Na początku XX wieku w Rucianem pojawił się Richard Anders. Wówczas stawiał on pierwsze kroki jako przedsiębiorca w branży drzewnej. Prowadził już skład drewna w nieodległych Pupach (dzisiejszym Spychowie). Zdecydował się także na odkupienie od Eduarda Lehmanna niewielkiego ruciańskiego tartaku. Następnie rozbudował go i wyposażył w najnowocześniejsze w tamtym czasie maszyny. Tak zaczęło powstawać imperium „wschodniopruskiego króla drewna”.
Po śmierci Richarda Andersa tartak w Rucianem przejął jego syn Georg. Zakład prowadził do 1945 roku. W czasie operacji wschodniopruskiej trafił do niewoli, z której wrócił rok później. Wyjechał na Zachód i tam otworzył nową firmę.
Ruciański tartak został znacjonalizowany. Rozpoczęła się jego odbudowa, trwająca do 1952 roku. Trafiły tam maszyny ze likwidowanego w 1947 roku zakładu drzewnego w Białowieży – Grudkach. Wraz z nimi przybyło do Rucianego wielu dawnych pracowników tartacznych – i nie tylko – z Białowieży. Zasiedlili oni II Dybówek. Wśród nowo przybyłych był również mój dziadek macierzysty ze swoimi rodzicami i siostrą.
Dziadek przyjechał do Rucianego w kwietniu 1948 roku. Wówczas mieszkało tam jeszcze kilku dawnych pracowników Georga Andersa. Często opowiadali o tej rodzinie. W ich ocenie Georg był zupełnym przeciwieństwem Richarda – bardzo skąpy. Pewnego razu brał udział w zabawie pracowniczej. Podczas tańca wypadła mu z kieszeni moneta. Chyba jedna marka. Moneta wpadła między deski w podłodze. I młody Anders kazał zrywać tę podłogę, żeby wydobyć spod niej monetę. Ostatecznie deski pozostały jednak na swoim miejscu, ponieważ pracownicy postanowili zwrócić mu odpowiednią kwotę. Georg miał na to powiedzieć: „No tak, mam jedną markę, ale gdybym teraz kazał zerwać podłogę, miałbym dwie”.
Mikołaj Tkaczyk