W licznych dyskusjach na temat obecnej pandemii coraz częściej pojawia się podejrzenie skierowane w stronę chińskich laboratoriów wojskowych (jak raz większość z nich znajduje się w Wuhan, mieście, od którego rozpoczęły się dzisiejsze kłopoty z wirusem SARS-CoV-2).
Kompleksowych informacji domaga się od rządu Chin prezydent USA Donald Trump, których w swoich przemówieniach coraz częściej podkreśla, że Chiny odmawiają dostępu do pełnej informacji dotyczącej chorby Covid-19 oraz samego wirusa. Kilkadziesiąt największych laboratoriów świata zajmuje się baaniem pochodzenia patogenu oraz możliwościami unieszkodliwienia go i opracowania szczepionki raz na zawsze rozwiązującej problem zagrożenia stwarzanego przez koronawirusa. I choć wiele mogłoby wskazywać na to, że wirus jest bardzo precyzyjny – atakuje przede wszystkim osoby starsze i osłabione, czyli z przewlekłymi chorobami, coraz częściej zdarzają się w świecie przypadki osób, które powinny sobie poradzić z wywoływanym przez niego zapaleniem płuc, a mimo to umierają.
– Wiele wskazuje na to, że wirus nie jest stworzony sztucznie – mówią szefowie tych laboratoriów. I dowodzą, że ktokolwiek zdecydowałby się na użycie broni biologicznej w pierwszej kolejności zabezpieczyłby sam siebie – a tego w przypadku Chin nie było. Z drugiej strony władze Chin wciąż nie udostępniają wyników badań, które prowadziły i prowadzą laboratoria Państwa Środka. Gdyby okazało się, że faktycznie nauka chińska ma z nim coś wspólnego, nie byłby to pierwszy przypadek masowego skrytobójstwa. Sztuki, która przynajmniej od dekady znów staje się popularna i… modna. A największy wkład w opracowywanie niezliczonych form dyskretnego pozbywania się wrogów, pojedynczo lub masowo, mają właśnie Chińczycy, Rosjanie oraz Północni Koreańczycy – trzy mocarstwa, którym przeszkadza dominująca rola Stanów Zjednoczonych i Europy oraz zachodni model demokracji.
Metody stare, jak ludzkość
Skrytobójcy towarzyszyli ludzkości od czasów, kiedy w pierwszych, jeszcze niewielkich społecznościach pojawiła się pierwsza polityka – najczęściej była to walka o przywództwo w grupie. Im większa społeczność, tym ważniejsze było umiejętne pozbycie się przeciwnika. Najlepiej takie, aby społeczność myślała, że nieszczęśnik zszedł ze świata bez niczyjej pomocy. Przez tysiąclecia ludzkość udoskonalała metody cichego zabijania. Dzisiaj skrytobójcy dysponują potężnym arsenałem środków, tylko że… coraz częściej przy uśmiercaniu ofiar zdejmują białe rękawiczki.
Kiedy w połowie lutego 2018 roku pod Moskwą, kilkanaście minut po starcie spadł samolot pasażerski An-148 zabijając 71 osób w setkach dyskusji w serwisach społecznościowych pojawiło się pytanie, czy ktoś widział, a może nawet opublikował listę pasażerów tego samolotu. Bo samoistny wybuch pasażerskiego Antonowa Saratowskich Linii Lotniczych, który leciał z lotniska Domodiedowo w Moskwie do Orska wydawał się mało prawdopodobny – szczególnie w Rosji, która prowadzi swoje wojny, zaś przeciwnicy obecnej władzy oraz byli szpiedzy rosyjskich sił specjalnych ginął jawnie, bądź skrycie zabijani na całym świecie.
Niektórzy zupełnie wprost – giną od kul i ładunków wybuchowych, tak jak dziennikarka Anna Politkowska, autorka wielu publikacji dotyczących rosyjskiej wojny w Czeczeni, czy Borys Niemcow, opozycyjny polityk, który miał ujawnić prawdę dotyczącą udziału Moskwy w wojnie na Ukrainie, ale nie zdążył bo w przeddzień został zastrzelony pod murami Kremla. Na niewyjaśniony do dziś umarł Michaił Lesin, były doradca Putina i założyciel telewizji Rosja Today. Liesin był ulubieńcem Zachodu. W końcu stworzył telewizję, która była i jest prowadzona według najlepszych zachodnich standardów. Lesin doskonale wiedział, jak wyszkolić dziennikarzy – po Kremlu poruszał się zawsze bezbłędnie. I znał pewnie niejedną tajemnicę władz.
