Bez względu na gorzkie, często złośliwe słowa totalnej opozycji oraz kontrkandydatów Andrzeja Dudy w najbliższych wyborach prezydenckich spotkanie polskiego prezydenta z Donaldem Trumpem jest odbierane nie tylko jako manifestację coraz silniejszej pozycji Polski w polityce międzynarodowej, ale również jako jasny gest wymierzony w ambicje Władimira Putina, który chce odbudować Rosję w granicach Związku Radzieckiego i odzyskać – choćby i siłą – wpływy w środkowej i wschodniej Europie.
Przyjęcie przez Andrzeja Dudę zaproszenia z Białego Domu było gestem, który świadczy o dojrzałości naszego państwa do odzyskania pozycji na arenie międzynarodowej. Choć opozycja próbuje ubrać tę konkretną zagraniczną wizytę polskiego prezydenta w kampanię wyborczą na najważniejszy urząd w państwie, nawet najwięksi zwolennicy Rafała Trzaskowskiego, Władysława Kosinak-Kamysza, Szymona Hołowni, czy narodowca o twarzy dziecka Krzysztofa Bosaka, doskonale wiedzą, że w przypadku kampanii wyborczej Andrzej Duda znacznie więcej ugrałby pozostając w Polsce i odwiedzając wyborców w kolejnych powiatach i gminach.
Jednak z perspektywy polityki międzynarodowej spotkanie Duda – Trump miało ogromne znaczenie, przede wszystkim dla pozycji Polski w świecie oraz realizacji polskich interesów narodowych.
Ta wizyta zabolała Putina
Przede wszystkim wybrana przez gabinet Donalda Trumpa data spotkania nie była przypadkowa. Nie chodziło wcale o kampanię prezydencką nad Wisłą i wsparcie Dudy, o czym krzyczą kontrkandydaci obecnego prezydenta w wyborach. Wszyscy oni przemilczają fakt, że dzień w którym Andrzej Duda leciał do Białego Domu – jako pierwszy prezydent zaproszony przez amerykańskiego przywódcę po wybuchu pandemii koronawirusa – był dniem przeniesionej z 9 maja wielkiej Parady Zwycięstwa, która przemaszerowała i przejechała ulicami Moskwy witana przez machającego z trybuny honorowej prezydenta Federacji Rosyjskiej Władimira Putina. Od dekad kolejnym przywódcom Rosji – Gorbaczowowi, Jelcynowi i Putinowi – towarzyszyli liderzy największych państw świata, w tym również prezydenci Stanów Zjednoczonych. Tak było i tym razem, tyle że… zaproszenia Putina nie przyjął Donald Trump. Trump nie pojawił się na Placu Czerwonym, bo miał w Białym Domu ważniejsze, kluczowe dla amerykańskiej polityki – jak zapewne poinformowano Kreml – sprawy. Chodziło o spotkanie z prezydentem Polski.
To gest, którego nie wolno nie zauważyć, szczególnie w dobie coraz groźniej wypowiadającej się Rosji. W połączeniu z deklaracją zwiększenia kontyngentu wojsk amerykańskich stacjonujących niedaleko granicy z Obwodem Kaliningradzkim, najbardziej uzbrojoną częścią Europy XXI wieku, pokazuje Rosji, że choć praktycznie bezkarnie przeszło jej zaatakowanie Ukrainy, z Polską i Krajami Bałtyckimi nie poradzi sobie wcale. Żołnierze jednego z największych mocarstw świata czekają gotowi bronić terytorium, o którym jeszcze kilkadziesiąt lat temu Moskwa lubiła myśleć, że należy do niej.
Wyjazd prezydenta RP w czasie największej gorączki wyborczej do Waszyngtonu świadczy bezspornie o tym, że polska klasa polityczna (a przynajmniej jej część – nie muszę pisać która, prawda?) dojrzała do tego, aby służyć ojczyźnie. Bezspornie dojrzał do tego Andrzej Duda, który bez wyborczych emocji, jak przystało na przedstawiciela dużego europejskiego państwa, pełnił służbę urzędniczą, negocjując w Waszyngtonie kwestie polskiej obronności, niezależności energetycznej, pozycji Polski w nowym ładzie gospodarczym – po pandemii koronawirusa i po nieuchronnym brexicie. Bez względu na końcówkę nie najłatwiejszej kampanii wyborczej Polska okazała się demokratycznym krajem, którego przedstawiciele nie zawieszają działalności państwa na arenie międzynarodowej w związku z wyborami. Polska nie przestała działać.
Jak równy z równym
– Polska i Stany Zjednoczone, w porozumieniu z innymi sojusznikami oraz podobnie myślącymi partnerami, będą wspólnie pracować na rzecz odbudowy naszych gospodarek jako silniejszych, bardziej odpornych i lepiej zintegrowanych oraz ochrony naszej krytycznej infrastruktury i technologii, a także dywersyfikacji łańcuchów dostaw – dowiadujemy się z komunikatu po spotkaniu. – Połączymy też siły w walce z dezinformacją, w szczególności w odniesieniu do faktów historycznych dotyczących II wojny światowej.
Andrzej Duda może być gwarantem tego, że podejście do polskiej polityki zagranicznej stanie się trwałym elementem strategii państwa – bez względu na to, kto będzie trzymał stery państwa.
Spotkanie Dudy z Trumpem było ogromnym sukcesem, o czym wie także obecna opozycja. To dlatego Rafał Trzaskowski podczas jednego z wyborczych spotkań mówił, że doskonałe obecnie kontakty z amerykańską administracją nasz kraj zawdzięcza… rządom PO. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że wyborcy nie są skończonymi durniami cierpiącymi na najcięższą postać amnezji. Wciąż pamiętają nie tylko spotkania Donalda Tuska z Władimirem Putinem, ale również kuriozalną odprawę polskich ambasadorów (z definicji spotkanie niejawne, przeznaczone wyłącznie dla ministra i urzędników), którą w obecności Siergieja Ławrowa, szefa rosyjskiej dyplomacji przeprowadził minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. – Istnieje taka praktyka – przekonywał późnej rzecznik ministra. Faktycznie, polska historia pamięta takie odprawy – w czasach zaborów oraz po II wojnie światowej, kiedy ze wszystkiego władze PRL-u tłumaczyły się Moskwie.
Tym razem Polska nie musi odprawiać ambasadorów przed urzędnikami obcych mocarstw. Nasi przedstawiciele traktowani są z honorami przez liderów światowych mocarstw. Nie wolno nam tego zaprzepaścić. Pamiętajmy o tym w dniu wyborów.
Paweł Pietkun