Kiedy do pięknej stolicy Warmii i Mazur zbliża się załamanie pogodowe dziennikarze miejscy wszystkich bez wyjątku lokalnych mediów doskonale wiedzą, jak będą wyglądały czołówki gazet następnego dnia. Jeżeli to ulewa, to fotoreporterzy obowiązkowo wybiorą się na Zatorze i na Dworzec Główny PKP. Wichura? Las miejski i Park Kusocińskiego wystarczą, by zobrazować zniszczenia dokonane przez żywioł. Tak było również tym razem, kiedy wichura – wcale nie najsilniejsza w ostatnich latach – zniszczyła kolejny drzewostan, zanim zdążyły to zrobić służby miejskie wycinające drzewa pod kolejną linię tramwajową.
Życie w Olsztynie coraz częściej przypomina sceny z filmu „Truman show”. Codzienna rutyna, tak samo spóźniające się środki komunikacji publicznej i kierowcy tramwajów z niewiadomych powodów nie czekający na podbiegających pasażerów przeplatane są kataklizmami, które – o zgrozo! – wydarzają się zawsze według takiego samego schematu. Schematu, z którego wyłamała się, i to dosłownie, pamiętna lipa rosnąca na dziedzińcu olsztyńskiego zamku rażona piorunem w czasie letniej burzy w 2003 roku.
Ten sam schemat kataklizmów i awarii ma zaś swoje korzenie w tym, że żaden prezydent – nawet najbardziej zielony, czy czerwony – nigdy nie zrobił nic, żeby to zmienić.
Drzewa umierają stojąc
Ostatnia wichura, która przeszła przez Olsztyn, wyrządziła – jak donoszą media i olsztyński ratusz – wielkie straty w Parku Kusocińskiego i tzw. Parku Centralnym, łamiąc wiele drzew, w przypadku Parku Kusocińskiego sadzonych jeszcze w czasach budowy parku czynu partyjnego (bo tak się w latach 70 ten park nazywał). Park ów miał pełnić podwójną rolę, bowiem poza oczywistą, rekreacyjną, był również korytarzem powietrznym zorientowanym w kierunku wschód-zachód, który pozwalał na przewietrzanie miasta dość intensywnie podtruwanego przez Olsztyńskie Zakłady Opon Samochodowych. W parku znalazły się więc przede wszystkim takie gatunki drzew, które są dość istotnie odporne na silne wiatry. W innym wypadku sadzenie drzew w korytarzu powietrznym mijałoby się z celem.
Jak to się stało, że drzewa zostały połamane akurat teraz? Podobnie jak inne, tracone przez miasto drzewa, te parkowe cierpiały na ratuszowy tumiwisizm, obojętność albo ignorancję magistratu, w którym zawsze siedzi jakiś prezydent, ale nigdy nie ma żadnego gospodarza. Zanim spadnie pierwszy śnieg, mieszkańcy Olsztyna zobaczą jeszcze niejedno połamane lub wyrwane z korzeniami drzewo.
Obecny, lubiący się prezentować na fachowca i inżyniera, Piotr Grzymowicz tak często mówił o „zielonym Olsztynie” wskazując, że to jedno z lepiej zazielenionych miast w Polsce. I rzeczywiście stosując kilka prostych porównań można dojść do podobnego wniosku – do zieleni miejskiej należy również Las Miejski i wszystkie tereny, które choć są przeznaczone do zabudowy m.in. mieszkaniowej, wciąż są zazielenione.
Wbrew pozorom jest to jednak nieco fałszywy obraz, bo są miasta, w których nie dość że jest wiele drzew, to jeszcze się o nie dba. Nie chodzi przy tym o zwykłą przycinkę, którą zna każdy posiadać działki, czy niewielkiego sadu, ale również o opiekę dendrologiczną, czyli regularne badania drzew przez dendrologów, czyli „lekarzy drzew”. W Olsztynie takiej opieki zabrakło – czego dowodem są spustoszenia, jakich dokonał niedawny wiatr.
Stan olsztyńskiego zadrzewienia można zresztą obejrzeć na zdjęciach satelitarnych – ma do nich dostęp (darmowy!) każdy obywatel, który potrafi się posługiwać programem Copernicus, czyli aplikacją do zamawiania i ściągania zdjęć satelitarnych wskazanego obszaru.
Stawiam dolary przeciwko orzechom, że olsztyński ratusz nie ma nawet pojęcia o istnieniu takiego narzędzia. A szkoda – bo dzięki niemu urzędnicy eko-Grzymowicza mogliby zobaczyć, co czeka miejskie drzewa w czasie huraganu. Nie mówiąc o tym, że miasto, które chce aspirować do miasta ekologicznego i zielonego, powinno zatrudniać przynajmniej kilku dendrologów.
Samo nie rośnie
Drzewa, jak każde organizmy żywe, reagują na warunki środowiskowe – to nie tylko kwestie atmosferyczne, ale również pojawianie się w środowisku nowych gatunków owadów, grzybów, czy mikroorganizmów wywołujących choroby. Dendrolog ocenia stan drzew, kiedy jest to możliwe, leczy je, a jeżeli nie – przeznacza do wycinki, co ma korzystny wpływ na pozostały drzewostan (jeżeli słabość np. pnia wynika z obecności czynnika chorobotwórczego) a bezspornie na bezpieczeństwo mieszkańców, którzy mogą być pewni, że nie spadnie im na głowę ciężki konar przy podmuchu silniejszego wiatru.
Co istotne, stan zieleni miejskiej można dokładnie zobaczyć na zdjęciach satelitarnych.
To, że olsztyńskie drzewa były i są zaniedbane widać wyraźnie po zdjęciach, które pokazują jak słabe były ich pnie. Oczywiście drzewnej apokalipsy można było uniknąć, ale prezydent miasta wolał żyć w przekonaniu, że drzewa same rosną i będą rosły zawsze. To przekonanie równie fałszywe, co powiedzenie, że „rolnikowi samo rośnie”. W gospodarce związanej z przyrodą nic nie dzieje się samo.
Niestety samo nie dzieje się również w polityce, w tym także tej lokalnej, samorządowej. Może to dobry moment, żeby pomyśleć o rozliczeniu prezydenta, zanim kolejna wichura nie powyrywa reszty parkowych drzew.
Paweł Pietkun