Supertrucizny „made in Russia”
Innym „naznaczonym śmiercią” rosyjskie służby poświęcają więcej uwagi. Były oficer GRU, wywiadu wojskowego Rosji, Siergiej Skripal razem z córką ledwo wyninęli się śmierci w brytyjskim Salisbury. Ich stan był na tyle krytyczny, że lekarze Albionu nie dają im szans na wyzdrowienie. Oboje znaleziono na ławce koło centrum handlowego. Żadne z nich nie nosiło śladów obrażeń, zaś policyjnym lekarzom dopiero po kilku dniach udało się ustalić jaką truciznę zastosowano wobec byłego szpiega i jego córki. Otóż jest to – jak informowałą Amber Rudd, była brytyjska minister spraw wewnętrznych – rzadko spotykana toksyna, co do której jest pewność, że posiadają ją Stany Zjednoczone, Brytyjczycy i Rosja. Skripal był podwójnym szpiegiem, który pracował dla wywiadu brytyjskiego, zaś tamtejszy rząd udzielił jemu i całej rodzinie azylu. Siergiej trafił do Londynu po spektakularnej wymianie szpiegów w 2010 roku, na lotnisku w Wiedniu. Rosjanie wycenili Skripala, już odsiadującego wyrok za zdradę, dość wysoko. Jego i trzech innych więźniów wydano Amerykanom w zamian za 10 szpiegów złapanych w USA.
Długie ręce Kremla szybko namierzyły żyjącego pod nową tożsamością byłego oficera GRU. Rok po wymianie ginie jego żona – w wypadku samochodowym, oraz syn, okaz zdrowia, u którego stwierdzono znienacka ostrą niewydolność nerek. Szpieg i jego córka byli ostatnimi na liście zdrajców. Rosjanie wypuścili więc swoich skrytobójców, którzy wcale nie kryjąc się przed wszechobecnymi kamerami telewizji przemysłowej, które – w związku z zagrożeniem terrorystycznym obserwują wszystkie miasta w Albionie – nagrały moment otrucia szpiega. Trucizną na tyle silną, że przy okazji zostało poszkodowanych 21 innych, przypadkowych osób, które tego dnia nieszczęśliwie wybrali się do centrum handlowego. Podejrzenia, co naturalne, natychmiast padły w stronę rosyjskich służb specjalnych. Siegriej Ławrow, szef rosyjskiej dyplomacji natychmiast je odrzucił. Ale kiedy mówi na konferencji prasowej, że Moskwa nie ma z tą śmiercią nic wspólnego, w magazynie informacyjnym „Wriemia” w państwowej telewizji prowadzący program Kirił Klejmienow ironizował, że nikomu nie życzy śmierci. – Ale wyłącznie ze względów pedagogicznych chciałbym ostrzec wszystkich, marzących o podobnej karierze – mówił. – Zawód zdrajcy należy do najniebezpieczniejszych na świecie. Według statystyk, jest dużo bardziej niebezpieczny niż praca kuriera narkotykowego. Bardzo rzadko osoby, które wybrały ten zawód, dożywały sędziwej starości w spokoju i błogostanie.
Podwójnym szpiegom odradzał również próbę ukrycia się w Wielkiej Brytanii, gdzie – jego zdaniem „coś nie gra, być może chodzi o klimat, ale trup się ściele gęsto”.
Nagranie Klejmienowa do dzisiaj można znaleźć w serwisie youtube.
Kilka lat wcześniej rosyjskie służby zamordowały w Londynie Aleksandra Litwinienkę, byłego oficera FSB, który ujawnił rosyjskie tajemnice dotyczące wojen czeczeńskich.
– Mam uczucie deja vu – komentowała doniesienia o zatruciu Skripala wdowa po Litwinience. On także z silnym zatruciem trafił do szpitala. Z czasem okazało się, że otruto go polonem, zaś kilkuletnie śledztwo wprost wskazało rosyjskich skrytobójców. Dzisiaj są na emeryturze w Moskwie.
