Piotr Grzymowicz, prezydent Olsztyna jedną ręką podpisał samorządowy protest przeciwko „Polskiemu Ładowi”, drugą – mniej więcej w tym samym czasie podpisał decyzje o staranie się o środki na rozwój Olsztyna właśnie z rządowego programu „Polski Ład”. W obu przypadkach pochwalił się tym olsztyński magistrat. To chyba dobry moment, żeby wrócić do dyskusji o dostępie opinii publicznej do danych o stanie zdrowia polityków – szczególnie danych dotyczących równowagi psychicznej. Bo wolty pierwszego urzędnika Olsztyna mogą z czasem poważnie zaszkodzić mieszkańcom pięknego grodu nad Łyną.
Trudno podejrzewać, żeby ta złożona operacja polityczno-samorządowo-gospodarcza była przejawem makiawellizmu Piotra Grzymowicza. O taki można by podejrzewać Czesława Małkowskiego, byłego prezydenta Olsztyna, który oskarżony o gwałt i molestowanie seksualne jednej z ratuszowych urzędniczek i po wiele lat ciągnących się śledztwie i procesie, zapowiadał pozwanie tej urzędniczki do sądu, podobnie, jak nie wykluczał pozwów przeciwko wszystkim, którzy chcąc nie chcąc, interesowali się życiem seksualnym w olsztyńskim ratuszu.
Krucjata Grzymowicza
Piotr Grzymowicz, narzekający zwykle, że rząd daje pieniądze „tylko swoim”, tuż po pojawieniu się programu „Polski Ład” – przypomnijmy, radykalnie zmieniającego m.in. polski system podatkowy, ale również sposób, w jaki mają się rozwijać nadwiślańskie samorządy, – podpisał się pod głośnym (w świecie samorządowym) proteście przedstawicieli gmin i powiatów w sprawie m.in. „kryteriów przyznawania pieniędzy”. Nie był to protest w nieskończenie długą listą podpisów – wystarczy wspomnieć, że spośród kilkuset samorządowców z Warmii i Mazur na dokumencie znalazł się podpis jedynie Grzymowicza (obok kilku prezydentów miast wielokrotnie większych od Olsztyna).
Co jest w dokumencie? Poza wątpliwościami, które, jak to w polityce, lepiej wyjaśnić pytaniami, niż protestem, pojawiły się m.in. Spostrzeżenia, że cały program rządowy jest „czystym realizmem socjalistycznym”.
Grzymowicz skomentował swoją woltę również olsztyńskim dziennikarzom. – W gruncie rzeczy nie miałem wyboru. Pomimo wcześniejszych zapewnień i deklaracji rząd w dalszym ciągu robi wszystko, żeby rozmydlić kryteria przyznawania pieniędzy, pominąć udział przedstawicieli samorządów i pozostawić ostateczne decyzje jedynie w rękach Premiera. Jednym słowem „sami swoi” w czystej postaci! – powiedział, szeroko cytowany przez lokalne media.
To zresztą stara melodia Piotra Grzymowicza, którą zaguszał wszystkie nieudane bądź niezrobione olsztyńskie inwestycje.
O co chodziło prezydentowi?
Prezydencki protest nie przeszkadzał jednak urzędnikom olsztyńskiego magistratu zakomunikować mieszkańcom, że prezydent Piotr Grzymowicz będzie składał wnioski o pieniądze z „Polskiego Ładu”. Nie byle jakie pieniądze – chodzi bowiem o sfinansowanie z budżetu centralnego niemal całości (95 proc.) budowy ulicy Nowobałtyckiej, co ratusz ocenia na 250 mln złotych, budowę ulicy Plażowej z przebudową ulicy Pstrowskiego za 30 mln złotych oraz budowa wiaduktu na Tracku za ponad pięć milionów złotych.
To – podsumujmy – bez mała 300 milionów złotych, których w olsztyńskim budżecie nie ma, wszak gdyby były, nie trzeba byłoby o nie prosić.
Chronologia wydarzeń pokazuje, że Grzymowicz najpierw obraził ewentualnego darczyńcę zarzucając mu kolesiostwo i brak przejrzystych kryteriów, potem wyciągnął rękę po pieniądze.
Czy z takim startem Olsztyn ma szanse na to, żeby pieniądze otrzymać? Z pewnością tak – bo urzędnicy w Warszawie są zobowiązani do przestrzegania dość wyśrubowanych kryteriów. Nie mam pewności jednak, czy Grzymowicz swoją dezynwolturą nie zrzucił Olsztyna na koniec kolejki.
O co chodziło prezydentowi? Otóż w życiu publicznym – kiedy pojawiają się pieniądze podatników – w dojrzałych demokracjach takie pytania się nie pojawiają. A jeżeli pojawiają się, to zaraz za nimi pojawia się policja (w Stanach Zjednoczonych jest to FBI) i policja skarbowa, które prowadzą postępowanie wyjaśniające i dokładnie trzepią urzędnicze dokumenty. Natomiast polityk, który chciał na takiej złożonej operacji zbudować kapitał polityczny przestaje być politykiem, bo każdy zarzut stawiany konkurencji, jeżeli nie jest udowodniony, musi być przynajmniej prawdopodobny.
A może jednak?
Grzymowicz natomiast powiedział jedno, a zaraz później powiedział i zrobił coś zupełnie przeciwnego – obie rzeczy robiąc ze śmiertelną powagą i obiema chwaląc się publicznie.
Jeszcze kilka lat temu politycy dzisiejszej totalnej opozycji głośno domagali się przeprowadzenia badań psychiatrycznych na czołowych politykach Zjednoczonej Prawicy. Niektórzy szli nawet dalej – domagali się ustaw zakazujących pełnienia ważnych funkcji publicznych, jeżeli takie badania pokazałyby, że konkurent polityczny nie daje rękojmi pełnego zdrowia.
Może pomysł, który na początku wydawał mi się dziwny i – jednak – niedemokratyczny, powinno się odkurzyć? Nie celujmy od razu w urzędy centralne, sprawdźmy na ile działa na szczeblu samorządowym. Dlaczego? Pozwólcie Drodzy Czytelnicy, że przywołam pewną definicję:
„Paranoja to choroba psychiczna, dla której typowe są usystematyzowane urojenia oraz projekcja osobistych konfliktów, przypisywanych rzekomej wrogości otoczenia; chroniczna psychoza funkcjonalna, rozwijająca się w podstępny sposób. Charakteryzuje się uporczywymi, nie ulegającymi zmianom, spójnymi pod względem logicznym urojeniami, dotyczącymi przeważnie prześladowań albo związanymi z manią wielkości”…
Paweł Pietkun