Domy publiczne w Ameryce Południowej przed stu laty pękały w szwach od kobiet uprowadzonych z ziem polskich.
„Polska dostarcza dla całego świata po kilkanaście tysięcy dziewcząt rocznie na ofiarę rozpuście. Są to częstokroć zupełnie skromne, niewinne istoty” – ostrzegał czytelników pisma „Czystość. Tygodnik Etyczny” w 1909 r. Augustyn Wróblewski. Ten wybitny biochemik, zaangażowany w działalność społeczną, bił na alarm. Oto pojedynczy sutenerzy oraz zorganizowani gangsterzy na różne sposoby omamiali dziewczyny, żeby wywieźć je do domów publicznych na drugim krańcu kuli ziemskiej.
Żydowscy alfonsi z Warszawy, Łodzi czy Odessy – na początku XX wieku utworzyli w Buenos Aires potężną sutenerską mafię. Żerując na biedzie, desperacji i naiwności kobiet z Europy Środkowej, często współwyznawczyń, dorobili się fortun idących w miliony dolarów.
Hewry z Muranowa
Druga połowa XIX stulecia to dla Warszawy złote czasy dynamicznego rozwoju- pojawienie się elektryczności, gazu, kanalizacji i tramwajów, budowa węzła kolejowego jak również rozwój handlu i metalurgii sprawiły, że w latach 1864–1914 populacja miasta zwiększyła się niemal czterokrotnie – z 244 do 885 tys. mieszkańców. Blisko 40 proc. stanowili Żydzi. Dominowali przede wszystkim na Muranowie. W trójkącie wyznaczonym ulicami Miłą, Okopową i Dziką zamieszkiwała najuboższa ludność dzielnicy: rzemieślnicy, bazarowi handlarze i bezrobotni. Jak wspominał Bernard Singer, autor książki „Moje Nalewki”, był to rewir niebezpieczny, gdzie wchodziło się na własne ryzyko. Wraz z rozwojem metropolii bujnie rozkwitł także rynek usług seksualnych. U progu XX wieku funkcjonowały tu setki legalnych i nielegalnych domów schadzek, w których mogło pracować nawet kilka tysięcy kobiet (jeszcze w latach 80. XIX wieku tylko tych zarejestrowanych świadczących usługi seksualne było przeszło 1,4 tys.). Większość tych „przybytków rozkoszy” zwanych wówczas lupanarami (około 90 proc)., miała żydowskich właścicieli. Nie był to lokalny fenomen – trzy czwarte wszystkich przybytków rozkoszy w zaborze rosyjskim należało właśnie do mężczyzn wyznania mojżeszowego.
Handel żywym towarem
Dominacja w środowisku alfonsów powodowała, że wyznawcy judaizmu byli niejako predysponowani do opanowania pokrewnej branży – międzynarodowego handlu żywym towarem. Na przełomie XIX i XX wieku, w apogeum ich przestępczej aktywności, tworzyli tak zwane hewry, jak w jidysz nazywano gangi, które zajmowały się przerzutem Żydówek i Słowianek z Europy Środkowo-Wschodniej do domów publicznych za granicą. Dominowały dwa kierunki. Pierwszy wiódł na południe: przez Odessę do Konstantynopola, a dalej do portów Lewantu i Kairu. Drugi na zachód: przez Niemcy lub Francję do Ameryki Południowej, przede wszystkim do Brazylii i Argentyny.
Modus operandi
W Galicji średnia długość życia nie przekraczała wówczas 30 lat, co było efektem olbrzymiej biedy. Stręczyciele przyjeżdżali do sztetli, jak nazywano małe żydowskie miasteczka, i szukali młodych dziewcząt. Ich rodzicom przedstawiali propozycje wyjazdu i wizję lepszej przyszłości w Argentynie, która była wówczas rozwijającym się i w miarę bogatym krajem.
Żydzi godzili się na to, nie widząc innej alternatywy dla polskiej biedy. Część ojców zdecydowała się oddać swoje córki nieznajomym pod warunkiem szybkiego ślubu. Robiono to w bardzo uproszczony sposób, ponieważ w wielu miejscowościach nie było nawet rabina.