– Wiemy o tym, że to Rosjanie – mówił Bob Seely, członek komisi ds. zagranicznych w Izbie Gmin. – Są dowody na to, że Rosjanie opracowują nowe substancje służące do eliminowania wrogów, a Federalna Służba Bezpieczeństwa ma specjalny departament, który zajmuje się tą kwestią.
Piękna, jak morderczyni
Wiadomo, że przyrodni brat Kim Dzong Una, przywódcy Korei Północnej, również zginął z rąk skrytobójczyń. Ponad roczne śledztwo amerykańskich służb wykazało, że na Kim Dzong Namie wykonano wyrok. Zginał od broni chemicznej wtartej w twarz przez dwie młode i ładne dziewczyny, które po prostu podeszły do niego na lotnisku i pogłaskały go po twarzy. Po 20 minutach Kim Dzong Un nie żył.
– USA potępiają użycie broni chemicznej do dokonania zabójstwa. Publiczne okazanie pogardy dla uniwersalnych norm przeciwko używaniu broni chemicznej dodatkowo demonstruje bezwzględną naturę Korei Północnej i potwierdza, że nie możemy tolerować żadnego północnokoreańskiego programu broni masowego rażenia – mówiła Heather Nauert, rzeczniczka Departamentu Stanu USA.
Skrytobójczynie – 25-letnia Indonezyjka Siti Aisyah oraz 19-letnia Wietnamka Doan Thi Huong, zostały zatrzymane w Malezji, na lotnisku w Kuala Lumpur i po rocznym oczekiwaniu w więzieniu na proces przed malezyjskim sądem zostały skazane. Nigdy nie przyznały się do winy. Podobnie jak oskarżenia o nią odrzuca do dzisiaj koreańskim reżim Kim Dzong Una.
Tak jawne działanie skrytobójców jeszcze kilka lat temu było nie do pomyślenia. Zwykle zabijali skrycie i nie zostawiali po sobie śladów. W 2004 roku próbowali – nieskutecznie – otruć Wiktora Juszczenkę, późniejszego prezydenta Ukrainy. Austriaccy lekarze, u których ratował się Juszczenko, orzekli, że pogorszenie stanu jego zdrowia było spowodowane zatruciem dioksynami, czyli silnie toksycznymi związkami chemicznymi o działaniu rakotwórczym. 11 grudnia 2004 r. lekarze z Wiednia stwierdzili ponad wszelką wątpliwość, że stężenie trucizny w organizmie Juszczenki przekracza tysiąc razy zwyczajną wartość.
Toczące się przez wiele lat śledztwo nie ustaliło, kto stoi za próbą jego otrucia, jednak w 2006 r. ukraińska prasa pisała, że dioksyny mógł podać Juszczence osobisty ochroniarz wiceszefa służb specjalnych SBU, Wołodymyra Saciuka, który uciekł do Moskwy, gdzie szybko dostał obywatelstwo i ochronę.
Wschodnie szkoły skrytobójców
Skrytobójcy zabili także Roberta Calvi, prezesa powiązanego z Watykanem Banco Ambrosiano. W czerwcu 1982 roku znaleziono go powieszonego pod mostem Blackfriars w Londynie. Calvi doprowadził na skraj przepaści bank Ambrosiano i miał wielu wrogów. Samobójstwo, które przyjęła brytyjska policja, kilka lat później wykluczono, bo 62-letni bankier był zbyt słaby, żeby wdrapać się na most, czy przywiązać linę do dużego przęsła. Zresztą nawet, gdyby to zrobił, musiałby się pobrudzić. Tymczasem nie było na nim żadnych śladów świadczących o wspinaczce.
Niedługo po śmierci Calviego z banku wyprowadzono 1,5 mld dolarów. Właśnie poprzez sieć spółek posiadających po 1 proc. udziałów w instytucji. Wieloletnie śledztwo ujawniło, że w morderstwo była zamieszana Cosa Nostra oraz bank Rothschildów w Zurychu, którego dyrektor Jürg Heer osobiście opłacał morderców włoskiego bankiera.
Trudną sztukę skrytobójstwa rozwijały dwa bractwa na Bliskim i Dalekim Wschodzie. Z ich wielowiekowych praktyk i ćwiczeń do dzisiaj czerpią trenerzy służb specjalnych oraz płatni mordercy.
