Wiele wskazuje na to, że wojna rozpoczęta napaścią Rosji na Ukrainę, w dającej się przewidzieć przyszłości, zostanie wygaszona. Wygaszona, bo w obecnej sytuacji geopolitycznej ustanowienie szanowanego przez zaangażowane strony pokoju nie jest możliwe.
Już Prezydent Biden chciał to zrobić i szykował ku temu grunt, prowadząc rozmowy z najważniejszymi przywódcami Europy. Zwycięski Donald Trump w kampanii wyborczej twardo powtarzał, że zakończy tę wojnę. A przecież wiadomo, że bez amerykańskiej pomocy Ukraina walczyć na dotychczasową skalę nie jest w stanie.
Rosja, z punktu widzenia strategicznego, wojnę z Ukrainą, a właściwie w Zachodem, z kretesem przegrała! Putin, zakładał, że błyskawicznie zajmie Kijów a Ukrainę całkowicie sobie podporządkuje. Podzieli ją na kilka republik: krymskich, donbaskich, kijowskich, odeskich, lwowskich… W nich osadzi swoich nominatów. Ukraina jako niepodległe i suwerenne państwo przestanie istnieć.
Twardy i bohaterski opór Ukraińców i setki miliardów dolarów oraz wsparcie wojskowe i polityczne Zachodu udaremniły te plany. Putin może się pochwalić zajęciem niewiele ponad 10 % powierzchni Ukrainy. Nic nie wskazuje, aby te „zdobycze” wyraźnie się powiększyły. Z drugiej strony kontratak Ukraińców też ugrzązł. Punktowe ataki na cele w Rosji są prestiżowo bolesne, ale istotnej szkody nie czynią.
Na smutny dla Moskwy dodatek, z powodu napadu na Ukrainę, Szwecja i Finlandia wstąpiły do NATO, co dla Rosji jest jeszcze jedną polityczną i strategiczną porażką.
Obie strony nie podają prawdziwej skali swoich strat, ale „The Wall Street Journal” szacuje je łącznie po obu stronach liczba zabitych i rannych wyniosła około 1 miliona ofiar. I choć potencjał mobilizacyjny Rosji jest zależnie od szacunków 4-6 razy większy to i dla Rosji również straty są bolesne. Wojna niesie też ogromne problemy wizerunkowe, prestiżowe, gospodarcze, zamkniecie Nord Stream 2, codzienne koszty. Realnych zachęt do dalszej wojny Kreml nie ma.
Również Scholtz jak i Macron. Każdy z nich chciałby sobie przypisać tytuł ojca pokoju. Konferencja z Bidenem i doproszonym premierem Wielkiej Brytanii Starmerem miała przekonać Ukrainę, aby zaakceptowała, że realnie utraciła część terytoriów. Zełenski jednak musi mieć argumenty, że to Ukraina wygrała. Co z punktu widzenia ostatecznych celów jest prawdą. Jemu jednak chodzi o utrzymanie swojej pozycji w Kijowie.
Przy stole konferencyjnym nie było Donalda Tuska, a co on miałby do powiedzenia? Jest tubą Niemiec, a w czasie rozmów w wąskim gronie tuby są niepotrzebne. A to oznacza, że przy decydujących rozmowach Polski nie będzie, Co gorsza być może decydujące rozmowy o kształcie pokoju na powojennej Ukrainie już się odbyły. Wskazuje na to informacja o podpisanych tajnych protokółach. Jak wiadomo, te niejawne są najważniejsze. Tusk nawet ich nie zobaczył.
Dla analogii, gdy dojdzie do rozmów Zachodu z Putinem, Łukaszenki na pewno nie zaproszą.
Czy można było inaczej pokierować udziałem Polski w tej wojennej/powojennej rozgrywce? Na początku oczywiście nie. Rząd Mateusza Morawieckiego i Jarosława Kaczyńskiego zachował się racjonalnie i zgodnie z polską racją stanu. Udzielił pełnego i możliwie najdalej idącego wsparcia Ukrainie. Było to też całkowicie zgodne z wolą ogromnej większości Polaków. Co pokazało bezinteresowne wsparcie, jakiego udzieliliśmy uciekającym przed wojną Ukraińcom.
Jednak czy powinno to być poparcie bezwarunkowe? Z przyczyn praktycznych i emocjonalnych trudno było stawiać Ukraińcom warunki gdy los ich państwa był poważnie zagrożony. Trzeba było zrobić wszystko, aby Ukraina nie wpadła w łapy Rosji. Jednak gdy stało się jasne, że państwo ukraińskie się obroni, należało pamiętać, że każda wojna się kiedyś kończy. Przyjdzie czas powojenny, czas odbudowy i tworzenia nowych relacji: politycznych, wojskowych, gospodarczych, społecznych, mentalnych.
