Nie piszę ponownie o tym samym, by tłumaczyć co poprzednio napisałem, jak „Bolek”, ale by zwrócić uwagę na pewne zjawisko wśród dyskutantów, komentatorów, adwersarzy. Przypadłością naszych dysput jest niewsłuchiwanie się w wypowiedź rozmówcy. W efekcie następuje „rozjechanie się” płaszczyzn, pól dialogu i nie ma zrozumienia. Następuje jazgot jak w TVN-ie (szkoda, że TVP Info idzie w jej ślady). Ja, dając przykład irracjonalny[1], wskazywałem na inne „wyjścia”, a adwersarz znowu tłumaczy mi jak jest. W odpowiedzi podał przykład jeszcze „bardziej irracjonalny”. Zacytuję tę odpowiedź, bowiem taka postawa nie jest odosobniona i nie dlatego, że tak jest, lecz wielu sądzi, że tak jest:
„Czy można stopniować zło? Oczywiście! Robimy to w życiu… nieustannie! Olsztyniacy głosując na Grzymowicza wybrali mniejsze zło! Naród głosując na PiS wybrał mniejsze zło! W mojej ocenie Stalin był większym złem niż Hitler! Dlaczego? Bo wymordował więcej ludzi… w tym swoich pobratymców! A czy mogę pieprzony wagonik powstrzymać? Na ogół nie! Pieprzony wagonik rozjeżdża śmiałka razem z przywiązanymi ofiarami! Mniejsze zło istnieje, niezależnie od tego, co myślimy o dylemacie wagonika!”
Chciałoby się rzec: Oj Stasiu, Stasiu! Twój „bohater – śmiałek” to przecież kamikadze. Nie uratował nawet samego siebie. Nie próbował! Niekoniecznie trzeba podkładać się pod „pieprzony wagonik” (najgorsze „wyjście”), bo oprócz tego i przekładania zwrotnicy na pierwszy czy drugi tor jest jeszcze wiele innych rozwiązań. Jak można stopniować zło? Czy jest sens wielokrotnemu zabójcy zasądzić kilkukrotną karę śmierci? Albo w bardziej cywilizowanych krajach 300 lat do odsiadki? Już kiedyś pisałem o tym: bierzmy i wcielajmy w życie przykłady tylko sensowne. Uogólnianie jest następną przywarą Polaków (ale nie tylko – przykład Verhofstadta, nazywającego Polaków faszystami; zresztą ma już pozew od pana dr Bawera Aondo-Akaa). Nawet jeśli tylko jedna osoba wyrwałaby się z pułapki „mniejszego zła”, to już nie jest to „naród” a część „narodu”. A tu 8 000 000, w tym i ja, głosowało na PiS z przekonania. Nie wypowiadam się za inne ugrupowania. Przypadek Gawłowskiego (logika powinna „działać” i w drugą stronę) – oskarżonego „mniejszego zła z zarzutami” (jaki jest sens tego wyrażenia?) – pozornie daje ci rację. Jednak to tylko twój i wyborców Gawłowskiego subiektywny osąd. Jeżeli ktoś tak sądzi, to nie znaczy, że coś takiego istnieje.
Tylko jak mądrze wybierać? Skąd mądrość brać? Ano poszukać! Na przykład w „Księdze Mądrości” albo w księdze „Mądrość Syracha”. A jeśli ktoś nie ma do nich przekonania, to z postawy twojego imiennika, Stasia Tarkowskiego. Znają go wszyscy, jeśli nie z książki pana Henryka Sienkiewicza to z filmów. Dla młodego Polaka nie istniał wybór, jaki mu podpowiadał życzliwy Grek-koniunkturalista. Nie miał dylematu „mniejszego/większego zła”. Kładąc na szali swoje i swojej przyjaciółki, Nel życie, nawet nie powstała mu w głowie myśl o rezygnacji ze swoich przekonań. Polak z diabłem nie paktuje, bo jego dusza, jak czapka żołnierska, jest rogata – harda, dumna, nieprzekupna. Według chrześcijańskich wartości postępować może (i powinien) nawet ateista, bo Dekalog jest uniwersalistyczny.
Nie bez przyczyny podałem przykład Jaruzelskiego. Z Polakami rosyjskim Sowietom nie poszłoby tak łatwo jak z Czechosłowakami w 1968. O nastawieniu Polaków do Rosjan świadczy chociażby fakt, że sowieckim dowódcom Układu Warszawskiego sen z powiek spędzał problem niedopuszczenia LWP, w przypadku wojny, do styczności na odcinku frontu z Amerykanami. Z Niemcami Polacy biliby się zawzięcie. A z Amerykanami?! I następny fakt: Chociaż Rosja Sowiecka miała i mogła wykorzystać olbrzymią przewagę nad Europą Zachodnią (Ameryka realnie mogłaby przystąpić do wojny najszybciej po miesiącu, a po tym czasie Kulikow mógł już poić swojego białego konia w Sekwanie), to w 1981 Rosjanie już wiedzieli, za sprawą generała Ryszarda Kuklińskiego, że Amerykanie wiedzą jaki jest stan faktyczny UW i gdzie są jego newralgiczne punkty. Pędzącego „wagonika” – Armii Czerwonej nie było widać, a zło, wcale nie „mniejsze” zaistniało.
W świetle obchodów 75 rocznicy „wyzwolenia” KL Auschwitz przez Armię Czerwoną, oprócz pochylenia się nad gehenną Narodów, zadaniem była też obrona prawdy historycznej, niewygodnej dla spadkobierców Rosji Sowieckiej. Przedstawiana była jednak delikatnie i taktownie. A trzeba przede wszystkim nazywać rzeczy „po imieniu”, głośno, jasno i dobitnie: Gdyby nie „długotrwała” przyjaźń Rosji Sowieckiej (żadne ZSRR czy Związek Radziecki/Sowiecki) z hitlerowskimi Niemcami, Stalina z Hitlerem, Armii Czerwonej z Wermachtem, NKWD z Gestapo to KL Auschwitz by nie było! Czy tu jest miejsce na dywagacje o „mniejszym/większym złu”, bo jakiś kretyn bajdurzy, że Polska powinna była „współpracować” z Niemcami hitlerowskimi przeciwko Rosji stalinowskiej?
Postępowanie w kategorii „mniejszego/większego zła” jest irracjonalne i wręcz szkodliwe. Jest to „nowomowa” lewactwa, którą i którego trudno wyplenić, stworzona na jego użytek. Nie ma zgody na przyjmowanie i postępowanie według takiej postawy. Istnienie „mniejszego/większego zła” jest wyobrażeniem wyimaginowanym. „Większe” czy „mniejsze” zło jest złem. Już powoływanie się na taki wybór jest złem. Stwarza pokusę wymazywania swojej winy: „Patrzcie jaki jestem dobry – wybrałem mniejsze zło”. A z drugiej strony uspokajanie sumienia – „to tylko mniejsze zło”.
Antoni Górski
[1] „Przykład pędzącego wagonu, który można skierować na tor z kilkoma osobami lub na tor z jedną osobą”: https://opinie.olsztyn.pl/polityka/mniejsze-zlo/