Coraz bardziej rażące prowokacje wobec chrześcijan (nie tylko katolików, lecz również wyznawców innych wyznań), bezmyślne obrażanie tradycji, prowokacje i obsceniczne marsze w centrach polskich miast pod tęczowymi flagami coraz wyraźniej pokazują, że za tzw. środowiskiem LGBT+ stoi siła polityczna a nie wolność wyboru partnera, czy własnej tożsamości seksualnej.
LGBT+ to ideologia, która już od dekady rozpycha się łokciami w całej Europie. Pod pretekstem walki o równe prawa gejów, lesbijek, biseksualistów oraz transseksualistów (i pozostałych mniejszości seksualnych, których – co skrupulatnie wyliczyli europarlamentarzyści z mocno lewicującymi korzeniami – jest kilkadziesiąt), domaga się uznawania małżeństw osób jednej płci oraz możliwości nieograniczonej adopcji dzieci przez takie pary. Czy słusznie?
W ubiegłym roku prezydent Warszawy podpisał tzw. Kartę LGBT mającą ułatwić życie środowisk LGBT w Stolicy. Ma ona formę uroczystego zobowiązania wobec mniejszości seksualnych i wprowadzenie m.in. wsparcia dla uczniów warszawskich szkół oraz edukację seksualną nakierowaną również na homoseksualizm. Gwarantuje także stały patronat Prezydenta Warszawy nad Paradą Równości oraz zapewnienie wolności artystycznej w miejskich instytucjach kultury.
Parady zaszczepione siłą
Homoseksualiści, czyli osoby które seksualnie interesują się partnerami tej samej płci od zawsze stanowią dwa procent populacji ludzkiej. Przez tysiąclecia byli uznawani za ludzi gorszego pochodzenia, ludzi chorych, bądź grzeszników. Za seksualne upodobania byli napiętnowywani, więzieni, często zabijani. Dopiero druga połowa XX wieku przyniosła im możliwości walki o to, żeby ich upodobania seksualne były odpenalizowane, czyli żeby nie karano ich za nie.
Choć w środowiskach LGBT budowany jest mit, że wielcy artyści w większości byli homoseksualistami ze względu na swoją inną (w domyśle większą) wrażliwość – jest to wyłącznie mit. To prawda, że Michał Anioł miał skłonności do chłopców, podobnie jak mężczyzn wolał bezspornie jeden z najważniejszych brytyjskich pisarzy Oskar Wilde, czy piosenkarz Elton John (który razem ze swoim „mężem” adoptował i wychowuje chłopca). Jednak – podobnie, jak w całej populacji – wśród artystów homoseksualiści stanowią wyłącznie ułamek całej grupy.
Polska jako jeden z niewielu krajów w historii świata była państwem, w którym gejom i lesbijkom nie działo się źle. Polskie kodeksy nie przewidywały kary więzienia, czy kary śmierci za udowodnioną sodomię (Oskar Wilde trafił za swoją słabość do młodych mężczyzn do więzienia). W Polsce karalność aktów homoseksualnych miała miejsce jedynie w okresie zaborów, kiedy obowiązywały ustawy karne zaborców. W Stanach Zjednoczonych i w krajach Europy Zachodniej zniesienia kar więzienia za homoseksualizm doczekali się niedawno – dopiero w latach 90. XX wieku. Wcześniej w ramach walki o swoje prawa organizowali zamknięte imprezy muzyczne, w których strojami i makijażem manifestowali swoje upodobania. Z czasem zamknięte imprezy przeniosły się na ulice amerykańskich i europejskich miast odbywając się co roku pod nazwą marszów równości. Cały czas marsze te były formą walki o taką zmianę systemów prawnych, które umożliwiłyby normalne życie w społeczeństwie. W Polsce – jak już wiemy – homoseksualiści, choć bezspornie nie było im łatwo, nie mierzyli się z perspektywą ciężkiego więzienia za swoje upodobania. Parady równości, marsze wolności trafiły jednak nad Wisłą i co roku pojawiają się, nie bez awantur, w kolejnych miastach naszego kraju.