Uroczystość zaślubin traktowano jako ważną, gdy odbyła się przy co najmniej jednym świadku żydowskiego pochodzenia. O ile lokalna społeczność uznawała takie uproszczone śluby, o tyle oficjalne prawo już nie. To pozwalało stręczycielom(zwanym wtedy rajfurami, sutenerami) zawierać wiele takich fikcyjnych małżeństw. Po nich sutenerzy kierowali nieświadome jeszcze niebezpieczeństwa dziewczyny na statek.
Dramat rozpoczynał się zaraz po wejściu na pokład. Młode kobiety, którym wcześniej wmawiano, że jadą pracować do domów bogatych Argentyńczyków, były zamykane w ciasnych kajutach bez okien. Gwałtem, biciem i głodzeniem wymuszano na nich absolutne posłuszeństwo. Gdy schodziły na ląd, były już ludzkimi wrakami, ale to miał być dopiero początek ich piekła.
Argentyńskie eldorado
Argentyna w 1913 roku osiągała właśnie(dzięki prowadzonemu na gigantyczną skalę, niezwykle wówczas dochodowemu eksportowi płodów rolnych, głównie mięsa i pszenicy) , szczyt ekonomicznej prosperity. Rozwijała się znacznie dynamiczniej niż Australia, Kanada czy nawet USA. a dochód narodowy per capita, miała na poziomie Francji i Niemiec. Nic więc dziwnego, że przyciągała masy emigrantów z biedniejszych części Starego Kontynentu, którymi byli głównie młodzi samotni mężczyźni.
W pewnym momencie w Buenos Aires na jedną kobietę przypadało więcej niż dwóch mężczyzn. W mieście wytworzył się duży popyt na usługi seksualne, które tanie nie były. Jak podaje badacz Mir Yarfitz, autor książki „Nieczysta imigracja. Żydzi i seksbiznes w złotej erze Argentyny”, w latach 20. średni koszt seksu wynosił tyle, ile przeciętna robotnicza dniówka.
Nic więc dziwnego, że argentyńska metropolia przyciągała sutenerów i ich „białe niewolnice” jak magnes, stając się wkrótce na łamach światowej prasy odpowiednikiem Sodomy i Gomory.
Większość rynku opanowali Żydzi aszkenazyjscy, a więc pochodzący ze wschodniej i środkowej Europy, którzy od początku wielkich migracji do Argentyny opanowali znaczną część tamtejszego rynku usług seksualnych.
Liczby wskazują jednoznacznie, że dla Argentyńczyków od początku musiało to być zauważalne. W 1895 roku w Buenos Aires mieszkało raptem 753 wyznawców judaizmu. W tym samym okresie 164 Żydów aresztowano za stręczycielstwo i handel żywym towarem, a 229 Żydówek pracowało w legalnych lupanarach. Pod koniec lat 20. w niemal dwumilionowej już wtedy metropolii mieszkało około 100 tys. Żydów. Blisko jedną trzecią zarejestrowanych w mieście pracownic seksualnych, czyli mniej więcej 5 tys., stanowiły żydowskie kobiety z Europy Wschodniej.
Dla raczej pobożnej mojżeszowej społeczności taka liczba współwyznawców zaangażowanych w haniebny proceder była poważnym problemem moralno-wizerunkowym. Co więc zrobili? całkowicie wyrzucili tysiące ludzi tworzących seksbiznes poza nawias społeczności. Określali ich hebrajskim mianem tmeim, czyli „nieczystych”. Nie przyjmowali ich do swoich synagog i szpitali, pozbawili prawa do pochówku na należących do gminy cmentarzach.
