W 1945 roku zaistniała możliwość wyjazdu do Polski dla tych, którzy otrzymali zaproszenie od rodziny. Stasiek i Józek Ożóg odnaleźli w jakiś sposób rodzinę w Polsce i wyjechali wcześniej. Już więcej się z nimi nie spotkałem. Natomiast prasa w latach 50. pisała o sukcesach Staśka Ożoga na bieżni (biegał na 5 i 10 km) razem z Zimnym i Krzyszkowiakiem. Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że był na Olimpiadzie w Rzymie. Później usłyszałem go w radiu, jak udzielał rad swojemu wychowankowi – biegaczowi na 1500 m. Szordykowskiemu w Meksyku.
Stanisław Ożóg – polski lekkoatleta, Sybirak
(fot. http://la.kielce.com.pl/)
Kilku rodzinom udało się wcześniej wyjechać do Polski. Już wcześniej dowiedzieliśmy się, że nasze rodzinne strony odpadły znowu od Rzeczypospolitej. Nie mieliśmy do kogo wracać i do kogo pisać o zaproszenie.
Kończyły się nieszczęścia Polaków a zaczynały się nieszczęścia Ukraińców. W naszej miejscowości, jak i w wielu innych, był punkt, gdzie przywozili Ukraińców wysiedlonych z tzw. Zapadniej Ukrainy (małopolski wschodniej). Przyjeżdżali zasobni gospodarze ze stadami krów, jakich nigdy na Syberii nie widziałem (czarne łaciate), konie potężne, lśniące. Przebywali w naszej miejscowości bardzo krótko.
Zabierano im inwentarz i sprzęty do kołchozów, a ich wsadzano na pociąg i wysyłano daleko na Wschód. Ukraińcy zaczynali płacić za to, że niejednokrotnie z kwiatami witali Armię Czerwoną, we wrześniu 1939 roku. Tam właśnie zobaczyłem olbrzymie stada bydła i koni pędzonych przez żołnierzy sowieckich z południowego zachodu. Woły były białe o długich prostych rogach, bawoły z rogami zakręconymi. Byli wśród nas fachowcy i na podstawie tych stad potrafili określić, gdzie aktualnie Armia Czerwona się znajduje.
Musieliśmy czekać na ogólną repatriację. W końcu przyszła nasza kolej. Znowu usłyszeliśmy Sabierajtie sia, ujeżdżajtie w Polszu!. I tym razem Amerykanie zaopatrzyli nas na podróż. Konserwy – swinnaja tuszonka z drobnym napisem u dołu, że pochodzi z Chicago, chleb tak biały, że trudno go sobie wyobrazić, olbrzymie koła sera szwajcarskiego, masło, cukier – dosłownie inny świat.
Podstawili samochód ZIS-5, zapakowali kilka rodzin i w drogę do Wozniesieńska. Po drodze musieliśmy forsować rzekę Boh. Na tej rzece nie było mostu stałego, był za to pontonowy, który na zimę demontowano. Rzeka była skuta lodem. Żeby odciążyć samochód wszyscy musieli zejść i iść piechotą po lodzie. Ulokowali nas w sali sportowej i w klasach szkoły. To był inny świat w porównaniu z warunkami kołchozowymi. Duże okna, szczelne, zamykające się drzwi, podłogi. Tam czekaliśmy, aż zjadą się Polacy ze wszystkich stron. Nie potrafię powiedzieć jak długo to trwało, tydzień, dwa czy miesiąc – jak człowiek nie jest głodny, to czas szybciej leci.
Przypominam sobie zdarzenie – Mama kroiła chleb, smarowała masłem i układała na nim plasterki cebuli. Zobaczyła to rosyjska dziewczyna i zaczęła krzyczeć do swojej matki: Mama, mama – smatri Paliaki z luku diełajut masło! (Mamo, mamo popatrz, Polacy z cebuli robią masło!). Do dzisiaj jak robię sobie ten przysmak, brzmi mi w uszach jej odkrycie.
