Przedwojenna kamienica znajduje się w centrum Olsztyna, kilkaset metrów od starówki. Przez ostatnie kilkanaście lat mieszkało w niej kilka rodzin. Lokatorzy myśleli, że zajmują mieszkania komunalne.
W pewnym momencie okazało się, że budynek wcale nie należy do miasta. Upomniała się o niego mieszkająca w Niemczech właścicielka. Sprawa trafiła do sądu, a wyrok zapadł w sierpniu ubiegłego roku. Wtedy nieruchomość została przekazana do dyspozycji właścicielki.
Kamienica była własnością jej rodziny od samego początku, władze miasta doskonale wiedziały, że jest to cudza własność, gdyż właściciele cały czas figurowali w księdze wieczystej.
W Ratuszu wolą nie komentować tej sytuacji, mówią coś o skomplikowanym problemie i, jak donoszą media, proponują mieszkańcom zamieszkanie w kontenerach socjalnych.
Skąd się wzięła nowa właścicielka olsztyńskiej kamienicy? Otóż w 1981 właściciel kamienicy wystąpił do Rady Państwa PRL o zezwolenie na zmianę obywatelstwa i wyjechał na stałe do Niemiec. Zgodnie z ówczesnym prawem kamienica została przejęta przez miasto. Urzędnicy nie dopełnili formalności i w księdze wieczystej właścicielem nadal był Niemiec. W ubiegłym roku o kamienicę upomniała się jego córka, która odziedziczyła majątek, a olsztyński sąd przyznał jej rację.
–W 2007 roku Prawo i Sprawiedliwość uchwaliło ustawę, która zobowiązywała powiaty do zrobienia porządku w księgach wieczystych – przypomina ówczesny senator Jerzy Szmit , obecnie szef PIS w Olsztynie. – Nawet zapewniliśmy na ten cel pieniądze w budżecie. Niestety, nie wszystkie księgi zostały zaktualizowane, chociaż przedłużyliśmy termin. I nie ma co zrzucać winy na spadkobierców niemieckich właścicieli, oni tylko korzystają z okazji jaką sprawiły im władze samorządowe i sądy orzekające w oderwaniu od interesów państwa, które reprezentują. W latach 2007-2020 władze w Olsztynie sprawowali „dwaj koledzy z tej samej byłej partii” (PZPR) a mianowicie pan Czesław Jerzy Małkowski i pan Piotr Grzymowicz i to ich należałoby zapytać dlaczego nic nie zrobili w tej sprawie. Co będzie, jak jakiś spadkobierca będzie chciał odzyskać na przykład olsztyński ratusz, bo znajdowały się tam prywatne apartamenty burmistrza, a on jest jego wnukiem? -czy prezydent miasta przeniesie się do kontenera?
Sądy jakie są każdy widzi
Prawnicy podkreślają, że polskie prawo nie chroni przed roszczeniami niemieckich przesiedleńców, walczących o majątki utracone po 1945 roku
– Sądy, przy rozpatrywaniu wniosków niemieckich obywateli starających się o odzyskanie nieruchomości należących przed wojną do ich przodków, często nie mają świadomości prawnej. Gdyby interpretowały rozwiązania prawne z 1946 roku, które nie przestały obowiązywać, to Niemcy nie wygrywaliby procesów – uważa prof. Aurelia Nowicka, pracownik naukowy Katedry Prawa Europejskiego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Problem w tym, że w rozpatrywaniu tego typu spraw stosuje się często rękojmię wiary publicznej ksiąg wieczystych, czyli uwzględnia się stan wpisany w księgach, a nie stan prawny, według którego tych zapisów być nie powinno. Efekt? Niemieccy spadkobiercy składają w sądach wnioski o zwrot mienia i często wygrywają postępowania.
– Sądy próbują kwestionować prawo, które po wojnie uznano za nieodwracalne – mówi prof. Nowicka i przypomina ustawę z 1961 roku, która regulowała kwestię majątków poniemieckich. – Ówczesny mechanizm utraty własności był słuszny i nawiązywał do dekretu z 1946 roku. Osoby, które rezygnowały z polskiego obywatelstwa, traciły majątki, które przechodziły w posiadanie Skarbu Państwa. Te osoby otrzymywały w Niemczech świadczenie wyrównawcze – przypomina prof. Uniwersytetu Adama Mickiewicza.
Ilu ludzi straci jeszcze mieszkanie?
Najgłośniejszy „polsko-niemiecki” proces o mienie dotyczył posiadłości we wsi Narty.
Po wieloletnich staraniach Niemka Agnes Trawny odzyskała prawo do gruntów o łącznej powierzchni 59 hektarów, a w listopadzie 2009 roku sąd okręgowy w Olsztynie orzekł 1 mln 108 tys. zł odszkodowania. W tym samym czasie sąd w Szczytnie nakazał eksmisję rodzin zamieszkujących domy, będące ojcowizną Niemki.
Zdaniem prof. Aurelii Nowickiej z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza skala zjawiska roszczeń tzw. późnych wysiedleńców (osób, które zrezygnowały z polskiego obywatelstwa w latach 50., 60, 70. i 80.) wciąż nie jest oszacowana.
– Liczba nieruchomości, o które mogą ubiegać się Niemcy, jest niemożliwa do określenia. Mówi się natomiast o skali ryzyka. Jedne źródła podają, że od 1956 do 1983 roku Polskę opuściło 600 tys. wysiedleńców Niemieckich. Inne, że od 1950 roku do 1983 roku, nawet 2 miliony – dodaje.
Problem ten dotyczy nieruchomości na Pomorzu i Pomorzu Zachodnim, Warmii i Mazurach, Dolnym Śląsku i w Lubuskiem.
Redakcja