Nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać. Śmiać — bo przecież miastem rządzi uśmiechnięta koalicja, której twarzą miał być rozpromieniony Robert Szewczyk. Płakać — bo z obietnic deszczu pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy (KPO) dla Olsztyna zostaje tylko wspomnienie.
Pamiętacie tę kampanię, w której wszystko miało być lepiej, taniej i bardziej zgodnie z Konstytucją? To właśnie te obietnice, wiszące jak przysłowiowe gruszki na wierzbie, były głównym filarem Koalicji Obywatelskiej. Wśród nich jedna wyjątkowo błyszczała: mityczne miliardy z KPO, blokowane przez Unię Europejską za rządów PiS.
Po zmianie władzy wszyscy odetchnęli — setki miliardów euro miały nas uczynić bogaczami. Olsztyn nawet zdążył zaplanować zakup nowych tramwajów za 100 milionów złotych z tych funduszy. A tu… figa z makiem. I to nie taka, którą można się pocieszyć na wigilijnym stole. Ursula obiecała, ale nie dała. Takie to są te kobiety…
Poprzedni prezydent Olsztyna, Piotr Grzymowicz, miał obsesję na punkcie tramwajów. Miasto wydało na ten cel miliard złotych. Tak, dobrze czytacie — miliard. Następca Grzymowicza, czyli Robert Szewczyk, musiał pójść tą samą drogą. I poszedł, tylko że zamiast zwolnić, przyspieszył. Teraz mamy prezydenta, który w oczach wielu mieszkańców zdaje się jeszcze bardziej betonowym „szynowiczem” niż jego poprzednik.
No i co z tego wyszło? Jak mówi przysłowie: „Masz babo placek”. A w naszym przypadku — placek bez grosza na dodatki. Wróćmy jednak do początku. Odrobina historii na odświeżenie pamięci dobrze robi w czasach, kiedy masło jest na wagę złota.
Przypomnijmy. Olsztyn osiemnaście lat temu (tak, to już tyle lat minęło od decyzji podjętej przez prezydenta znanego bardziej przez z nagrań na ratuszowej wieży niż tej inwestycji) postanowił wskrzesić tramwaje, które zniknęły z jego ulic w 1965 roku. „Wiekopomna” decyzja zapadła w 2006 roku. Pierwsze składy miały wyjechać na tory już w 2011 roku. Ale jak to bywa z wielkimi planami, rzeczywistość szybko zweryfikowała terminy.
Budowa ruszyła z poślizgiem, a koszty zaczęły rosnąć niczym drożdżowe ciasto. Z pierwotnie planowanych 380 mln zł. Inwestycja pochłonęła ostatecznie blisko 552 mln zł. Ale kto by się przejmował takimi drobiazgami, gdy na horyzoncie majaczy wizja przeorania całego miasta?
W końcu 19 grudnia 2015 roku pierwsze tramwaje wyjechały na ulice Olsztyna. Niestety, euforia nie trwała długo. Już wkrótce pojawiły się problemy z infrastrukturą, awarie i opóźnienia. Ale przecież każda wielka inwestycja musi mieć swoje bolączki, prawda?
Nie zrażając się trudnościami, władze miasta postanowiły kontynuować swoją „słuszną linię”. Drugi etap inwestycji, rozpoczęty w 2021 roku, miał kosztować 422 mln zł i zakończyć się w połowie 2023 roku. Ostatecznie termin przesunięto na styczeń 2024 roku, a koszty wzrosły z powodu rosnących cen materiałów budowlanych i energii. Miasto zawarło ugodę z wykonawcą, ale ostateczna kwota pozostaje owiana tajemnicą. Cóż, tajemnice dodają przecież inwestycjom nutki ekscytacji.
W międzyczasie, w ramach unowocześniania taboru, Olsztyn zdecydował się na zakup tramwajów od tureckiej firmy Durmazlar. Pierwsze pojazdy dotarły do miasta w 2020 roku, ale szybko okazało się, że nie wszystko idzie zgodnie z planem.
Problemy z homologacją, opóźnienia w odbiorach technicznych i awarie stały się codziennością. Radni miejscy zaczęli dopytywać o stan kontraktu, a prezes MPK uspokajał, że sytuacja jest pod kontrolą. Bo przecież kto by się przejmował kilkumiesięcznym opóźnieniem w dostawie kluczowego taboru?
I wtedy pojawiła się wizja pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy (KPO)…. 😄😄😄. Resztę już Państwo znacie… Dodając jednak szczyptę konkretów: „piniendzy z KPO nima” i przebrany w skórę Szewczyka Grzymowicz musiał zrezygnować z zakupu sześciu nowych składów.
Oczywiście będzie tłumaczenia, że to tylko terminy nie zgrały. „Bo wicie, rozumicie”: związanie ofertą minęło 10 grudnia, a lista beneficjentów miała pojawić się 20 grudnia. Ot i taka to historia… Nie tak miało być, panie prezydencie, nie tak…
Marek Adam