Wigajny
Wartka rzeka, olsy i mokradła po jej drugiej stronie zawsze zatrzymywały tu fronty i zawsze płonęły nabrzeżne dziedziny, szli na tułaczkę mieszkańcy. W druga wojnę , tę najokrutniejszą, już mało kto dostąpił dobrodziejstwa wygnania. Za pomoc partyzantom zdziesiątkowano osiadłych nad rzeką.
Pacyfikacja rozpoczęła się nad ranem.
Młodzi mężczyźni w mundurach koloru agresywnej zieleni, z trupieszkami na wyłogach z czarnego aksamitu, zajechali autobusami jak na wycieczkę.
Najpierw rozstrzelali psy.
Sterroryzowanym mieszkańcom kazali wyprowadzić na drogę konie, bydło, trzodę, wynieść sprzęty i wszystkie gospodarskie statki.
Ordnung!
Porządek! Niemiecki porządek nie znany tym wschodnim Untermenschom. W karnym ordynku wypędzali ryczące zwierzęta po pochylniach na skrzynie samochodów. Czasami klasnął pojedynczy strzał, czasami zakrakała krótka seria. Karano opornych lub próbujących ucieczki. Salwy głuszył śmiertelny klangor drobiu i ryk motorów transportowych macków, steyerów i hanomagów.
Za jednego brunatnego żołnierza stu i dwustu podludzi i ich podludzki dobytek! Nibelundzy, jeźdźcy apokalipsy w chmurach kurzego pierza, witezie tysiącletniej rzeszy, waleczni rabusie kurników z gronami śnieżnobiałych kaczek troczonych do pasów za ukręcone łebki, do pasów spiętych klamrami z napisem „Gott mit Uns”.
Jakiż Bóg był wtedy z nimi?
Przecież nie ukrzyżowany Galilejczyk ani rzeczowy, pragmatyczny Bóg Marcina Lutra…
Jakiż Bóg był z nimi gdy cuchnący krwią i gorzałką, kolbami szmajserów rozbijali mezuzy przytwierdzone na framugach drzwi…do swych pasów wiązali srebrne menory…
Kulturträgerzy
Kosztowności… przerobione na pierścionki, kolczyki i bransolety sprezentowali swoim kobietom albo przezornie ukryli na „po zwycięstwie”, mężni żołnierze führera.
Ileż nobliwych fortun pracowitych i zorganizowanych obywateli Republiki Federalnej, rozkwitłych w powojennym cudzie, nosi piętno Kaina!
W Wigajnach po rozstrzelanych psach wymordowano młodych mężczyzn. Starszych wywieziono do obozów. Dziewczęta od lat czternastu skazano na niewolnictwo w Rzeszy, resztę wysiedlono.
Ci nie zabici i nie wywiezieni, zanim wyzuci z całego dobytku poszli na poniewierkę, musieli patrzeć jak płona ich domy, potem bosakami rozdzierać zgliszcza i do czysta rozbierać pozostałe kominy, wykopywać kamienne fundamenty, docinać resztki sadów nie strawionych ogniem. I zmuszono ich aby zasypali studnie.
Na końcu wjechała wyższa niemiecka technika agrarna: traktor ciągnący wielolemieszowy pług. Zaorał wszelki ślad.
Filipów rabowano, obdzierano, zabijano i palono kilka razy, zbrodnia poraziła ludzi i domy. Z wojny wyczołgało się okaleczone, zrujnowane niemal doszczętnie, uboższe o obywateli pomordowanych, o obywateli rozpierzchłych po świecie, o obywateli okaleczonych, o odebrany lub strawiony ogniem dobytek.*
* Cytat pochodzi z powieści Barakuda autorstwa Heleny Sekuły (Wyd. Czytelnik, 1984)
Dzisiejsi Kulturträgerzy nie kradną kur i nie strzelają do psów, oni działają w sieci, na portalach społecznościowych prezentują „wyższość niemieckiej kultury”, odpowiednio dobierają słowa i przykłady, tak aby zawsze znalazło się kilku kretynów gotowych dać im poklask. I pomyśleć, że był czas, gdy kur… golono łby.
Wachmistrz Kalita