Bachmura i dziedzictwo bolszewickiej mentalności
Oligarchiczne partyjniactwo i niezdekomunizowane dziedzictwo bolszewickiej mentalności
To jedno z ulubionych stwierdzeń Bachmury. Ostre uderzenie cepem w wiecznie kłócących się, zacietrzewionych, skorumpowanych polityków. Proste, jasne, przekonujące opisanie przyczyny nieszczęść, jakie politycy sprowadzają na społeczeństwo. Z takich zaklęć nie sposób wyciągnąć wnioski przydatne w rozwiązywaniu problemów społecznych. Podobnie jak, z iście szamańskich nawoływań, żeby ONI dopuścili wreszcie tych mądrych do władzy. Niestety, obaj Panowie (Socha i Bachmura) uważają, że skoro piszą, rozumieć tego, o czym piszą, nie muszą.
Jedną z podstawowych cech wolnego społeczeństwa jest możliwość otwartego i publicznego artykułowania naturalnego konfliktu interesów różnych grup społecznych, zawodowych, regionalnych, ideowych, biznesowych. Z tych różnic powstaje spór, który przybiera mniej, czy bardziej ostre formy. Politycy w Sejmie (czy w radzie miasta) dosłownie, czy w przenośni skaczą sobie do gardeł, bo chcą czego innego dla Polski (dla miasta). Byłoby znacznie gorzej, gdyby w Sejmie albo ratuszu panowała pełna zgoda i jednomyślność. „Ale to już było i nie wróci więcej” – śpiewa Andrzej Sikorowski.
Jeżeli ktoś dostrzega tylko naskórek politycznego organizmu, to albo nie ma o nim pojęcia, albo świadomie wprowadza ludzi w błąd przekonując, że cała ta polityka to tylko teatralna maskarada. Takie głosy nie dziwią u osób budujący swój pogląd na podstawie przekazów tabloidów i programów telewizyjnych. Natomiast jeżeli ktoś przedstawia się jako magister politologii, albo jest dziennikarzem od czterdziestu lat piszącym o ciemnych sprawkach polityków, to musi od siebie wymagać więcej.
Prawdziwe dylematy
Pora zauważyć, że na naszych oczach, a właściwie z naszym udziałem, toczy się walka o nasze miejsce w Europie, kształt Polski, kształt polityki regionalnej. Walczymy o fundamentalne sprawy naszego dzisiejszego życia i życia następnych pokoleń.
Czy uda nam się odrzuć obowiązujący od 1989 roku, plan, w którym ustawiano Polskę jako bufor bezpiecznie oddzielający Niemcy od Rosji. Czy damy sobie narzucić wizję Kremla lokującego Polskę jako kraj neutralny, nie angażujący się budowanie sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi, a jednocześnie otwarty na rosyjskie wpływy i interesy (energetyczne, transportowe, zbrojeniowe). Polski niezainteresowanej wzmacnianiem wschodniej flanki NATO, a już nie daj Boże budowaniem silnych strategicznych związków z krajami Międzymorza. A może poddamy się Brukseli, oczekującej od nas pełnej i bezwarunkowej akceptacji tego, co wskażą tamtejsze elity.
Uczestniczymy w światowej grze o wpływy, władzę, dominację między mocarstwami. Każdy z tych ośrodków buduje lub wspiera w naszym kraju siły jemu przychylne. Efekty tego są oczywiste: konflikt, próba sił, walka, w której czasem trudno dostrzec prawdziwe przyczyny.
Na naszych oczach rozgrywa się walka o polskie sprawy wewnętrzne: czy budujemy nasz własny model polityczny oparty na zasadach solidaryzmu, rozwoju zrównoważonego, wzmacniania wewnętrznego potencjału, czy budujemy kraj zależny z tanią siła roboczą? Jak posklejać Polskę rozwarstwioną polityką komunizmu i trzydziestu lat demokracji?
Podobnie w polityce regionalnej. Jak dzisiaj rozwijać nasze województwo i Olsztyn, aby wyjść z ostatnich i przedostatnich miejsc w rankingach opisujących poziom życia i potencjał wzrostu? Może porozmawiajmy o Metropolii Olsztyn zamiast o opłacaniu składek partyjnych w olsztyńskim PiS?
