„Z dalekiego Polesia, znad Narwi, z jednostek, które oparły sie w Kowlu demoralizacji – zebrałem Was pod swoją komendę, by walczyć do końca. Chciałem iść najpierw na południe – gdy to się stało niemożliwe – nieść pomoc Warszawie. Warszawa padła, nim doszliśmy. Mimo to nie straciliśmy nadziei i walczyliśmy dalej, najpierw z bolszewikami, następnie (…) pod Serokomlą z Niemcami”
– tak zaczynał się rozkaz, który 5 października 1939r. w godzinach wieczornych formułował gen. bryg. Franciszek Kleeberg, dowódca Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie”.
Generał Franciszek Kleeberg
W międzywojniu uznawano go za jednego z najzdolniejszych polskich sztabowców. Pochodząc z rodziny o wspaniałych, patriotycznych tradycjach, całe swoje życie poświęcił Ojczyźnie. W latach Wielkiej Wojny walczył w Legionach a następnie w wojnie polsko –bolszewickiej. Na różnych szczeblach służył w Wojsku Polskim czasu pokoju. Kilka lat przed wojną objął dowództwo w Okręgu Korpusu IX w Brześciu. Po napaści Niemiec na Polskę, 9 września gen. F. Kleeberg podporządkowywał sobie oddziały z ośrodków zapasowych na Wschodzie organizując Samodzielną Grupę Operacyjną „Polesie”.
Z Polesia na Zachód
Po wkroczeniu do Polski Armii Czerwonej, SGO „Polesie” walcząc z nowym agresorem wyruszyła w kierunku stolicy oblężonej przez Niemców. Po drodze zbierała ciągnące zewsząd jednostki, niektóre w stanie dezorganizacji, inne wciąż w pełni sprawne i gotowe do kontynuowania wojny. Wśród nich były pułki jazdy, wcześniej wchodzące w skład Suwalskiej i Podlaskiej Brygad Kawalerii, które w pierwszych dniach września zaczynały wojnę nad samą granicą Prus Wschodnich. Teraz pod dowództwem gen. Zygmunta Podhorskiego, jako Dywizja Kawalerii „Zaza” trafiły pod komendę Kleeberga.
„Gen. Kleeberg zorganizował osłonę Prypeci i pasa granicznego z sowietami. Musiał na nowo uzbrajać forty na wschodzie, które zostały rozbrojone oraz ściągać różne jednostki z ośrodków zapasowych, które obsadziły linię rzeki Prypeci a w miarę biegu wypadków i przekroczenia granicy przez wojska sowieckie, walcząc, skoncentrowały się w rejonie Włodawy. I to jest właśnie ta grupa, którą teraz przyprowadził tu i dowodzi”
– wspominał Podhorski.
„To nie jest desperacka decyzja”
28 września Warszawa skapitulowała. W nowej sytuacji gen. Kleeberg chciał walczyć dalej. Próbował osiągnąć Dęblin, by po uzupełnieniu zapasów amunicji prowadzić działania partyzanckie.
„To nie jest jakaś desperacka decyzja, ona ma sens polityczny. Trzeba przedłużać tę wojnę. Demonstrować światu, że Hitler nie podbił Polski w osiemnaście dni, jak się chełpi. (…)”
– objaśniał swoją koncepcję podwładnym.
Ostatnia bitwa
W pierwszych dniach października pod Kockiem polska jednostka natknęła się na niemiecki XIV Korpus Zmechanizowany. Niemy byli zaskoczeni obecnością licznych, sprawnych polskich wojsk. Doszło do walk, w których Polacy skutecznie bili niemieckie oddziały. Niektórzy mówią nawet o zwycięskiej bitwie, choć zakończonej dramatyczną decyzją o kapitulacji. To jednak nie przewaga liczebna czy techniczna wroga, nie upadek morale czy skrajne wyczerpanie polskich żołnierzy zadecydowały o przerwaniu walki. To zupełny brak amunicji zmusił gen. Franciszka Kleeberga do wysłania parlamentariuszy.
„Wiem, że staniecie, gdy będziecie potrzebni…”
W ostatnim rozkazie do podległych sobie żołnierzy gen. Franciszek Kleeberg pisał:
„Wykazaliście hart i odwagę w czasie zwątpień i dochowaliście wierności Ojczyźnie do końca. Dziś jesteśmy otoczeni, a amunicja i żywność są na wyczerpaniu. Dalsza walka nie rokuje nadziei, a tylko rozleje krew żołnierską, która jeszcze przydać się może. Przywilejem dowódcy jest brać odpowiedzialność na siebie. Dziś biorę ją w tej najcięższej chwili – każąc zaprzestać dalszej bezcelowej walki, by nie przelewać krwi żołnierskiej nadaremnie. Dziękuję Wam za Wasze męstwo i Waszą Karność, wiem, że staniecie, gdy będziecie potrzebni. Jeszcze Polska nie zginęła. I nie zginie.”
Waldemar Brenda