Antymaseczkowcy, którzy od wielu miesięcy walczą na ulicach Polski z każdą rządową decyzją dotyczącą walki z pandemią koronawirusa już coraz rzadziej ukrywają, że tak naprawdę są częscią totalnej opozycji a ich opór jest nie tyle podyktowany troską o powstrzymanie bliżej nieograniczonego zamachu na wolności osobiste, co chęcią zaszkodzenia obecnemu rządowi. Zaszkodzenia bez względu na cenę, jaką trzeba będzie za to zapłacić.
Słowa, które najczęściej padają z ust antymaseczkowców, jak Polska długa i szeroka (słychać je wszędzie – od Bałtyku aż po Tatry), to zarzut, że rząd PiS „i tak znany z tego, że zorganizował pełzający zamach na demokrację, chce założyć narodowi maski, które są symbolem niewolnictwa. W XIX wieku maski nosili wyłącznie niewolnicy i nosili po to, żeby nie zarażać bogatych właścicieli”.
Maska jest symbolem oporu odkąd w Europie zaczęła kształtować się demokracja. Maski ubierano w starożytnych Grecji i Rzymie, maski noszono także w średniowieczu, jednak za ich wyraźnie negatywny odbiór w społeczeństwach Europy odpowiada tak naprawdę Aleksander Dumas ojciec, autor powieści „Wicehrabia de Bragelonne” znanej wszystkim pod tytułem jej XX wiecznej ekranizacji „Człowiek w żelaznej masce”. W powieści Dumasa stała się ona faktycznie symbolem zniewolenia i bezwzględnej władzy Ludwika XIV, który ukrywał pod nią swojego brata bliźniaka podobnie jak sam król posiadającego prawo do tronu. Faktycznie opisywany przez Dumasa więźniem był włoski dyplomata Marchiali, choć zdaniem Woltera był to raczej przyrodni brat Ludwika XIV, syn Anny Austriaczki i kardynała Julesa Mazarina.
Do tej postaci również – choć nieczęsto – odwołują się antymaseczkowcy, udowadniając że maska jest symbolem złej władzy (dzisiaj – PIS) oraz niesłusznie pokrzydzwonych (dzisiaj – Polacy) – słyszałem taką argumentację jadąc warszawskim metrem na kilka dni przed tym, zanim straż metra i stołeczna policja zamieniła grzeczne upomnienia na bloczki mandatowe dla wszystkich niepokornych.
Bunt przeciwko maseczkom ma charakter symboliczny – jest najnowszym i jak sądzę ostatnim buntem totalnej opozycji (która przed kamerami występuje w maseczkach – a jakże! Choć trzeba przyznać, że na kilkunastu minikonferencjach prasowych zorganizowanych przez totalsów w czwartek i starannie omówionych przez tubę opozycji, czyli stację TVN, część polityków Koalicji Obywatelskiej odsłoniła twarze, nic nie robiąc sobie z publicznego bezpieczeństwa).
Antmaseczkowców wspierają politycy Konfederacji – nie pierwszy raz występując w roli odwodów totalnej opozycji. Oni również nawołują społeczeństwo do ogólnonarodowej akcji obywatelskiego nieposłuszeństwa, którego pointą ma być masowe zrzucenie masek.
Maski, które musimy nosić w środkach komunikacji publicznej są wykonane z dzianiny lub polipropylenu. Nie ważą tyle, co żelazna maska Dumasa i – prawdę mówiąc – niemal zupełnie nie przeszkadzają. Owszem, mogą być kłopotliwe dla posiadaczy okularów, ale jest tak, dopóki ci nie nauczą się zakładać ich sprytnie na nos nieco pod okularami, co skutecznie rozwiązuje problem. Są tanie – zresztą prawdę mówiąc większość Polaków i tak może je mieć za darmo, bo jednorazowe maseczki są dostępne w szkołach, na wyższych uczelniach i w większości zakładów pracy. Można o nie również poprosić w przychodniach.
W czasie pierwszej fali pandemii, kiedy liczba nowych zakażeń sięgała kilkudziesięciu osób dziennie, nie jak to ma miejsce obecnie, kilku tysięcy osób w ciągu doby, Ministerstwo Sprawiedliwości wyposażało w sprzęt ochrony osobistej każdą instytucję, która się do ministerstwa zgłosiła. Kilkaset tysięcy maseczek ochronnych uszyli osadzeni polskich więzień i aresztów śledczych.
W antymaseczkowym ruchu nie chodzi wcale o wolności obywatelskie. Chodzi o bunt przeciwko władzy. Bunt ludzi postępowych i nowoczesnych, proeuropejskich i kochających wolności obywatelskie. Bunt który skończyć się może tylko w jeden sposób: jeszcze większą liczbą zakażonych, chorych na Covid-19 i umierających w szpitalach, które z czasem osiągną szczyt swoich możliwości i będą zmuszone patrzeć na śmierć pacjentów. Tak – taki scenariusz będzie kompromitujący dla obecnej władzy, zaś opozycja wykorzysta go z przyjemnością. Szkoda tylko, że doprowadzenie do niego będzie kosztowało życie wielu niewinnych Polaków. Pewnie wielu z nich zachoruje nawet pomimo tego, że oni sami maseczki karnie nosili – w komunikacji miejskiej, sklepach i urzędach. Wielu z chorujących pełni dziś rolę „pożytecznych idiotów” – wybaczcie, to określenie z podręczników rosyjskiej propagandy. I choć pewnie głeboko wierzą, że chodząc z odsłoniętą twarzą walczą o wolności obywatelskie, tak naprawdę są ślepym narzędziem w rękach polityków, którzy nie nadawali się do rządzenia Polską, zaś po przegranych dwukrotnie wyborach szukają pomysłu nie na to, jak wziąć współodpowiedzialność za naszą ojczyznę, lecz raczej jak – bez względu na koszty – skompromitować obecny rząd właśnie poprzez udowodnienie niemocy w walce z pandemią.
Na argumenty antymaseczkowców – „publiczne oszołamianie ludzi”, „Maski to jest okaz niewolnictwa. W XIX wieku maski nosili tylko niewolnicy. To są symbole tych ludzi”, „Choroby, które pojawią się na jesieni, nie będą spowodowane koronawirusem, tylko maseczkami. Jeśli polskie dzieci będą chodzić w maseczkach do szkoły, będą umierały. Musimy powiedzieć temu nie!” – jedynym kontrargumentem jest stosowanie się do decyzji władz sanitarnych i odpowiadanie, że maseczki – nawet jeżeli wyglądają dziwnie, nie są ani niewygodne, ani ciężkie. Można z nimi żyć. Bez nich można to życie stracić.
Paweł Pietkun