Symbol przedstawiający węża pożerającego „bez przerwy” swój ogon wywodzi się ze starożytnego Egiptu i Grecji. Przyjęli go również gnostycy, łączący chrześcijaństwa i pogańskie, egipsko-greckie wierzenia religijne. „Ma wyrażać jedność duchową i fizyczną wszechrzeczy, która trwać będzie w nieskończoność w formie ciągłej destrukcji i odradzania się”. Wąż „pożera się” i „odradza się” sam z siebie. Takie samonapędzające się perpetuum mobile. Tak ten znak odczytywali ludzie „parający się” nauką (gnoza – wiedza), a raczej paranauką. Zwykli ludzie uważają to za wyjątkową głupotę – pożerać własne ciało, działając tym samym na własną szkodę.
Właściwie to w przypadku lewactwa można byłoby się zgodzić z obydwoma interpretacjami. Z jednej strony nie sposób dociec ani początku, ani końca błędnego koła, a z drugiej … jednak głupoty. Jeśli istniała jakaś lewica, to już od początku jej istnienia zarzucała troskę o robotników na rzecz walki z religią, szczególnie rzymskokatolicką. Zważając na rozmijanie się jej ideologii (wolność, równość) z praktyką, śmiało można określać ją mianem lewactwa. Podpinało się ono pod różne ruchy społeczne i przywłaszczało ich hasła. Teraz podwiesiło się pod LGBTQ (a może odwrotnie?). Podgrzewając emocjami hasła o równości, wolności, miłości (szczególnie w wykonaniu osobnika „Margot”), walczy o prawa LGBTQ, zwierząt i co tam jeszcze wymyśli. Lewactwo zawsze wykorzystywało „pożytecznych idiotów”, a potem ich prześladowało. Kolory też miało różne: od czerwonego, poprzez brunatny (bo chociaż narodowy, to jednak socjalizm) do wielokolorowego – „tęczastego”. We fragmencie, kawałeczku prawdy potrafi ukryć wielkie kłamstwo. Jako mistrz manipulacji jest wprawne w tego rodzaju sztuczkach. Niczym alchemik miesza jak w tyglu pojęcia, odwraca ich znaczenia i próbuje ludziom wmówić, że to z miłości dla ich dobra, szczęśliwości.
Jak tu wejść w ten przeklęty krąg? Ułatwiają to sami LGBTQ. Ostatnio wymyślili hasło „Jezus szedłby z nami”. „Mówi Wam to coś”? Jasne: „Gott mit uns” – „Bóg z nami”. I szli, i palili, i niszczyli, i zabijali! Z „Bogiem” na ustach rozstrzeliwali, rozbijali niemowlakom główki o mur, gazowali i palili „podludzi”. A potem inny bandyta ze Wschodu, który nie uznawał „Boga”, a wcześniej był im przyjacielem rozprawił się z nimi bezlitośnie. To już kiedyś było! Takie „deja vu” – spod Grunwaldu. Ci z „Bogiem” na ustach i krzyżami na płaszczach zostali starci w proch przez tego „samego” wyznania Polaków, ale też ledwo co ochrzczonych Litwinów, prawosławnych Rusinów i muzułmańskich Tatarów – też ze Wschodu. Dlaczego Bóg „dopuścił” do takiego pogromu „swoich” wyznawców? Bo oni nie byli z Bogiem a krzyża nie mieli w sercu. I byli wyznawcami nie tego boga.
Tutaj trzeba wejść trochę głębiej w psychikę lewactwa. Dla nich każdy cel uświęca środki. Adoptują hasła prowokacyjnie, bo aż tacy głupi nie są. Z wiary (oczywiście tylko rzymskokatolickiej, bo z innej są za tchórzliwi) robią parodię. Wymyślają bożków „tęczastych”, pod postacią waginy i oddają im cześć z durszlakiem na łbie. Zagrywka z „Jezusem” jest jawną, celową perfidią. Widać tu wyraźnie paluchy wytrawnych komuszych aparatczyków – wepchnąć Jezusa w tłum! Bo „ Jednostka – zerem, jednostka – bzdurą … choćby i wielką była figurą”. I o to chodzi – Jezus „znika” w tłumie i można wtedy głosić światu, że „religia jest opium ludu”. Dopiero po czasie bolszewicy spostrzegli się, że Marks „się machnął” i lepiej będzie brzmieć: „religia jest opium dla ludu”. Można trąbić, że wierzący to ciemnogród, średniowiecze, zacofanie, zabobon i … stworzyć swoich bożków na swoją miarę i podobieństwo: Lenin „wiecznie żywy” i ostatnio odgrzebywane „słońce ludzkości”, Stalin. I koło się zamknęło: bolszewizm – leninizm – stalinizm – hitleryzm – komunizm – LGBTQizm – lewactwo – bolszewizm … itd. itd. I zamiast szczęśliwości dla wszystkich jest „Imperium zła”, które pada i psu na budę się nie zdaje. A potem na nowo próbują go wskrzeszać.
Dlaczego tak się dzieje? Ano dlatego, że „niektórzy” nie stawiają Jezusa na przedzie – przecież też byłby z nimi – ale zawłaszczają go i próbują „wprzęgnąć” Go w swoje niecne zamiary. Nie wiedzą, nie chcą wiedzieć, że Boga nie da się do niczego wprzęgnąć? A tzw. „dobrzy” się przyglądają. „A lud stał i patrzył” (Łk 23,35) po ukrzyżowaniu Jezusa. Zamiast iść prostą ścieżką wymyślają zawiłości, kręcą się w kółko w jakimś zaklętym, a raczej piekielnym kręgu, i jak pokazuje historia, ze szkodą dla samych siebie. A przecież świat – nawet wszechświat – jest taki prosty! Można go przecież przedstawić za pomocą „prostej”. Definicję każdy zna. Zawarty w niej jest też Bóg. Gdzie, w jakim jej punkcie jest człowiek, tego nawet najwięksi uczeni nie potrafią powiedzieć.
Podobno w rzeczywistości wąż potrafi zjadać się od ogona. Makabryczny widok. W jakich okolicznościach to robi, że jest taki skołowany? Otumaniony? Naćpany? Zmodyfikowany genetycznie? Jakby nie było, można to zwierzę jeszcze uratować – odciąć przy pysku ogon!
A poza tym „szubienice” należy zburzyć!
Antoni Górski