Mijają właśnie dwa miesiące od momentu, kiedy nowy rząd podjął swoją misję. Wśród wielu różnych zapowiedzi, jedną z głównych ról pełniły deklaracje o „powrocie Polski na salony Europy” i odzyskaniu należnego jej miejsca „przy głównym stole”.
I o ile w innych obszarach 100 konkretów można przyjąć, iż trzeba czekać dłużej na efekty, o tyle wydawało się, że nowy rząd, posiadając dwóch takich tytanów w międzynarodowym towarzystwie jak Tusk i Sikorski, od razu zacznie nadawać ton Europie. Przyjrzyjmy się jak wygląda życie.
W wymiarze symbolicznym istotne są dwa fakty.
Dwa miesiące upłynęły zanim premier odwiedził Berlin. I to dopiero bodaj czwarta w kolejności stolica, odwiedzana przez D. Tuska. Jak na przełom w stosunkach z kluczowym sąsiadem, który znalazł się na czwartym miejscu wśród odwiedzanych, to zastanawiające.
Po drugie premier wytoczył wojnę połowie amerykańskiej sceny politycznej, która – na co wiele wskazuje – w końcu roku przejmie stery w Waszyngtonie. Co więcej, w zamian nie uzyskał nic, poza skasowaniem wizyty w USA swojego ministra. Czytelny znak, że Amerykanie – także Demokraci – w żadne ustawki w sprawie swojego strategicznego zaangażowania w Polsce wchodzić nie zamierzają.
Bruksela
Najważniejszy przełom miał nastąpić w relacjach z Brukselą. Kto jak kto, ale D. Tusk miał mieć klucz do przecięcia dotychczasowych sporów. Jednak poza okrągłymi uśmiechami, żadnych konkretów nie widzimy. Ani kroku postępu w sprawach KPO, ciężka klęska w sprawach zalewu ukraińskich produktów rolnych, żadnych istotnych zmian w odniesieniu do innych funduszy europejskich, klęska w polityce klimatycznej i energetycznej.
Wysyłane z Brukseli sygnały o tym, że trzeba czasu, aby rozwikłać problemy, potwierdza jedno. W Unii po prostu brakuje kasy na wszystko, a Polska jako jeden z głównych jej odbiorców – niezależnie od tego kto nią rządzi – jest pierwsza na liście do różnorakich cięć. Bo tu można naprawdę sporo uzyskać. I żaden Tusk tu nie pomoże – co najwyżej po cichu się ukłoni i pozwoli bez oporów nas strzyc.
Paryż
Wizyta w Paryżu sygnalizuje jedynie to, iż Polska zamierza – nie bardzo wiadomo w zamian za co – zastopować współpracę z Koreą Południową w obszarze zakupu uzbrojenia i budowy drugiej elektrowni atomowej. W miejsce Koreańczyków Tusk chce wpuścić Francuzów, ale jakie mają być z tego korzyści dla Polski, nie widać. Żadnych bowiem specjalnych relacji z Francją Macrona, poza wspólnym frontem przeciwko Ameryce na horyzoncie nie ma.
Berlin
Można zaryzykować twierdzenie, że nocna wizyta D. Tuska w Berlinie miała być wyłącznie demonstracją kapitulacji wyrażającej się w stwierdzeniu: „w sensie formalnym, prawnym, międzynarodowym, kwestia reparacji została zamknięta wiele lat temu”.
Premier wygłosił tu nie tylko nieprawdziwą w sensie prawnym tezą, ale przede wszystkim całkowicie podzielił niemiecką argumentację, w świetle której władze niepodległej Polski mają być związane nieistniejącymi skądinąd oświadczeniami władz sowieckiego protektoratu jakim był PRL. Trzeba mieć świadomość, iż tak daleko jak dotąd nie posunęli się nawet włodarze III RP mający proweniencję komunistyczną.
W praktyce, w kontekście wcześniejszego odnowienia hołdu berlińskiego przez Sikorskiego, oświadczenie Tuska należy odczytywać wyłącznie jako nocną akceptację jego relacji wasalnej względem Berlina. Bo przecież nie może być „jakiegoś fatum, które by ciążyło nad naszymi relacjami”.
Waszyngton
Początkowo wyglądało, iż atak Tuska na republikańskich senatorów jest konsekwencją oderwania od rzeczywistości, związanego z pobytem na nartach. Ale zaraz potem poszły kolejne ataki, także te związane z amerykańskimi (a nie republikańskimi) interesami – vide elektrownie jądrowe, CPK, Świnoujście. To już zatem nie jest gra przeciw Trumpowi, tylko w ogóle przeciw USA.
Wygląda zatem na to, że Tuskowi jego protektorzy powierzyli misję walki z amerykańskim „populizmem”. Ma być frontmenem w rzekomym interesie Europy. Cwaniacy schowają się za plecami Tuska, który ma wykonać najgorszą robotę.
Że ucierpi na tym Polska? Nie ma to żadnego znaczenia. Ważne by protektorzy byli zadowoleni.
Trudno o większą nieodpowiedzialność w obliczu wschodniego zagrożenia. Bo przecież nawet Tusk musi wiedzieć, że ani Niemcy, ani Francja, żadnego realnego wsparcia Polsce na wypadek konfrontacji z Rosją nie udzielą. To wie każdy, kto chce taką wiedzę posiąść.
Kijów
Tusk chce się kreować na pierwszego ambasadora Kijowa w Europie. Pomijając to, czy Ukraina jest tym obecnie zainteresowana (bo widać, że w ogóle jej to nie interesuje), powstaje pytanie co ma z tego Polska. Na dzisiaj rosnące kłopoty gospodarcze, a do tego okraszane coraz większą bezczelnością nawet podrzędnych ukraińskich kacyków, traktujących nas już tak protekcjonalnie jak np. Niemcy. Z tej polityki Tuska dla Polski żadnych korzyści nie ma, ale szkody rosną z każdym dniem.
Bilans?
Więcej niż mierny. Zamiast siedzenia przy głównym stole (vide ostatni szczyt w Brukseli), towarzystwo groteskowego premiera Belgii.
To oczywiście oznacza, że zamiast triumfalnego powrotu na salony, wypadamy właśnie na podwórko europejskiej polityki. Ale po berlińskich hołdach Sikorskiego i Tuska, kto i po co ma jeździć do Warszawy. Skoro i tak wszystko załatwi się w Berlinie.
Zaryzykuję twierdzenie, że jest to efekt „przywracania praworządności” przy pomocy kija bejsbolowego i maczety. Naiwni liderzy koalicji 13 grudnia brali zachęty niemieckich żurnalistów w tym zakresie, za aplauz zachodniej opinii publicznej. Nie byli w stanie zrozumieć, że wykonując te zachęty, eliminują swój kraj jako poważnego uczestnika międzynarodowej wspólnoty. Skutki musiały przyjść. Ale sam jestem zaskoczony, że stało się to tak szybko.
Z tej równi pochyłej gabinet Tuska już nie zawróci. Dobrze byłoby, gdyby partnerzy tej egzotycznej koalicji uświadomili sobie, że razem z Tuskiem grzebią nie tylko siebie, ale przede wszystkim Polskę.
Profesor Grzegorz Górski