Dyskusja z obrońcami szubienic jest mało intelektualnie wymagająca. Ich wywody można sprowadzić do trzech argumentów.
Po pierwsze, to dzieło Xawerego Dunikowskiego. Dunikowski w młodości skandalista i awanturnik (był skazany za morderstwo), z czasem zrozumiał, że artyście najlepiej się żyje, gdy służy władzy. Przed wojną z pasją i bardzo wydajnie pracował na rzecz ówczesnej władzy. Realizował bardzo prestiżowe i suto opłacane zamówienia. Większą część wojny spędził KL Auschwitz (nr obozowy 774), a po wojnie z oddaniem służył nowej, komunistycznej władzy.
Szubienice nie są dziełem oryginalnym. Porównamy je z innym pomnikiem Dunikowskiego – znajdującym się na górze Św. Anny, a poświęconym Powstaniom Śląskim (Pomnik Czynu Powstańczego). Trudno mieć wątpliwości w Olsztynie stanęła jego bieda-kopia. Co nie przeszkadzało Dunikowskiemu, bo zawsze żądał rekordowych wynagrodzeń. Co więcej, sam pomnik wykonali rzeźbiarze z Krakowa przy pomocy kamieniarzy z Warszawy. Materiał pochodzi z mauzoleum Hindenburga z Olsztynka. Swego czasu Olsztynek nawet upomniał się o swoje kamienie. Jednak bezskutecznie.
Po drugie, to jest historia naszego miasta i regionu. Jak należy to rozumieć? Czy przestrzeń publiczną mogą wypełniać symbole i treści wrogie, odwołujące się do wrogich zachowań i wrogich idei, mówiące wprost o zbrodniach dokonywanych na naszych przodkach? Idąc tym tokiem myślenia, w Olsztynie powinny stać pomniki sławiące wrogie Polsce i Polakom postacie i treści. Pomniki sowieckich morderców, niemieckich zaborców – cesarzy, zwalczających Polskę i Polaków. A może Alei Wojska Polskiego przywrócić nazwę Adolf Hitler- Allee?
Zdaję sobie sprawę, że dla wielu przyznawanie się do polskości jest kłopotliwe. Dawno temu Donald Tusk napisał „że polskość to nienormalność” i przez lata konsekwentnie swoim działaniem i postawą udowadnia, że jest to jego polityczne i tożsamościowe wyznanie wiary. Jeżeli za Tuskiem przyjmiemy, że polskość to nienormalność, to faktycznie, po co nam pomniki, nazwy placów i ulic odwołujących się do polskiej tradycji, wartości. Po co nam polscy bohaterowie, święci, nasze autorytety, polska historia?
My, żyjący w grodzie nad Łyną mamy swoją, tutejszą historię i żaden nam Kazimierz Jagiellończyk, Sobieski, Piłsudski, a tym bardziej Kaczyński nie jest potrzebny. No bo przecież co oni zrobili dla Olsztyna? Postawmy pomnik pruskim dragonom (to wojsko wspaniałe było), Belianowi (polakożercy, wielkiemu działaczowi Hakaty) – bo przecież rozbudował Olsztyn. Z szopy tartaku można próbować robić świątynię sztuki. Można być dumnym, że największy w Olsztynie pomnik sławi sowieckiego sołdata. Ten co prawda w Olsztynie palił, mordował, gwałcił, kradł, niszczył, ale to przecież taki nasz oswojony, kamienny kacap – kochamy go. Proszę tylko zadać pytanie, czy w Stambule jest pomnik polskiego husarza?
Po trzecie. Często na pytanie, czy usunąć szubienice można usłyszeć odpowiedź: a po co? Tyle czasu już stoi, mnie tam nie przeszkadza niech stoi dalej. Postawmy sobie zatem pytanie, czy żyjemy wyłącznie jako niepowiązane z nikim i z niczym jednostki. Bez historii, tradycji, tożsamości. A może jesteśmy tylko przewodami pokarmowymi, których jedynym celem i sensem egzystencji jest stale być pełnym i sprawnie przerabiać materię, jaka do niego trafia. A gdy przewód pokarmowy jest pełny, to nasze troski obracają się wokół stanu konta bankowego.
Czy społeczność, również ta lokalna, choćby nasza olsztyńska, może się sensownie rozwijać, skupiać wokół wspólnych celów i planować wspólną przyszłość, jeżeli powszechna jest postawa, w myśl której, to co mnie bezpośrednio, fizycznie nie dotyczy, jest mi całkowicie obojętne?
Jak pokazuje historia, współczesność, a potwierdzają to badania naukowe: dojrzewanie, budowanie świadomości to trudny i długi proces. Jednym z podstawowych czynników, jakie mają wpływ na rozwój społeczeństwa, jest jakość elit. Być może dla wielu brzmi to zbyt górnolotnie, ale jest to pojęcie ze świata nauki. Można też powiedzieć jakość przywództwa. Ci, którzy decydują o naszych wspólnych sprawach, z jednej strony dźwigają ciężar odpowiedzialności, ale też mają jednocześnie przywilej podejmowania decyzji kształtujących życie wspólnot.
Grzymowicz ciągle liczy, że obroni szubienice, że przeczeka, zniechęci, albo oszuka, albo wyprowadzi w pole tych, którzy domagają się ich usunięcia. Wykonuje swoim zdaniem zgrabne manewry. Gra na skłócenie, myśli, że ma przewagę, a decyzja co do dalszego losu szubienic będzie zawsze w jego rękach. Ogłasza już trzeci sondaż w tej sprawie. Pytania układa jak zawsze, aby zostawić sobie pole do manipulacji i forsowania swojego stanowiska. Inaczej nie potrafi.
Coraz więcej osób zadaje pytanie, z czego wynika upór Grzymowicza? Czy z jego osobistej cechy, aby za żadną cenę nie przyznać racji tym, którzy mają inne zdanie? A może obrona szubienic ma swoje korzenie w historiach rodzinnych? A może ktoś, od kogo jest zależny, tak mu dyktuje? A może podjął zobowiązanie, że je obroni nawet gdyby zapłacił za to stanowiskiem Prezydenta? A może czuje się strażnikiem, spadkobiercą i beneficjentem porządku, jaki do Polski przyniosły kacapy sławione przez szubienice?
Jerzy Szmit