Minister Zdrowia Łukasz Szumowski, twarz rządu w wojnie z epidemią i jeden z najlepiej rozpoznawalnych polityków obozu rządzącego, przez niektóre media przymierzany do prezydentury, niespodziewanie znalazł się w oku cyklonu.
Piotr Gliński. Wiceprezes Rady Ministrów, Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego zapytany przez Dorotę Gawryluk, czy minister zdrowia przetrwa burzę, która rozpętała się wokół niego odpowiedział: Minister Szumowski wytrzyma, bo jest bohaterem naszych czasów. Podejmował na pierwszej linii te wszystkie decyzje, które tak racjonalnie prowadzą Polskę przez kryzys. To jest nikczemne, że akurat ten człowiek jest atakowany. Właśnie dlatego jest atakowany, że jest twarzą i autorem, wraz z m.in. premierem Morawieckim – powiedział minister kultury.
Mechanizm, który stosuje od lat propaganda anty-PiS, zakłada odarcie przeciwnika z godności, wykluczenie go poza wspólnotę, jego totalne upodlenie, podobnie jest też w tym przypadku.
Generalnie wszystkie ataki prasowe opierają się na domniemaniu winy. Minister jest winny bo ma brata, winny jest też dlatego bo ma żonę i rozdzielczość majtkową. Wina jego brata polega na tym, że ma firmę która składa wnioski i otrzymuje granty oraz dotacje, jak wiele innych firm w Polsce.
Poniżej próbka z portalu POLITYKA:
Państwo daje, Szumowski zarabia
W wersji oficjalnej obecny minister zdrowia, gdy był jeszcze wiceministrem nauki, nie miał nic wspólnego z olbrzymimi dotacjami – na razie wiemy o ponad 140 mln zł, jakie z Narodowego Centrum Badań Naukowych otrzymała firma jego brata. To przecież nie on je przyznawał, tylko ludzie, których był zwierzchnikiem. I to zupełny przypadek, że udziałowcem tak sowicie obdarowanej przez państwo firmy biotechnologicznej jego brata była także jego żona. Minister zdrowia ma przecież z nią rozdzielność majątkową. Dlatego jego oświadczenia majątkowe ukazują go jako człowieka zupełnie niezamożnego. I przecież nie można też pana ministra obwiniać o to, że firma jego brata, choć od państwa dostała wielomilionowe granty, to sprytnie zagwarantowała sobie, że osiągnięte dzięki nim ewentualne zyski po prostu sprywatyzuje. Państwo dało więc po to, żeby oni, a nie społeczeństwo mogło zarobić.
Równolegle z atakiem na ministra rozpętała się propaganda antywirusowa – tu front jest dość szeroki, od antyszczepionkowców, poprzez lewaków, aż do mediów uważanych za prawicowe. Wszyscy oni podważają działania podjęte przez rząd w sprawie epidemii, zarzucając, że działania te służyć miały nie ochronie życia ale wprowadzaniu restrykcji wobec obywateli, ograniczaniu swobód i praw w celu zagarnięcia jak największej władzy, a przy tym nałożenie obroży – przygotowanie gruntu pod elektroniczne systemy inwigilacji z niezwykle rozbudowanym systemem chińskim (patrz art. Lekcja utopii w dobie pandemii) Na ironię zakrawa fakt, że bardzo często owo podważanie zagrożenia jakie niesie z sobą koronawirus sąsiaduje z wcześniejszymi artykułami (z marca i kwietnia) rozsiewającymi plotki czy wręcz fake newsy na temat sposobów zabezpieczenia się przed „wirusem z Azji”.
Tu najlepszym przykładem jest lokalny portal z Olsztyna, w którym ostatnio ukazał się artykuł „Ten wirus to mały pikuś” a kilka tygodni temu, ten sam portal publikował treści z tzw „Łańcuszka świętego Antoniego” cytuję:
Zamieszczamy pożyteczną informację na temat koronawirusa, którą od prof. medycyny Ewy Dolińskiej otrzymał czytelnik „Debaty”. Profesor napisała do niego: „Wujek i siostrzeniec jednego z moich kolegów z klasy pracują w szpitalu w mieście Shenzhen. Wujek przeniósł się na badanie wirusa zapalenia płuc Wuhan. Zadzwonił do mnie i powiedział, żebym powiedział wszystkim moim przyjaciołom:
…wirus z Wuhan nie jest odporny na ciepło i zostanie zabity w temperaturze 26–27 stopni Celsjusza. Dlatego pij więcej gorącej wody, aby zapobiec tej chorobie. Spaceruj więcej pod słońcem. Picie gorącej wody jest koniecznością. Chociaż nie jest to lekarstwo, będzie korzystne dla twojego ciała. Nie tylko to! Picie gorącej wody jest skuteczne w walce ze wszystkimi wirusami. Staraj się w ogóle nie pić lodu, pamiętaj – jest to teraz niezwykle ważne.
Nieprawdaż że to śmieszne? Pij gorącą wodę zabijesz wirusa, po co gorącą, wystarczy lekko podgrzana skoro wg autorów wirus z Wuhan nie jest odporny na ciepło i zostanie zabity w temperaturze 26–27 stopni Celsjusza. Swoją droga mógłby ktoś redaktorom z tego zacnego portalu powiedzieć, ze temperatura ciała człowieka to ponad 36 stopni. Więc wirus zostałby zabity nim zdążyłby się rozejrzeć.
Ale, wróćmy do tematu głównego, komu lub też czemu ma służyć ta niespotykana nagonka?
Pozornie wydaje się, że jest to najnormalniejsze działanie opozycji – podważanie autorytetu rządzących, ze specjalnym uwzględnieniem głównego bohatera ostatnich miesięcy tj. ministra Szumowskiego.