Pierwsze z bractwo, Nizaryci, to muzułmanie uznający linię imamów wywodzącą się od Nizara. Początki nizaryzmu wiążą się z Hasana ibn Sabbahem, przywódcą irańskich ismailitów, któremu na początku lat 90. XI wieku udało się zbudować na terenie Iranu niewielkie państwo z ośrodkiem w twierdzy Alamut. Walczyli oni z sunnickimi Wielkimi Seldżukami stopniowo dochodząc do perfekcji w skrytobójstwie. Rozwój tego quasi państwa nastąpił jednak dopiero po zetknięciu się Nizarytów z krzyżowcami, którzy – od nazwiska ówczesnego przywódcy Raszid ad-Din Sinan i popularnego wśród Nizarytów haszyszu – byli przez chrześcijan pogardliwie nazywani assasynami. Krzyżowcy często jednak zlecali mordy polityczne – najchętniej takie, które wyglądały na wypadki lub śmierć naturalną. Zmiany na Bliskim Wschodzie pozwoliły Nizarytom dotrzeć z umiejętnościami i wiedzą do Indii, Chin oraz Europy Zachodniej. Z czasem trafili do Wielkiej Brytanii, gdzie zabijali w czasach, kiedy Artur Conan Doyle pisał swojego „Sherlocka Holmesa”. Wiedzę assasynów – szczególnie tę dotyczącą trucizn – chrześcijańska Europa zaabsorbowała jednak od nich dużo wcześniej, jeszcze w średniowieczu, chętnie wykorzystując ją na dworach królewskich.
Śmierć po japońsku
Inni skrytobójcy, kształceni w dalekiej Japonii uczyli się w swoich klasztorach przede wszystkim maskowania się, strategii, niekonwencjonalnych działań zbrojnych oraz walki partyzanckiej. W tle zawsze była umiejętność zabicia przeciwnika bez zostawiania śladów. Ninjutsu, czyli taka właśnie forma walki, zostało stworzone przez grupę ludzi, głównie z prowincji Iga oraz miasta Koka, w prefekturze Shiga w Japonii. Przez całe swoje istnienie shinobi-no-mono, jak ich nazywano, byli postrzegani jako zabójcy, zwiadowcy i szpiedzy. Ninjutsu widziane było głównie przez pryzmat działania w ukryciu i używania podstępów. W powszechnym wyobrażeniu shinobi łączeni byli z działalnością postrzeganą dzisiaj jako przestępcza. Samo ninjutsu było zaś zbiorem fundamentalnych metod przetrwania, przydatnych w niebezpiecznych regionach feudalnej Japonii. Shinobi używali swoich umiejętności, aby zwiększyć swoje szanse na przetrwanie w groźnych czasach politycznego zamętu. Ninjutsu zawierało w sobie także metody zbierania informacji i techniki pozostawania niewykrytym oraz mylenia tropów. Zawierało w sobie elementy sztuki maskowania, uciekania, ukrywania się, łucznictwa, medycyny, wiedzy o ładunkach wybuchowych i trucicielstwa. Umiejętności szpiegostwa i skrytobójstwa były bardzo przydatne dla walczących ze sobą frakcji średniowiecznej Japonii. Ponieważ umiejętności te były powszechnie uznawane za niehonorowe, japońscy wojownicy zatrudniali ludzi, którzy żyli poza japońskim systemem klasowym.
Również ich umiejętności szybko zaabsorbowała rozwijająca się zachodnia cywilizacja.
Jednak ani w przypadku pierwszej szkoły, ani drugiej szkoły skrytobójstwa nie do pomyślenia było, aby śmierć z ukrycia zadawać tak jawnie, na oczach tłumów i przed kamerami.
I choć wszystkie szkoły morderców korzystały z tego, co dzisiaj określamy „bronią biologiczną” zarażając swoje ofiary najróżniejszymi śmiertelnymi chorobami, często w misjach samobójczych, nigdy nie sięgały po sposoby, które prowadziłyby do zagrożenia życia całych społeczeństw.
Miejmy nadzieję, że etyka skrytobójców pozostała niezmieniona a świat nie walczy z nieudaną formą patogenu, który miał dziesiątkować przeciwników wizji dominującej w świecie roli tego, czy innego mocarstwa.
Paweł Pietkun