W czasie oczekiwania na transport, chłopcy włóczyli się po mieście. Ja byłem najmłodszy i nikt nie chciał mnie wziąć, ale wieczorem po powrocie z otwartymi ustami słuchałem o tym, co ich spotkało na tych włóczęgach. Upodobali sobie szczególnie jedno miejsce na rynku, gdzie nowe władze rozliczały się ze zdrajcami narodu i domniemanymi zdrajcami narodu. Stały tam szubienice i z samochodu wieszano ludzi. Towarzyszył temu zawsze tłum gapiów. Z upływem czasu nieraz myślę, czy tylko winni ponieśli tam śmierć.
W końcu znaleźliśmy się w wagonach i czekaliśmy na odjazd. Raptem przyszła wiadomość, że wiozą nas z powrotem na Sybir. Trudno było sobie wyobrazić rozpacz, jaka zapanowała wśród nas. Od czasu jak pociąg ruszył, ludzie patrzyli czy pociąg jedzie na Wschód, czy też na Kijów – na szczęście jechał na Kijów. Minęliśmy Dniepr i czuliśmy już wiatr z Polski.
Z upływem czasu i kilometrów wjechaliśmy na ziemie polskie, ale już nie nasze. Policzono nas i przed Lwowem zadrutowano wagony. Przejechaliśmy przez dworzec towarowy w kierunku Przemyśla. Na granicy otwarto wagony, jeszcze raz policzono jak inwentarz – ale zrobiono to już w towarzystwie polskich żołnierzy. Chwila jazdy i Przemyśl. Na dworcu tłum Polaków. Poszukiwali rodzin. Tutaj pierwszy raz zjedliśmy polski chleb i śledzie solone. Smakowały wyjątkowo – były polskie. Oprócz jedzenia, które dostaliśmy, wkroczyła grupa sanitarna z pompką o długiej końcówce i każdemu pasażerowi wkładano ją za kołnierz. Pan pociskał za tłok i wdmuchiwał biały proszek, który miał za cel zniszczyć jedyny dorobek jaki wieźliśmy z Rosji – wszy.
Potem na każdym dworcu, na którym zatrzymaliśmy się, tłumy Polaków wywoływały swoje rodziny. Jeżeli ktoś z transportu rozpoznał swoich – zostawał, a reszta jechała na Zachód. W końcu stacja Katowice – Mikulczyce. Na peronie ogromna ilość Polaków i sterty paczek „UNRRA”. Paczkę dostawał każdy niezależnie od wieku. W tych prezentach były takie rzeczy, że większość z nas nie wiedziała, co posiada. Staliśmy tam (dzień czy dwa) i przyszła wiadomość: „Przesiadać się do innego pociągu”.
Przesiedliśmy się, władze nas powiadomiły, że jedziemy na Ziemie Odzyskane. Tutaj pierwszy raz zobaczyliśmy, że może pociąg ruszyć i nie zwalić wszystkich z nóg. Wtenczas usłyszałem z ust rodaków z dumą wypowiadane słowa: „To polscy kolejarze”. Teraz jak się słyszy zachwyt, to nad czymś, co jest niemieckie lub amerykańskie.
c.d.n.
Od autorki pracy:
Na wspomnienia Józefa Biesiadeckiego z Sybiru trafiłam nieprzypadkowo. Historię te przekazał mi ojczym, który te luźne fragmenty wspomnień spisał w jednym miejscu. Przekaz ten nigdy nie doczekał się korekty, w związku z tym postanowiłam wziąć ją w swoje ręce i przygotować do obecnej formy. Poznałam już wiele historii z okresu wojny i okupacji, lecz każda z nich była opowiedziana z perspektywy osoby dorosłej. Natomiast ta urzekła mnie tym, że jest opowiadana z punktu widzenia dziecka w wieku 3-9 lat.
Józef Biesiadecki zmarł w 2007 roku, kilka miesięcy przed śmiercią otrzymał sygnowany przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Krzyż Zesłańców Sybiru. Do dzisiaj trwają poszukiwania miejsca pochówku ppor. Stanisława Biesiadeckiego, kontynuuje je syn Józefa – Konrad.
Julia Pisowłocka
Klasa 8b, Szkoła Podstawowa nr 2 im. Chwały Oręża Polskiego w Giżycku
Od redakcji:
Muzeum Kultury Ludowej w Węgorzewie przeprowadziło 20. edycję konkursu pod hasłem Losy nasze…”, adresowanego do wszystkich mieszkańców północnej i wschodniej Polski oraz terenów przygranicznych krajów sąsiadujących. Przedmiotem konkursu są:
• fotografie,
• listy,
• dokumenty osobiste,
• pamiętniki,
• wspomnienia.