Kiedy zetknąłem się z pierwszym z nich w pierwszej dekadzie obecnego wieku – w Warszawie – byłem na spacerze z kilkuletnimi dziećmi. Kolorowy, choć niewiarygodnie głośny pochód w centrum miasta zainteresował je szczególnie.
Pojawiły się dziesiątki pytań.
– A dlaczego ten pan jest goły? – usłyszałem.
– Nie jest, ma damskie majtki – sprostowałem. Dzieci się roześmiały. Ale później pytały coraz więcej o rzeczy, które trudno było wytłumaczyć kilkulatkom. Łącznie z pytaniem dlaczego tylu panów jest w damskich majtkach, i dlaczego kilku innych jest na na smyczy. Uciekłem do Ogrodu Saskiego ratując się placem zabaw.
Batalia o wolność
Środowiska LGBT+ jako jedyne określają swoje człowieczeństwo przez pryzmat wyłącznie upodobań seksualnych sprowadzając człowieka do dawcy, lub biorcy usług seksualnych i głośno się tym chwali. To chyba właśnie to najbardziej razi w starciu gejów i lesbijek z pozostałą częścią społeczeństwa. Tajemnice alkowy, zwykle skrywane zasłoną dyskrecji, tu znajdują się na tęczowych sztandarach, ostentacyjnie podkreślane i wykrzykiwane.
Do tych parad tzw. równości chętnie podpinają się politycy – głównie postkomuniści pochowani m.in. w Sojuszu Lewicy Demokratycznej, Platformie Obywatelskiej czy tworzonym ruchu zwolenników jednego z byłych kandydatów na prezydenta. W dobrym tonie jest pokazać się na takim marszu, a przy odrobinie szczęścia polityk zobaczy się w relacjach z głównych wydaniach telewizyjnych programów informacyjnych.
Tak naprawdę jednak geje i lesbijki nie mają potrzeby manifestowania swojej odmienności, ani opowiadania wszystkim dookoła (czy ktokolwiek chciałby to słyszeć, czy nie) jakiego rodzaju seks odpowiada im najbardziej.
Można się o tym przekonać odwiedzając plaże Bałtyku, a jeszcze lepiej Wielkie Jeziora Mazurskie, gdzie spędziłem ostatnie dwa tygodnie. Minąłem lekko licząc kilkaset jachtów i obozów, dosiadałem się do ognisk przygotowanych przez nieznajomych, odwiedzałem tawerny i mariny. Ani razu nie zobaczyłem tęczowej flagi, nie widziałem maszerujących homoseksualistów, prawdę mówiąc nie udało mi się zobaczyć nawet takich, którzy obściskiwaliby się w malowniczej mazurskiej scenerii.
Nietrudno domyśleć się, że sprawy osobiste wolą zatrzymać dla siebie. Wściekłość, z jaką epatują zboczeniami (jak inaczej nazwać dewianta, który z warszawskiego balkonu obrażał obscenicznymi gestami warszawiaków upamiętniających wybuch Powstania Warszawskiego?) jest wyłączną domeną akcji organizowanych odgórnie i sowicie podsypywanych finansowo przez polityków z krajów, które za cel postawiły sobie gospodarcze osłabienie Polski. To stąd płyną polecenia i sugestie jakże chętnie realizowane przez polityków tzw. totalnej opozycji.
Mają one na celu skłócenie Polaków, stworzenie przekonania, że są nad Wisłą grupy społeczne dyskryminowane przez społeczeństwo i rząd – choć prawdę mówiąc żadnej dyskryminacji w Polsce nie ma. Organizatorzy (coraz częściej widać, że są to organizatorzy z Brukseli) tęczowych marszów i happeningów wykorzystują przede wszystkim zapał i głupotę ludzi młodych nie do walki o jakiekolwiek wolności, ale w celach politycznych, które doprowadzić mają do osłabienia tkanki społecznej Polski i zmniejszenia znaczenia naszego kraju na arenie międzynarodowej. W całej awanturze o homoseksualizm i zboczenia nie chodzi o wolność mniejszości seksualnych, ale o odebranie tej wolności wszystkim innym.
Paweł Pietkun