecież wyrzucić – umie się rozgrzeszać. Może za to, że Polkom i Polakom, których tak „kocha” podniósł wiek emerytalny? Może za to, że z miłości do nich wysłał ich na szparagi do Niemiec? Może żałuje, że w niewybrednych słowach atakował Polaków?: „Wszystko w Polsce od kilku lat jest postawione na głowie. Znaczy, królami życia są ci, którzy chleją, biją swoje dzieci, biją kobiety i pracą się nie zhańbili od wielu, wielu lat. Wymarzona polityczna klientela dla władzy, która sama ma pewien taki sposób myślenia bardzo podobny do tej klienteli”. Może też zły jest na siebie, że Polskę, która jest „nienormalna”, tak „kocha”?
Miłość istnieje, rozkwita wówczas, gdy jest odwzajemniona. A Polacy mają za co go kochać? I miłość nieodwzajemniona więdnie i często przeradza się w nienawiść, co można zaobserwować u Tuska. Coraz częściej daje temu wyraz.
Lecz, jak powiedziała babka zielarka z „Rancza” do zrozpaczonego Czerepacha, którego żona odrzuciła jego „miłość”, że „chociaż wredna gnida jest, to widać Opatrzność uznała, że nawet najpodlejszej gadzinie miłość potrzebna jest”, to tym bardziej Tusk szczerej, prawdziwej miłości spragniony jest. I takową znalazł – w objęciach niepałających miłością do Polski.
Ale „prawdziwa” miłość potrzebuje ofiary. W przypadku Tuska – cudzej ofiary. Z miłości do bandyty Putina nie pamięta o jego ofiarach, nie tylko z PiS-u, ale i o swoich koleżankach i kolegach, których miłośnik Tuska zamordował w smoleńskim błocie. Z miłości do Angeli poświęcił „alles für Deutschland”. Nawet dostał za to medal im. Rathenau’a, niemieckiego Żyda-Polakożercy. Opłaciło się. Z miłości do von der Leyen, mimo „upiornych myśli”, ze wszystkich sił stara się – jak sam obiecał – o fotel „prime minister” w Polsce. Z miłości do (grupy) Webera, za nieprzyjmowanie „uchodźców” (nie potrafi odróżnić od migrantów), to Polacy poniosą „pewne konsekwencje”, bo … „takie są zasady w Europie”. Wydawałoby się, że bezinteresowną miłością „kocha” „biednych ludzi [płacą po 8-10 tysięcy dolarów od osoby za ich przemyt], którzy szukają swojego miejsca na ziemi” z kamieniami, maczetami, nożami w dłoni. A w kraju osiedlenia to i z bronią palną! A jednak – coś za coś, z tym, że „konsekwencje” będą ponosić inni. Myśli, że on się przed nimi uchowa?!
Poza tym, szubienice, sowieckie/rassijskie ścierwo, Pomnik Wdzięczności [zbrodniczej] Armii Czerwonej – czerwonych bydlaków z Katynia i Smoleńska, Buczy i Izumia, okupanta Polski, których tak żarliwie broni lewactwo na czele z czerwonym towarzyszem Grzymowiczem, w Olsztynie, należy zburzyć! Od wieków wolne narody burzą pomniki swoich okupantów.
Antoni Górski