Myślowy eksperyment
Żeby to lepiej zrozumieć, proponuję panom Bachmurze i Sosze eksperyment myślowy. Cofnijmy się do początku lat trzydziestych XX wieku. Polska w kleszczach: pomiędzy hitlerowskimi Niemcami, a bezwzględną stalinowską Rosją. Czy głównym Waszym zmartwieniem byłoby wtedy podnoszenie poziomu debaty publicznej, walka o rozwijanie demokracji, czy może jednak wzmacnianie struktur i siły państwa polskiego?
Polityka polega na podejmowaniu decyzji, obserwacji jakie one przynoszą skutki, dokonywaniu stosownych korekt. W latach trzydziestych ubiegłego wieku decydowano o wielkości wydatków na wojsko, reformie rolnej, polityce wobec mniejszości narodowych, zwalczaniu nacjonalistów i sowieckich szpiegów mordujących urzędników i polityków, procesie brzeskim i obozie w Berezie Kartuskiej. Jakże istotne było budowie infrastruktury transportowej, przemysłu zbrojeniowego, walka z analfabetyzmem, podnoszenie higieny i zwalczanie chorób zakaźnych. Tak dla intelektualnego ćwiczenia, zastanówcie się Panowie, jakie decyzje wówczas były trafione? Myślę, że byłoby to bardziej pożyteczne niż opisywanie: co w czasie posiedzenia Komitetu Miejskiego PiS jeden działacz powiedział do innego działacza na sali, a co na korytarzu.
Choć przyznaję, że dzisiejszą rzeczywistość można byłoby przedstawiać jak w powieści „Kariera Nikodema Dyzmy” Tadeusza Dołęgi – Mostowicza, tyle, że dzisiejszym przedstawiającym takiego talentu brakuje.
Zacznij od Maxa Webera
Skoro politolog i dziennikarz nie są w stanie pojąć mechanizmów działania polityki i partii politycznych powinni sięgnąć do dorobku Maxa Webera, niemieckiego filozofa i socjologa. Ten wielki teoretyk i niespełniony praktyk polityki na przełomie XIX i XX wieku zdefiniował czym są nowoczesne partie polityczne i jakimi mechanizmami się kierują. To Weber, ponad sto lat temu (a nie było jeszcze wtedy PiS-u ani PO) opisał partie polityczne jako organizacje oligarchiczne zbudowane wokół różnorakich powiązań, związków, interesów. Organizacje, w których toczy się nieustanna walka wewnętrzna i oczywiście walka z innymi partiami (oligarchiami). Tak działają partie polityczne na całym świecie. Można to potępiać, robić wielkie oczy, przybierać pozę mędrca i marzyć o zbudowaniu idealnego, roztropnego samozarządzającego się społeczeństwa. Wtedy partie polityczne stałyby się niepotrzebne. Ale nie wymagajmy, aby słońce kręciło się wokół ziemi.
Kilka razy w dziejach ludzkości podejmowano próby budowania idealnego świata, kończyło się to wielkimi krwawymi tragediami. Więc lepiej zaakceptujmy, że rzeczywistość jest niedoskonała. Szczególnie ta polityczna. A w niej funkcjonują niedoskonałe twory jakimi są partie polityczne. Próbujmy wpływać na ich działanie i kształt. Przyznaję, to rzeczywiście wymaga to wysiłku przekraczającego pisanie felietonów o treści: a mnie się to wszystko nie podoba.
Przypomnę, że po przełomie w 1989 roku, obóz polityczny skupiony wokół Adama Michnika też lansował tezę, że partie polityczne są niepotrzebne, bo tylko wprowadzają kłótnie i zamęt. Wybory też nie są konieczne, bo dzielą społeczeństwo. Rządzić powinni mądrzy ludzie kierujący się dobrem publicznym i wyższymi wartościami. Michnik nie przedstawił niestety koncepcji, jak tych wartościowych wyłaniać (w domyśle było to przecież oczywiste to My będziemy ich wskazywać). A co byłoby, jeżeli wartościowych będzie więcej niż potrzeba: na przykład jak obsadzać stanowisko wójta, kiedy zgłosi się więcej niż jeden wartościowy kandydat. Co zrobić, gdy żadnego wartościowego kandydata nie znajdzie się? W takich sytuacjach przypomina mi się cytat z Martwych dusz Gogola: „Jeden tam tylko porządny człowiek: prokurator; ale i ten, prawdę mówiąc, świnia”.
Jerzy Szmit