Tym samym uczciwie żyjący Żydzi przyczynili się do skonsolidowania żydowskiego półświatka, który powołał do życia Stowarzyszenie Varsovia
Stowarzyszenie Varsovia
Warszawskie Towarzystwo Wzajemnej Pomocy powstało w latach 90. XIX wieku. Jednym z założycieli był gangster Zvi Migdal, który jako jeden z pierwszych zaplanował gigantyczną operację przerzutu tysięcy polskich kobiet do Argentyny. Formalnie organizacja miała zajmować się wzajemną pomocą, a przede wszystkim pełnić funkcję bractwa pogrzebowego. W tym celu – w kooperacji z innymi „wykluczonymi” Żydami, imigrantami z Maroka – zakupiła działkę pod cmentarz w istniejącej do dziś dzielnicy Barracas al Sur.
To była jednak tylko przykrywka do przestępczej działalności. Jego siedziba mieściła się w Buenos Aires, ale swoje oddziały miał w Rio de Janeiro, Nowym Jorku, a także w Afryce Południowej, Indiach i Chinach. Oprócz Migdala organizacją kierowali Simon Rubinstein, Adolf Weissman i Adolf Dickenfaden, zwany królem sutenerów.
W 1920 roku w samej Argentynie Towarzystwo kontrolowało dwa tysiące domów hańby, które przynosiły roczny zysk w wysokości 50 milionów dolarów.
Symbolem prosperity Varsovii stała się wybudowana w połowie lat 20. okazała dwupiętrowa siedziba w stylu art déco. Znajdowała się przy reprezentacyjnej Avenida Córdoba. Urządzono ją luksusowo – same żyrandole kosztowały po 5 tys. dolarów. W budynku oprócz biur znajdowały się bar i synagoga. Jeden z miejscowych rabinów nie miał więc zgryzu, gdy w dniu uroczystego otwarcia budynku prowadził przez ulice miasta kondukt alfonsów i pracownic lupanarów, trzymając w rękach zwoje Tory. Według argentyńskiej policji potem w tym „domu modlitwy” urządzano wyuzdane bachanalia, w których główną rolę grały debiutantki w branży.
Ciemne chmury nad Varsovią zbierały się już od końca lat 20. Najpierw polski poseł w Argentynie Władysław Mazurkiewicz wymusił na stowarzyszeniu zmianę nazwy, by „nie hańbiła imienia stolicy Rzeczypospolitej”. Przemianowano je na Cwi Migdal, ku czci pierwszego prezesa. Później w organizację uderzył prawdziwy grom, przez środowisko żydowskich sutenerów przeszła fala aresztowań.
Rok 1930, wrzesień, sąd w Buenos Aires. Sędzia Rodrigez Ocampo podsumowuje proces związany z działalnością Warszawskiego Towarzystwa Wzajemnej Pomocy Zvi Migdal, organizacji, która charytatywna jest tylko z nazwy. To pierwsza na świecie tak duża sprawa sądowa dotycząca handlu niewolnicami seksualnymi. Prowadzący dochodzenie oficer policji Julio Alsogaray rozszerzył krąg podejrzanych o stręczycielstwo do 600 osób. Pomaga mu Rachel Lieberman, Żydówka z Łodzi. Jest świadkiem koronnym.
Sędzia Ocampo, mając mocny materiał dowodowy, skazuje na więzienie 108 gangsterów, głównie Żydów. Mafiosi mają jednak swoje wtyki wśród polityków i wysoko postawionych sędziów. Właśnie dlatego za kraty trafi zaledwie trzech spośród ponad setki skazanych.
Reszta sutenerów będzie uwolniona w ramach apelacji. Większość wyjedzie albo zostanie deportowana do Urugwaju. Tam gang będzie się powoli odradzał, choć nigdy już nie osiągnie swojej pierwotnej potęgi. Z jego doświadczeń korzystać będą jednak mafie handlujące ludźmi na przełomie XX i XXI wieku.
Formalnie organizacja Zvi Migdal przestała istnieć w 1930 roku. W praktyce jednak „Warszawa” funkcjonowała w podziemiu jeszcze do drugiej wojny światowej. Kres temu położył dopiero Holokaust, który w praktyce wyeliminował sztetle, dotychczasowe miejsce werbunku młodych prostytutek.
Do dziś w Brazylii i Argentynie na prostytutki mówi się „Polacca”.
Jan Nowak