My Polacy przyjmujemy, że nasza pomoc, nasze zaangażowanie po stronie Ukrainy będzie przez Kijów i Ukraińców odwzajemnione. Co pozwoli na dokonanie zasadniczej poprawy w naszych relacjach, które przed napaścią Rosji były – powiedzmy sobie – poprawne. Po polskiej stronie powstało oczekiwanie, że Polska dla Ukrainy stanie się pierwszym strategicznym partnerem: politycznym, gospodarczym, wojskowym, społecznym. W Kijowie lubią klepać nas po plecach i mniej czy bardziej natarczywie domagać się wsparcia. Szkoda, że nie widzą potrzeby budowania wzajemnie korzystnych związków.
Rząd Prawa i Sprawiedliwości miał bardzo ograniczone pole manewru. W lutym 2022, gdy Rosja napadła na Ukrainę, dopiero co ogarnęliśmy się po pandemii Covid -19. Na granicy z Białorusią nasłani przez Łukaszenkę nielegalni migranci rozpoczęli szturm na nasze państwo. Ówczesna ośmiogwiazdkowa opozycja wspierała ich z całych sił. Szkalowała Polskę i fałszywie zarzucała rządowi Prawa i Sprawiedliwości prorosyjskość.
Ukraińcy zaczęli traktować Polskę jak bezpłatne źródło zaopatrzenia. Napadniętym sąsiadom chcieliśmy nieba uchylić, a drzwi do magazynów od początku szeroko otworzyliśmy. To jednak nie wystarczyło. Ukraińskie produkty rolne zalały polski rynek. Ciężarówki z UA ruszyły bez kontroli, a nawet rejestracji przez Polskę do Europy, wypierając z rynku nasze firmy transportowe.
Gdy w Polsce odezwały się głosy, że pora zrobić choć symboliczny krok do rozumnego leczenia ciągle bolesnych ran wołyńskich, strona ukraińska udawała, że nie wie o czym mówimy. Kuriozalna była wypowiedź ówczesnego ambasadora Ukrainy Kułeby o terytoriach ukraińskich w Polsce. Pośrednio obciążył Polaków odpowiedzialnością za przesiedlenia Ukraińców w latach czterdziestych, tzw. Akcję Wisła. Siedzący obok szef polskiego MSZ Sikorski milczał.
Co prawda Kułeba został szybko odwołany a po stronie Ukraińskiej pojawiły się głosy sugerujące, że może Polacy uzyskają pozwolenie na poszukiwanie ciał swoich bliskich, ale żadnych konkretów nie ma.
Dwa miesiące później ten sam Sikorski, przypomniał sobie o zbrodni wołyńskiej w czasie rozmowy z Zełenskim. Oczywiście nic nie uzyskał poza radykalnym schłodzeniem temperatury rozmów. Myślę, że Sikorski o tym wiedział, nie chciał nic załatwić, a jedynie błysnąć, że niby z niego taki patriota. Na razie jest wymieniany jako potencjalny kandydat na Prezydenta RP. Poza tym Ukrainy nie lubi. Wystarczy przypomnieć jak 2013 roku również jako Szef MSZ ostro i ze złością nawoływał do zakończenia protestów na Euromajdanie. Ukraińcy go nie posłuchali, dzięki czemu zrobili kolejne kroki ku budowaniu suwerennego państwa. On swoją porażkę zapamiętał.
Tusk mógł dokonać racjonalnej korekty naszych stosunków z Ukrainą. Potwierdzić poparcie, ale zaznaczyć, że Polska w relacjach z Ukrainą ma też swoje sprawy do załatwienia. Pora też, aby Kijów hasła o strategicznym sojuszu polsko – ukraińskim zaczął wcielać w życie.
Na początek, pora usiąść i merytorycznie rozmawiać jak ułożyć relację między naszymi sektorami rolniczymi. Jeżeli zaczną się rozmowy między UE a Ukrainą w sprawie obecności Ukraińskich produktów rolnych w UE powinniśmy mieć swoje stanowisko. Nie może brzmieć – nie wpuścimy ani ziarnka zboża i ani maliny lub na odwrót deklarujemy pełne otwarcie. Przedstawmy swoje warunki, zaproponujmy ograniczenia i rozmawiajmy.
Podobnie w transporcie drogowym. Dzisiaj ukraińskie ciężarówki bez ograniczeń wjeżdżają do Polski i dalej do UE. Ze względu na radykalnie niższe koszty wypierają z rynku polski transport. Zbliża się fala masowych upadłości polskich firm realizujących transport międzynarodowy. Pozostawienie spraw bez interwencji polskiej strony skalę upadłości radykalnie powiększy.
Niestety Tusk przesiąknięty ośmiogwiazdkową ideologią zaczął się ścigać z Prawem I Sprawiedliwością. Ogłosił, że jest najbardziej proukraińskim politykiem w Europie, a Jarosława Kaczyńskiego oskarżył o wspieranie Putina. Widząc jego błazenadę, przywódcy światowi wygumkowali go z rozmów o Ukrainie.
Takimi ruchami i takim rozumem spraw polsko- ukraińskich realnie do przodu nie posuniemy.
Jerzy Szmit