W dniu 22 października 2018 r. jury w składzie:
– Krystyna Jarosz, kustosz w Muzeum Kultury Ludowej w Węgorzewie,
– dr Jerzy Marek Łapo, kustosz w Muzeum Kultury Ludowej w Węgorzewie,
rozstrzygnęło XX edycję konkursu „Losy nasze…” i przyjęło 37 prac odpowiadających zasadom regulaminu konkursu. Nadesłano opracowania z Polski, Niemiec, obwodu kaliningradzkiego Federacji Rosyjskiej i Kanady. Materiały świadczą o pielęgnowaniu tradycji, są dowodem dumy z przeszłości dalekiej i bliskiej.
W kategorii „Wspomnienia ” nagrodę przyznano pani Julii Pisowłockiej z Giżycka pracę pt. „Wspomnienia Józefa Biesiadeckiego z nieludzkiej ziemi Sybiru. Lata 1940-1946 (Kazachstan-Ukraina-Polska)”, Giżycko 2018.
* Polacy od dwóch stuleci zasiedlali przymusowo Kazachstan w ramach kilku fal masowych deportacji:
- pierwsza z nich przypadła na koniec XVIII wieku – byli to konfederaci barscy,
- druga w XIX wieku w latach 30., tj. po powstaniu listopadowym,
- trzecia, w latach 40., po wykryciu spisków niepodległościowych,
- czwarta, w latach 60., po powstaniu styczniowym,
- piąta, w ostatnich latach XIX wieku i na początku XX w. – uczestnicy ruchów rewolucyjnych,
- szósta, w latach 30. (wiosną 1936 r.) w wyniku likwidacji tzw. skutków eksperymentu narodowościowego, deportowani głównie z Ukrainy i Białorusi,
- siódma, w latach 40., po zajęciu przez Armię Czerwoną wschodnich terenów Polski.
Do początku XX wieku na zesłanie do Kazachstanu trafiali głównie młodzi ludzie jako żołnierze odbywający tam służbę, przy czym znaczna ich część znalazła się w wojsku karnie. Znaczną część zesłańców stanowili przedstawiciele inteligencji, w tym studenci i absolwenci uczelni, którzy włączyli się w rozwój życia gospodarczo-społecznego tych ziem, zaznaczając swoją aktywność jako pionierzy badań w wielu dziedzinach nauki.
W latach 30. XX w. na wygnaniu do Kazachstanu znalazły się całe polskie rodziny z kresów zachodnich Związku Radzieckiego. Polaków deportowano głównie do północnej części Kazachstanu. Wywieziono nie mniej niż 250 tys. osób. Zimę przetrwało nie więcej niż 100 tysięcy. W latach 40. deportowano osoby i rodziny z obszarów nadgranicznych; w pierwszej fazie na początku lat 40. – po włączeniu ziem należących przed II wojną światową do Polski, i w drugiej fazie – po zakończeniu działań wojennych i ustanowieniu granic państwowych.
Nawet po wojnie, władza sowiecka nie zaprzestała represji wobec własnych obywateli. Aresztowania i wywózki trwały aż do śmierci Stalina. Ich ofiarami byli nie tylko konfidenci nazistów. W głąb Związku Radzieckiego zostało deportowanych, albo trafiło na długie lata do więzień wiele niewinnych osób.
Po zakończeniu wojny, wielu z tych, którzy walczyli w polskim wojsku wróciło do swoich domów, które znalazły się w granicach sowieckiej Białorusi, zostali uznani za uczestników II wojny światowej. Z całej tzw. Zachodniej Białorusi i Ukrainy deportowane zostały rodziny weteranów polskiej Armii Andersa, która walczyła po stronie aliantów i brała udział w krwawym szturmie na klasztor Monte Cassino we Włoszech.
W ciągu jednej nocy – 1 kwietnia, 4 520 byłych „andersowców” zostało aresztowanych, ich własność skonfiskowano, a rodziny wywieziono do Kazachstanu i na Syberię.