Tą teorię wyznaje m.in Jan Rokita, którego, skądinąd, bardzo ciekawy artykuł zamieszcza dzisiejsze wydanie tygodnika „Sieci”. Autor skupia się tu na mniej lub bardziej wyssanych z palca oskarżeniach kierowanych pod adresem ministra.
W artykule „Wina i niewinność Szumowskich” Jan Rokita opisuje przyczyny i konsekwencje afery dotyczącej ministra Szumowskiego, wywołanej przez publikacje „Wyborczej”. Wskazuje na zaniedbania po stronie rządu i Ministerstwa Zdrowia.
Jeśli minister ma brata, który od dawna i na dużą skalę otrzymuje dotacje publiczne na „poszukiwanie, rozwój i komercjalizację” nowych leków (a tak właśnie swoją misję ujmuje sama firma OAT, której prezesem jest Marcin Szumowski) – to o możliwości ewentualnego konfliktu interesów opinia publiczna powinna się dowiedzieć nie po czterech latach urzędowania ministra, w efekcie afery rozpętanej przez opozycyjną gazetę, lecz z jasnej deklaracji samego ministra, złożonej publicznie w chwili obejmowania urzędu.
Nic nie jest takie na jakie wygląda
Analizując oddzielnie te dwa równoległe zjawiska (atak na ministra i podważanie czy też wręcz negowanie niebezpieczeństwa dla życia jakie niesie z sobą koronawirus i choroba Covid 19 -”ten wirus to pikuś”),widzimy tylko codzienną walkę polityczną, ale gdy spojrzymy na te zjawiska kompleksowo obraz zaczyna się gmatwać. Przeanalizujmy to pod kątem tzw. efektu motyla.
„Efekt motyla” (ang. butterfly effect) – wrażliwa zależność od warunków początkowych, anegdotyczne przedstawienie chaosu deterministycznego. W tytułowej anegdocie trzepot skrzydeł motyla, np. w Ohio, może po trzech dniach spowodować w Teksasie burzę piaskową. Jedna, drobna zmiana ma olbrzymi wpływ na to, co wydarzy się w długim terminie.
W naszym przypadku mamy dwie, mało znaczące zmiany – pierwsza to podważenie autorytetu ministra zdrowia (podważanie autorytetów to niestety nasza codzienność) druga natomiast to negacja niebezpieczeństwa jakie niesie koronawirus – otrzymując te dwie informacje przeciętny odbiorca czuje się oszukany to ja siedziałem jak głupi w domu, chodziłem w masce, wydałem majątek na płyny dezynfekujące, straciłem zarobki, a teraz okazuje się, że to wszystko tylko po to, aby ktoś mógł zarobić na strachu przed wirusem, który nie jest niebezpieczny.
I zapominamy o tysiącach ofiar w innych krajach (no bo nikt ze znajomych nie umarł, a nawet jak umarł to pewnie ze starości) i obiecujemy sobie że nigdy więcej nie damy się oszukać. Tak mija słoneczne i suche lato (wirusy lubią wilgoć, więc w lecie nie szaleją) i nadchodzi listopad, z deszczem, wiatrem i generalnie pogodą pod psem. Wraca wirus, atakuje pierwsze osoby, my jedziemy na groby swoich bliskich, niekiedy na drugi koniec Polski, spotykamy się ze znajomymi i rodziną. Gdy ilość zarażonych zaczyna niebezpiecznie wzrastać minister zdrowia (Szumowski albo jego następca) apeluje do obywateli o rozsądek i wprowadza pewne zalecenia – np noszenie maseczek czy dystansowanie społeczne – ale nie z nami te numery, nie damy się drugi raz nabrać, kichamy na te jego zalecenia. Ilość zarażonych zaczyna rosnąć w postępie geometrycznym, gdy dochodzi do 10 tysięcy nadal nie ma się co przejmować – zmarło dopiero 500 osób, na grypę umiera więcej – mówimy i idziemy do znajomych na imprezę andrzejkową.
Przed Bożym Narodzeniem w Polsce choruje już ponad 100 tysięcy ludzi, umiera ponad 5 tysięcy (wirus ma w Polsce średnią śmiertelność 5%) i wpadamy w panikę. Szturmujemy sklepy, barykadujemy się w domach, przestajemy chodzić do pracy – staje gospodarka. Przeciążone szpitale nie dają już rady obsługiwać chorych – osoby po 40 roku życia przestają być przyjmowane do leczenia i odsyłane są do domu. Na Sylwestra zostajemy w domu, a składane wzajemnie życzenia maja jednakowa treść – obyśmy dożyli do następnych świąt.
Na początku lutego próbujemy sprzedać samochód – zaczyna nam brakować pieniędzy, ale nikt nie kupuje, wszyscy sprzedają, a przynajmniej chcą sprzedawać. W marcu zaczynamy żałować, że nie mieszkamy na wsi, gdzie pewnie mielibyśmy kury – niestety w mieście mamy tylko kota – ale z drugiej strony na bezrybiu i rak ryba. Tydzień później nie mamy już kota.
Potem są przyspieszone wybory, głosujemy przez internet, na wszelki wypadek wysyłamy po 10 głosów (bo i tak nikt tego nie kontroluje), aby odsunąć PiS od władzy. Wygrywają ci, którzy ostatnio nie rządzili, i tak za cenę dziesiątek tysięcy zmarłych dzisiejsza opozycja dochodzi do władzy.
Kto ma rację – Jan Rokita, czy ja – kobieta w wieku balzakowskim z małej wsi pod Olsztynem? Czas pokaże…
Grażyna Paździoch